AMERYKAŃSKI KOSMIZM – część III

AMERYKAŃSKI KOSMIZM – część III

Wybór bitwy niebiańskiej dziwnych obiektów z nowożytnej ryciny na okładkę dzieła o współczesnym micie dobrze koresponduje z pewnością, że ludzkość zawsze wypatrywała egzystencjalnego sensu (lub bezsensu) na niebie

Interpretacyjnie wzmocnieni – forever Jung

W Fenomenie UFO może niemniej chodzić o to, co widzimy lub czego doświadczamy, ale o to, w jaki sposób sobie sami to tłumaczymy i skąd czerpiemy wskazówki do tego, na jaki „język kultury” anomalne zetknięcie przetłumaczyć. Jest to zagadnienie niebagatelne. Póki zmysłowo odbieramy bodźce mieszczące się w naszym „normalnym” doświadczeniu, nie mamy potrzeby sięgać po kod kulturowy. Kłopot sprawiają doznania, których nie umiemy momentalnie zaklasyfikować i wzbudzają w nas poczucie niewiedzy wymuszające pytanie: „co to?”. Rozpoczyna się sekwencja analityczna: staramy się przyporządkować nasze doświadczenie do zdarzeń rzadkich, okazjonalnych lub zupełnie incydentalnych, o których wiemy, że zachodzą (w przypadku obserwacji na niebie może to być np. meteoryt, uszkodzony samolot, eksperymentalny dron). Jeżeli naszego doświadczenia np. wzrokowego na tym etapie dalej nie udaje się wyjaśnić, umysł (z konieczności) sięga do worka z opisem zdarzeń i obrazów przyjmowanych jako fantastyczne i stara się je przyporządkować: wie skąd zaczerpnąć.

Trzymając się przykładu anomalnej obserwacji zjawiska na nieboskłonie, świadek na etapie interpretacji wzmocnionej raczej nie sięgnie do wyjaśnień nazwijmy je: niezaobserwowanych możliwości naukowych. Przykładowo, widząc dziwnie zachowujące się światła na niebie jego podświadomość nie odkurzy broszur branżowych o możliwych (choć nigdy niezaobserwowanych) zachowaniach plazmy lub efektów ubocznych elektromagnetyzmu. Nie ma potrzeby (ani możliwości) w nich grzebać, „pod ręką” jest bowiem powszechnie znane wyjaśnienie – to przecież statek kosmitów! Umysł może się buntować, ale światoobraz został zachowany, wyjaśnienie (obecne w naszej kulturze od niemal wieku) znaleziono. Doszło do interpretacyjnego wzmocnienia.

Tak samo osoba z XV wieku zaobserwowawszy dokładnie te same światła, również stanęłaby przed dylematem: „co to?”. Również i jej zaawansowana nauka nie przyszłaby z odsieczą, ani nie byłby potrzebny nieistniejący jeszcze UFO-folklor. Interpretacyjne wzmocnienie nastąpiłoby na bazie bogatej wiedzy religijnej, czym dziwne zjawiska na niebie są, skąd przybywają i co oznaczają. Światopogląd został zachowany, nawet jeśli znajomi świadka nie dowierzaliby mu co do prawdziwości jego obserwacji, rozumieliby uniwersum, w którym ją by umiejscawiał. Tak jak dziś UFO-przeżycia każdego stopnia.

 

Preferencje badaczy bywają również faktorem wzmacniającym poszczególne elementy konstrukcyjne wspomnień-doświadczeń. Wieloletnie badania nestora i pioniera ufologii Jacquesa Valee dowiodły, że w kontakcie z ufologami nastawionymi na psycho-metafizyczny wymiar UFO-fenomenu doświadczani są skłonni koncentrować się właśnie na sferze będącej najbliższą ich analizatorom. Relacjonując swoje historie, np. personelowi wojskowemu, skupiają się na mierzalnym, fizycznym aspekcie zjawiska. W rezultacie ich wspomnienia ulegają modyfikacji, podobnie jak ich przekaz. Dla „pasulkowych” kosmistów w ich szczególnym polu zainteresowania są teorie mogące sprzęgnąć pozornie rozdźwięczne wymiary świadomości i oddziaływania fizycznego. Mostem mogącym je wreszcie połączyć wydaje się fizyka kwantowa i badania nad naturą informacji i jej form, a także sposoby jej odbioru, który może determinować jakaś zawarta w nas stała, podobna nieznanemu do niedawna DNA.

Innym czynnikiem zanieczyszczającym ogólny odbiór całego ufowersum jest jego sytuacja medialna, którą jedna z koleżanek naukowczyń Autorki określiła jako „przygnębiająco białą i męską”. Jak stara się też przypomnieć UFObezstereotypów – wkład w badania UFO, popularyzację, nie wspominając o doświadczeniach, był i jest nie tylko biały, męski i wyłącznie amerykański (o czym zresztą perspektywa made in USA zapomina nagminnie).

Bliskie spotkania książkowego stopnia

Nie wydaje się być przypadkiem, że ogromna większość doświadczanych (a może niemal wszyscy) potrafi wskazać swój moment Eureka! związany z bliskim spotkaniem książkowym – czyli z lekturą wywracającą świat do góry dnem. Może być ono zupełnie przypadkowe. Jak sięgnięcie po tom bez okładki (niby) przypadkiem. Albo może to nie być nawet pozycja stricte ufologiczna, jak w przypadku jednego z kosmistów był to Kosmos Carla Sagana – UFO-sceptyka. Zawsze jednak jest to książka, w trakcie czytania której coś „kliknęło”. Z rozsypanych puzzli dziwnych, zupełnie umykających wszelkiej interpretacji wydarzeń i wrażeń z dotychczasowego życia udało się ułożyć ramkę, która przyjmie gościnnie kolejne puzzle obrazka, udowadniając, że jej ułożenie było właściwe. Mówiąc w skrócie, to książki ufologiczne uświadomiły doświadczanym, że ich doświadczenie ma ufologiczny charakter.

 

Nie idzie tylko o „bohaterów” książki Pasulki. Nawet Karla Turner opisuje swoje bliskie spotkanie książkowe i związane z nim „przypadki synchroniczne” – sytuacje sprawiające wrażenie bycia czymś więcej niż zbiegiem okoliczności, jakby były zaplanowane. Temu znanemu wszystkim epokom i wierzeniom zjawisku Pasulka poświęca niemało miejsca. Jak żadne inne bowiem potrafi ono skutecznie przekonać kogoś, że „jakaś siła” wtrąca się w jego życie, plany, myśli i wrażenia. Sama ich doświadczyła. Przypadki synchroniczne były przedmiotem zastanowienia wielu filozofów. Dziś niejednokrotnie stanowią wcale niemniej ważną nić, którą tkana jest struktura UFO-przekonań i wierzeń o charakterze kosmizmu. Zwłaszcza po odkryciu egzotycznych właściwości cząstek – m.in. połączonych reakcją na wydarzenia mimo niewyobrażalnych odległości je dzielących. Pewnych właściwości czasoprzestrzeni dzisiejsza nauka jeszcze nie potrafi wyjaśnić, jak przenikania „kosmitów” przez ściany lub tego, że na właściwą osobę oczekuje cierpliwie gdzieś właściwa książka bez okładki, by zdemolować jej życie.

Szturm na Strefę 51 – sfera profanum

 

Ośmieszana, oficjalnie deprecjonowana, zbywana machnięciem ręki lub wznoszeniem oczu do – a gdzieżby indziej? – nieba – kroczek za kroczkiem naradzała i utrwalała się religia. Praktycznie już w pełni gotowa i bogata w warstwie profanum – najatrakcyjniejszej dla wszelkich systemów wierzeń. I jak każdy skuteczny kompleks wierzeń ma spójny (ale nie ZA spójny) komplet elementów koniecznych:

 

Mit założycielski – przybyli tu w odpowiedzi na bombę atomową;

 

Mit o raju utraconym – czasach współistnienia ludzi i kosmitów w starożytności;

 

Mit prometejski – zaawansowaną technologię ludzkość uzyskała za pośrednictwem odwróconej inżynierii rozbitych rydwanów bogów, np. z Roswell;

Patriarchów – pierwszych doświadczanych i ufologów;

 

Proroków – pobranych i łączników;

 

Święte miejsca – lokalizacje rozbić z niezbędnymi sporami o ich dokładność;

 

Miejsca hierofanii – gdzie nieludzka inteligencja obdarzała naukami ludzi;

 

Kapłanów – dzisiejszych ufologów i publicznie czynnych doświadczanych;

 

Schizmy – duchowa vs. materialna natura UFO, dobroczynność vs. niegodziwość ich załogantów;

 

Heretyków – badaczki i badaczy o niedogmatycznych poglądach;

 

Dogmaty – wątki z ufowersum przyjmowane bez zastanowienia przez więcej niż 80% kosmistów;

 

Relikwie – rzekome obce artefakty;

 

Objawienia – kontakty łącznikarskie – badane skrupulatnie pod względem wierności doktrynie;

 

Męczenników – jak zmarłych przedwcześnie ufologów (Turner, Mack);

 

Prześladowanie – przez niewiernych lub znających Objawienie, lecz zaprzeczających mu;

 

Wroga-Szatana – wszystkie czynniki odrzucające Objawienie jako nieprawdę, czynnik umacniający wiarę w wiernych;

 

Uroczystości – festyny, konwenty;

 

Język – z bogactwem haseł-symboli (Strefa 51, balon meteorologiczny jako symbol kłamstwa rządowego);

 

Mit o Drugim Przyjściu – dniu, kiedy kosmici się oficjalnie ujawnią.

Pędzą. Jak ninja z mangi i anime Naruto kosmitom na ratunek. Nie dobiegli zbyt blisko ogrodzenia ich więzienia. Ale szumu narobili

Siostra Maria z Agredy. Doświadczana z XVII wieku i duchowa transformacja kosmisty

Droga profesorki religioznawstwa do UFO-fenomenu nie była długa i zawiła. Podczas swoich studiów nad chrześcijańską koncepcją czyśćca między 1300 a 1800 rokiem natknęła się na opisy dokładnie tych samych obserwacji i doświadczeń, które rozpychają ufologiczne segregatory: błyszczące powietrzne anomalie, świetliste istoty przekształcające światopoglądy osób, z którymi się skontaktowały. Dla swego najwyższego standardu etycznego i merytorycznego w prowadzonych badaniach zyskała uznanie najstarszego wygi ufologicznego zamieszania – samego Jacquesa Valee, a następnie ukrywających swe badania i ich wyniki kosmistów takich jak „James” i „Tyler”. Z tymi ostatnimi wylądowała finalnie w Nowym Meksyku na miejscu rzekomego rozbicia pozaziemskiego artefaktu w roku 1 Nowej Ery, czyli w 1947 roku.

Nie chodziło o jedno ze stanowisk roswelliańskiego incydentu, lecz o inne (ileż ich mogło być?), którego historia była podówczas trzymana w sekrecie (czyżby Trinity? Patrz: CRASH PRZED WSZYSTKIMI CRASHAMI), a z którym Tyler łączył wyraźne, podświadome przeczucie – pewną metafizyczną łączność przekonującą go o zasadności przeczesywanie tamtejszego piasku.

Wprowadziwszy Autorkę na święty grunt centrum swojej religii, Tyler nie spodziewał się, że odwdzięczy mu się ona pięknym za nadobne, zabierając go na święty grunt centrum religii będącej jej specjalnością – do Watykanu. Nie spodziewał się, że odnajdzie tam połączenie z „jego” stanowiskiem z Nowego Meksyku i znacznie więcej.

Jednym z tematów, z którymi Pasulka i jej niemający bladego pojęcia o katolicyzmie pomocnik mierzyli się podczas przekopywania się przez starodawne woluminy w niedostępnych dla niemal nikogo, przytłaczających watykańskich archiwach, był frapujący przypadek hiszpańskiej siostry. Odbywała ona metafizyczne podróże do Nowego Meksyku, pozostając jednak w miejscu, na co miała świadków (tak samo jak na jednoczesną obecność wśród rdzennych Amerykanów). Jej przypadek wzbudził wątpliwości władz kościelnych, okazał się jednak pożyteczny dla propagandy podbijania nowych ziem za Atlantykiem umotywowanej misyjnie.

Pani w Błękicie przemierzała ocean w sposób podonie magiczny jak dziś przemieszczają się "statki obcych"

Jej bilokacja była przedstawiana w sposób frustrująco uproszczony (jak dzisiejsze UFO-doświadczenia przez programy im poświęcone), a dla niej samej pozostawała tajemnicza. Podróż w świetle zawsze odbywała się w towarzystwie enigmatycznych istot (interpretowanych oczywiście jako boscy wysłannicy). Przebywanie tego samego fizycznego obiektu w dwóch miejscach jednocześnie do niedawna wydawało się czystą baśnią. Aż do zaobserwowania pewnych zjawisk w strukturach kwantowych i możliwości natychmiastowego przekazu informacji na niemal nieskończone odległości. Dla zakonnicy była to specjalna łaska-umiejętność w świętym celu przekazana jej przez Boga, podobnie jak metafizyczne możliwości rozbudzane w doświadczanych przez dzisiejszych „kosmitów”.

Sugestia Autorki, że Maria mogła „teleportować się” do tylerowego stanowiska w Nowym Meksyku była jednym z licznych wstrząsów, które przeżył kosmista w obcym mu jak nieznana planeta Watykanie. Najmocniejszym z owych wstrząsów była posługa umierającym. Wynalazca, pionier technologii i poszukiwacz dowodów na swoje stałe łącze z nieludzką między-przestrzenią przyjął starodawną wiarę katolicką. Jego nawróceniu towarzyszyło wiele przypadków synchronicznych, które – niezależnie od swojej natury – były wzruszające i cenne z ludzkiego punktu widzenia. Trudno nie uznać za jeden z nich (nie najważniejszy), że jego pierwsza głęboka modlitwa w życiu miała miejsce w starodawnym kościele, na drzwiach którego oprócz bardziej rozpoznawalnych scen i osób wyobrażone są lewitujące postaci, dyski i kule – niezidentyfikowane przez historyków sztuki.

Podróż Autorki z wielowarstwowej tradycji wiary chrześcijańskiej przez wizjonerski astrofizyczny kosmizm zatoczyła koło, niejako stapiając ze sobą również i te dwie zdawałoby się niezbieżne sfery. Poszukiwanie prawdy i możliwości pomocy innym również w tym przypadku okazało się być uniwersalną ludzką stałą niezależnie czy zadedykowaną tradycyjnemu Bogu, czy kosmicznym przewodnikom.

Ad astra

Diana W. Pasulka pozwala sobie na namysł. Być może erupcja innowacyjności technologicznej i wizjonerstwa na nigdy wcześniej niewidzianą skalę nie wymagała rozbicia się spodka. Może wystarczyło przeświadczenie o nim.

Sama chęć dogonienia kosmitów, sięgnięcia gwiazd, wśród których z łatwością żeglują, uruchomienia myślą maszyn, z którymi są w symbiozie, rozkwitła nieokiełznaną eksplozją ludzkiej pomysłowości, wywołując Internet, systemy satelitarne, aplikacje i pojazdy kosmiczne. Pościg za kosmitami wycelował nasze odwiecznie spragnione dusze i umysły w ocean możliwości. Zachęcił, by sięgać po nieznane, zamiast powtarzać to, co znane. Twórcy programów kosmicznych tak amerykańskiego, jak i radzieckiego mieli wrażenie, że „obcują” z jakimiś wszechświatowymi bytami prowadzącymi ich myśl ku rozwiązaniom problemów dotąd niewyobrażalnych. Natchnienie spływa z gwiazd na twórcze istoty wszystkich dziedzin i epok.

A może nasze poszukiwania wciąż rozpala ten sam gwiezdny żar, kierunkując nas podobnie. Inaczej tylko nazywając, opisując cel w niebezpiecznych książkach, podsuwając wyobraźni przemieniające się obrazy tego, co nas dręczy, ku czemu dążymy, co wydaje się mieć do nas dostęp, wzbraniając nam samym sięgnięcia po nie. Być może jest to nieodzowna część bycia człowiekiem. Nie bezcelowe wydaje się pytanie, czy w szalonym panopticum rozbitych wraków spodków, teleportujących się sióstr zakonnych, powarkiwań kosmicznego włochacza Chewbakki i eksperymentów kwantowych nie czai się egzystencjalna prawda o nas samych?

Dziś niezidentyfikowana.

Leave a Comment

Scroll to Top