Zgubne przejawy UFOmanii, czyli niespodziewany powrót Roberta Bernatowicza – część II

Zgubne przejawy UFOmanii, czyli niespodziewany powrót Roberta Bernatowicza – część II

UFOlogia, UFOściema, UFOfejk

Osobiste nastawienie badacza lub badaczki może wpłynąć na proces doboru przypadków, ich ocenę i stopień poddania refleksji krytycznej. Ujmując rzecz w pewnym skrócie – ufologowie i ufolożki „też chcą wierzyć” lub nawet ufać osobom, które z wypiekami na twarzy opisują im historie „nie z tego świata”. Z tej lub innej przyczyny te osoby są święcie przekonane, że „to się zdarzyło” lub mają pewnego rodzaju psychologiczny przymus brnięcia w fałszywą opowieść.

 

Trudno o lepszy przykład niż alternatywna wersja opowieści o rozbiciu się pozaziemskiego pojazdu na pustkowiach pod Roswell. Przekazana w latach 90. przez Geralda Andersona, a badana, promowana i broniona przez takiego tytana intelektu jak Stanton Friedmann. Wraz z rozwarstwianiem się struktury relacji i odkrywaniem coraz większej liczby detali niezgodnych z obiektywnie ustalonymi faktami, badacz z wolna i z oporami wycofał się ze swoich wstępnych ustaleń, przyznając ostatecznie, że został nabrany. Za to mu chwała, gdyż świadczy to o formacie charakteru i kręgosłupie moralnym.

 

Zdarzały się jednak przypadki, gdy „badacze” tonęli w odmętach lipnych opowieści wraz ze snującymi je „gwiazdami”, nierzadko kończąc jako samotnicy oskarżający wszystkich wokół o niezrozumienie lub udział w spisku. Przypadki te jednak wcale nie są tak częste, jak mogłoby się wydawać. Warto przypomnieć poczet niesławnych oszustw, spraw co najmniej wątpliwych i takich, które mimo lichości materiału źródłowego powracają jak bumerang i cechują się specyficzną atrakcyjnością – przykuwają uwagę tych, którzy chcą uwierzyć.

Kosmiczna przyjaźń Adamskiego i Orthona

George Adamski był sensacją lat 50. w Stanach Zjednoczonych. Twierdził, że jest w stałym kontakcie z wyglądającymi jak ludzie, wysokimi i pięknymi Wenusjanami na czele z niejakim Orthonem. Utrzymywał, że był zabierany na zamieszkane planety – Marsa i Wenus, co mieściło się jeszcze na obrzeżach ówczesnego naukowego prawdopodobieństwa.

  •  
 

Za namową kosmicznych braci głosił pacyfistyczne, antyatomowe przesłanie

 

Otaczał go nimb wyjątkowości (wybraniec Obcych)

 

Jego twierdzenia dotyczące Układu Słonecznego nie wytrzymały konfrontacji z odkryciami naukowymi

 

Został przyłapany na fałszowaniu dowodów swoich kontaktów, czego najlepszym przykładem jest ZDJĘCIE, które miało przedstawiać statek Orthona, a okazało się fotografią lampy z piłeczkami.

Fotografia "spodka" Adamskiego jest poniekąd "kultowa" i po dziś dzięn zatruwa całą popularną ikonografię UFO.

Bulf Breeze. UFO w graciarni

Na przełomie lat 1987-1988, podczas wielkiego UFO-boomu w popkulturze, uwagę świata przykuła mieścinka na Florydzie, która obrodziła obserwacjami statku kosmitów fotografowanego masowo przez niejakiego Eda Waltersa.

 

Uznane za koronny dowód, szybko straciły wartość, gdy w graciarni fotografa odkryto model owego wehikułu z gwiazd. Walters utrzymywał, że zbudował go, by przedstawiać ludziom wizualizację realnego dziwa, które obserwował i fotografował – sytuacja identyczna jak w przypadku Zdanów, gdzie realność obiektu wyglądającego jak dwie szczepione miski mają potwierdzać modele dwóch szczepionych misek.

Zdjęcia z Gulf Breeze były tak przemyślnie wygotowane, miały w sobie taki potencjał UFO-opowieści i klimatu, że niejednemu i niejednej po dziś dzień jest żal, że to jednak nieprawda.

Meier. Blagier z szwajcarskich gór i kosmici z Pleja(d)r

Eduard (Billy) Meier od kilku dekad utrzymuje, że jest w stałym kontakcie z piękną, wysoko zaawansowaną rasą kosmitów, wśród których bryluje urodziwa jak nimfa Semjase. Wielokrotne obserwacje ich pojazdów utrwalił na setkach zdjęć i filmów, wydał też liczne książki i zgromadził wokół siebie stałe grono wyznawców. Z częścią pomieszkiwał nawet na folwarku w Szwajcarii, czekając na kolejne wizyty UFO. Meier twierdzi, że otrzymuje od przyjaciół z kosmosu liczne przesłania, wieszczby i pouczenia.

Sympatycznie uśmiechnięty brodacz bez jednej ręki wydaje się przyjemną personą, niewzbudzającą podejrzeń na pierwszy rzut oka, wręcz przeciwnie. Jednak analiza jego "dokonań" zapewniła mu podpis pod jego zdjęciem w książce jednego z najwybitniejszych polskich ufologów Zbigniewa Blani-Bolnara: po prostu "oszust".
  •  
 

Za namową kosmicznych braci głosi pacyfistyczne przesłanie

 

Otacza go nimb wyjątkowości (wybraniec Obcych)

 

Został przyłapany na fałszowaniu dowodów swoich kontaktów, czego najlepszym przykładem są ZDJĘCIA i FILMY w roli statków kosmicznych ukazujące modele podobne do zabawek

 

Jego twierdzenia nie wytrzymały konfrontacji z odkryciami naukowymi: z początku meierowscy kosmici mieli pochodzić z Plejad (gromady gwiazd w gwiazdozbiorze Byka), które w późniejszej wersji Meier zmienił na fantastyczne Plejary.

Statek z kosmosu jak ta lala (z Plejad, ewentualnie Plejar). Billy pod ostrzałem pytań wyjaśniał, że fotografował modele zmajstrowane na podstawie przawdziwych obiektów, by udowodnić ich istnienie. Zdany stają przed oczami.

Desmarquet. Kolejny wybraniec z misją

Upierał się, iż w 1987 roku został zabrany przez pacyfistyczną rasę pięknych, przypominających gigantycznych ludzi (choć hermafrodytycznych) kosmitów na planetę TJehooba. W trakcie podróży zobaczył wiele dziwów i otrzymał liczne przesłania dotyczące rozwoju duchowego ludzkości, nawiązujące do nauk dalekowschodnich. Po odstawieniu na Ziemię, zgodnie z nakazem przyjaciół(ek) napisał książkę znaną pod polskim tytułem jako „Misja”, która ma podobno zmienić świat.

 

W jego przypadku nie znaleziono bezpośredniego dowodu na fałszywość jego doświadczeń, problem był gdzie indziej. Zgadza się, przedstawianie przez „kosmitów” innych światów oraz nauki i ich zbijające z tropu przesłania, często o religijnym charakterze, są nieodłączną cechą zawiłej struktury fenomenu. Niemniej poważne zastrzeżenia rodzą twierdzenia samego pobranego co do wyznaczonej mu roli, nauki przekazanej mu i przekazywanej przez niego dalej oraz same okoliczności zdarzenia. Michel Desmarquet utrzymuje, że nie było go na Ziemi przez 10 dni, lecz nikt nigdy nie poparł tego twierdzenia.

 

Za namową kosmicznych braci głosi pacyfistyczne przesłanie

 

Otacza go nimb wyjątkowości (wybraniec Obcych)

 

Treści otrzymane od zaawansowanych kosmitów/ek stoją w sprzeczności z wiedzą naukową: promieniowanie ze skorupy ziemskiej miało rzekomo spowodować rozwój nowych ras ludzi o różnym odcieniu skóry; do niedawna istniały kontynenty (dziś zatopione), powierzchnia planety całkowicie się przeobraziła; istniały inne księżyce Ziemi etc.

 

Na planecie TJehooba zaprezentowane mu zostaje zachowane w doskonałym stanie ciało Jezusa Chrystusa

 

Zostaje mu pokazana planeta, na której ludzie walczą z mrówkami wielkości krów.

"Misja" ma polskie wydanie, niemniej Pan Robert zachęca by ją pobierać lub jej słuchać na yt.

Wawrzonek. Polskie poletko

Zanim Zbigniew Blania-Bolnar i Witold Wawrzonek stali się czołowymi postaciami badającymi polski przypadek wszech czasów, czyli Emilcin, połączyło ich zdjęcie wykonane przez tego drugiego, mające przedstawiać tajemniczy obiekt. Niestety w toku szczegółowego wywiadu dotyczącego m.in. okoliczności jego wykonania, Blania szybko doszedł do prawdy. Było to oszustwo mające zwrócić uwagę na początkującego UFO-entuzjastę, które nie tylko rzuca cień na postać Wawrzonka, ale pośrednio i na sprawę emilcińską.

Nasz swojski Meier (jednak o skromniejszych środkach), błyskawicznie zdemaskowany przez Blanię między innymi przy pomocy dociekliwego śledztwa dot. okoliczności wykonania fotografii. Za: B. Rdułtowski, "Tajne operacje. PRL i UFO", Kraków 2013, s. 344.

Czarny trójkąt nad Belgią

Przez liczne noce przełomu lat 1989-1990 tajemnicze obiekty nękały Belgię nieustannymi nalotami. Ich fala była autentyczna, co potwierdzają stosy raportów i relacji, w tym pochodzące z kręgów wojskowych, które bezskutecznie ścigały UFO myśliwcami. Symbolem tego wydarzenia stał się najpopularniejszy kształt obserwowanych obiektów – masywny czarny trójkąt z trzema światłami przy wierzchołkach i jednym pośrodku.

 

W sferze ikonograficznej symbolem belgijskiej fali UFO stało się jedyne dość wyraźne zdjęcie tajemniczego trójkąta o ogromnej sile ekspresji. Prawda wyszła na jaw dopiero po dekadach. Fotografia została sfałszowana przez osobę zafascynowaną tajemniczymi wydarzeniami rozgrywającymi się podówczas na belgijskim niebie. Fałszywka jest tak dobra, że po dziś dzień zdobi niezliczone publikacje i portale.


Gdynia. Polskie Roswell?

W przypadku rozsławionego upadku tajemniczego bolidu do portu w Gdyni z 1959 roku mamy do czynienia nie z mistyfikacją de facto, lecz raczej z efektem kuli śniegowej – dezinformacją narastającą siłą rozpędu, powtarzaną i rozwijaną. Artykuły z tego okresu i opisy zdarzenia o nieustalonym źródle stały się podstawą narracji o upadku UFO do Bałtyku, wydobyciu wraku, a nawet możliwym znalezieniu pilota lub pilotów. Choć początkiem legendy mogło być faktyczne zdarzenie, np. upadek części satelity, meteorytu lub pomyłka w obserwacji, zostało ono przyćmione przez fantastyczne nadinterpretacje i po dziś dzień „żyje własnym życiem”. 

​Sekcja zwłok kosmity

Nie ma fałszerstwa, które bardziej zaszkodziłoby tematowi UFO i zajmującym się nim osobom. Nagranie upublicznione przez producenta filmowego z Hollywood w latach 90. przedstawiało rzekomą sekcję zwłok obcej istoty, która miała stracić życie w wyniku sławetnej katastrofy UFO pod Roswell. Film wywołał sensację, ale natychmiast pojawiły się wątpliwości. Śledztwo podważyło wiarygodność twierdzeń osoby, która dystrybuowała nagranie zarabiając na nim krocie, jak również samą treść nagrania. 

Kim była istota, którą los pchnął na sekcyjny stół? Czy była prawdziwa, czy tylko modelem wzbudza, oprócz niepokoju, litość i smutek.

Wykazano, że niektóre urządzenia przedstawione na filmie zostały wyprodukowane w latach późniejszych niż rok, w którym miała odbyć się sekcja kosmity. Dystrybutor mieszał się w zeznaniach utrzymują na przykład, że na filmie widać prezydenta USA, a gdy stwierdzono jego nieobecność powoływał się na jakieś nieujawnione fragmenty filmu, by w końcu ugrzęznąć w wersji o istnieniu innego autentycznego nagrania, które zainspirowało nagranie sfingowanej sekcji. 

Co ciekawe nikomu nigdy nie udało się ustalić, co dokładnie przedstawiono na filmie. Być może wykorzystane najwyższej próby praktyczne efekty specjalne (laka, makieta), według innej hipotezy były to prawdziwe zwłoki osoby cierpiącej na liczne schorzenia. Nie można wykluczyć, że nagranie zostało stworzone przez agencję przeprowadzającą operację kontrwywiadowczą obliczoną na zdyskredytowanie ufologów i UFO-entuzjastów.

Wielki powrót Kapitana (Nie) Nemo

Ostatnie 5 lat to czas potężnej zmiany w postrzeganiu fenomenu UFO przez opinię publiczną, zainteresowaną nim nie bardziej niż ciekawostką popkulturową. Po dekadach wyśmiewania samego zjawiska i doświadczanych oraz traktowania ludzi nim zainteresowanych jako fantastów, opętanych przez niepoważne hobby, kłamców lub szaleńców, zmiana w masowych i opiniotwórczych mediach nastąpiła niemal z dnia na dzień.

 

Jak do tego doszło? Za sprawą publikacji artykułu Leslie Kean Glowing Auras and Black Bugdets, który rozbił w perzynę przeświadczenie przeciętnego Amerykanina o tym, że UFO nie ma, a rząd go nie bada (chyba że w serialach). Dzięki tytanicznej, wieloletniej pracy Leslie „okazało się”, że UFO nie tylko jest, ale rząd się nim zajmuje.

 

Ale, jak wiemy ze wstępu pierwszej części tego artykułu – publikacja w „The New York Times” to był dopiero początek. Wkrótce potem ujawnione zostały filmy wysokiej rozdzielczości z najnowocześniejszych kamer i opublikowane raporty oficjalnych czynników amerykańskich.

 

W Polsce echa tych mocarnych eksplozji kruszących paradygmat pozostały ledwie słyszalne. W programach publicystycznych wspominano o tym mimochodem, ot ciekawostka z kraju bogatych Amerykanów. Natomiast jeśli chodzi o dziennikarzy i publicystów nowych mediów, to ci dopiero w tym roku, może z pewnym zdziwieniem, dostrzegli, że w zdawałoby się dawno wyczerpanej oazie sensacji wybiły nowe gejzery pod szyldami agencji o najwyższej renomie, takich jak Pentagon lub NASA. Taką obfitość szkoda by zmarnować, ale formuła najpopularniejszych youtuberskich programów skupiona jest na rozmowach. Z kim zatem w Polsce rozmawiać o UFO? Z głębi(n) zapomnienia nadeszła odpowiedź: wynurzył się kapitan Bernatowicz.

Ma miski i nie zawaha się użyć. Nasz Kapitan jak ryba w wodzie.

 

Bernatowicz był/bywa dziennikarzem. Do niedawna obecny w mainstreamowym Polsacie. Na youtubie też pojawiał się raz po raz, gawędząc na swoim kanale o „dziwnych sprawach”. Jednak w obliczu „Pentagonu i NASA” został porwany w wir popularnych mediów. Na Kanale sportowym z dużą klasą reagował na zaczepki prowadzących starających się podtrzymywać dawny prześmiewczy ton pogaduszek o „zielonych ludzikach”, co zaowocowało zaproszeniem go do Hejt Parku.

 

Jednak kluczowym momentem dla jego powtórnego renesansu był zdaje się występ u Karoliny Opolskiej pod szyldem Sekielski Brothers Studios, które porusza poważne i często tabuizowane problemy społeczne. Mimo że trafił do sekcji Teoria spisku, która celuje w obnażaniu wątpliwego lub żadnego oparcia w faktach różnych antynaukowych koncepcji (takich jak teoria płaskiej Ziemi), został potraktowany przez prowadzącą z ogromną otwartością i wydaje się – pełnym zaufaniem. W zamiarze program miał chyba dotyczyć UFO-karnawału w USA i wybicia się tematu do poważnej dyskusji medialnej. W efekcie jednak gość sprowadził go do prezentowania własnej, kuriozalnej koncepcji nie tyle zjawiska UFO, co całościowego osobistego światoobrazu (do tego dojdziemy). Odzew w komentarzach był jednak tak potężny i w pewnej mierze entuzjastyczny (czasem podparty sentymentem do dawnych audycji radiowych Pana Roberta), iż został do Sekielskich zaproszony ponownie. Tym razem, aby przedstawić konkretne i solidne dowody swoich twierdzeń. I się zaczęło…

Zdani na Zdany?

Gdy zastanowimy się, jaki materiał mógłby najskuteczniej wzbudzić zainteresowania widza niemającego za bardzo pojęcia o fenomenie, do głowy przychodzą ikoniczne przypadki. Nie sposób wyobrazić sobie rozpoczęcia prezentacji inaczej niż od BIG THREE, czyli trzech ultra-popularnych teraz nagrań z kamer na podczerwień FLIR, nazywanych nie bez powodu „filmami Pentagonu”, gdyż to ten militarny kompleks po raz pierwszy potwierdził ich autentyczność i niemożność identyfikacji obiektów na nich uwiecznionych. Z kolei historia świateł nad Phoenix z 1997 roku jest jak historia całego fenomenu w miniaturze – najpierw wyśmiane, zjawisko zostało później uprawdopodobnione i wreszcie szeroko uznane. Jakże pominąć też nasze rodzime UFO z Emilcina, z którego nie ma co prawda zdjęć obiektu czy przybyłych w nim istot, ale obfitość materiału fotograficznego z badań przypadku robi wrażenie. Przypadek zbadany na dziesiątą stronę, atakowany w ten czy w inny sposób, a jednak zakorzeniony i nieporuszony niczym pomnik kostki postawiony w miejscu, gdzie incydent się wydarzył. Ale nie. Pan Robert, poproszony o prezentację dowodów na istnienie UFO, wyciągnął z kapelusza Zdany.

Wyciągnął też zestaw rekwizytów, by w kilku studiach odtworzyć przebieg przypadku: dwa zabawkowe resoraki, sczepione miski udające obiekt i kabelek od słuchawek (alternatywnie od suszarki) imitujący przewód elektryczny z miejsca zdarzenia, który ma być kluczowy dla udowodnienia realności sprawy (czy to ten sam, do którego „faktowe” UFO strzelało laserem?). Kręcąc miskami wokół instalacji, Bernatowicz kręci też, dodając do zdanowskiej bujdy nowe elementy lub modyfikując swoje dotychczasowe twierdzenia.

Wszyscy gotowi?! Można zaczynać?!

Z występu u Sekielskich dowiemy się, że za zatrzymanie polskiego auta i „ruska” odpowiadało unoszące się nad nimi niewidzialne UFO – inne chyba od krążącego obiektu misko podobnego, który wszak widzialny i dał się fotografować. Potrzeba wprowadzenia ex nihilo wydumanego, dodatkowego niezauważalnego UFO, by uzasadnić awarię silników samochodowych, udowadnia brak obycia zespołu Nautilusa z fenomenem tzw. bliskich spotkań drugiego stopnia. Są to bowiem te incydenty, gdzie tajemnicze zjawiska oddziaływały na ziemską codzienność i wyłączanie naszych pojazdów jest wśród nich bardzo częste. Z pokaźnego materiału źródłowego wynika, że zagadkowe obiekty są w stanie dokonać tego z pewnej odległości, nie potrzebują wcale znaleźć się bezpośrednio nad nimi (niezależnie czy widzialne, czy nie). Inna wersji tej opowieści sprzed kilku lat poprzedzających medialny renesans Bernatowicza zachowała się dzięki umieszczonemu na jego kanale filmikowi nakręconemu z okazji „incydentu w Zdanach” (8 stycznia 2018 roku). Siedzący na krzesełku pośród zdańskiego pola kapitan Nautiliusa od niechcenia rzuca, że obiektów tam było kilka, i że kiedyś o tym badacze z Fundacji opowiedzą. Po dziś dzień czekamy na ten moment.

"Bernatowiczowi" ludzie spędzili na polach pod Zdanami nieco czasu, dokumentując do filmikami na yt. Chodzili, rozprawiali, czasem coś mierzyli. Dziś Pan Robert przekonuje z pasją: "myśmy to badali".

Instalacja z misek i kabli przydaje się też, gdy Bernatowicz wyciąga asa z rękawa – rzekomo niezbity dowód w postaci zdjęć tajemniczego obiektu wykonanych przez jednego ze świadków. Czasem wyświetla je nie na ekranie podcastu, dzięki czemu widzowie mogliby się im przyjrzeć, a na przyniesionym tablecie, którym wymachuje przed oczami prowadzącego. Kwestia weryfikacji ich prawdziwości, o którą rzecz jasna dopytują prowadzący, prowokuje nerwową reakcję i kolejne kluczenie. W Hejt Parku Pan Robert przekonywał, że nikt nie podejmie się ich zbadania z powodów niejasnych. Twierdzenie absurdalne, biorąc pod uwagę, że na całym świecie istnieją setki, jeśli nie tysiące laboratoriów analizujących prawdziwość zdjęć wszelkich fenomenów, wśród których nawet UFO z misek nie byłoby niczym niezwykłym. Wystarczyłoby się do nich zgłosić. Prowadzący zapowiedzieli, że zbadanie zdjęć biorą na siebie i sami to zorganizują, na co Pan Robert, niesiony chwilą, wyraził zgodę. Czy doczekamy się wyników szybciej, niż opowieści wspomnianych na filmiku z krzesełkiem na polu?

Oprócz resoraków, misek i spodeczka Pan Robert zabiera do studiów również sfatygowany modelik pojazdu z Emilcina. Nie używa go jednak, woli opowiadać o swoim "odkryciu".

Z kolei w podcaście 7 metrów pod ziemią Bernatowicz żalił się na dwóch policjantów, ekspertów od analizy zdjęć, którzy przyznali, że to coś uwiecznione na fotografiach „było duże”, lecz oczywiście nie podpisali się pod analizą imieniem i nazwiskiem z obawy przed ośmieszeniem. Żeby było ciekawiej, relacjonując ten pożałowania godny moment na swoim własnym kanale, nasz kapitan wspomina mimochodem, że do jednego z tej dwójki zwracał się per „panie profesorze”. Może byli to policjanci-profesorowie?

Mimo braku niezależnych ekspertyz nautilus ma swoje grafiki i analizy, często niezbieżne z materiałem zdjęciowym lub naciągane.

Wisienką na torcie jest jednak wypowiedź samego Bernatowicza, który dobitnie ogłasza, czym jest dla niego analiza materiału zdjęciowego. Znajdziemy ją w niedawno przypiętym na stronie Nautilusa wywiadzie z nim (choć można mieć i wątpliwości, czy to na pewno Pan Robert, gdyż żaden z uczestników rozmowy nie jest podpisany) z 2022 roku o znaczącym tytule: PROJEKT FOTO-LAB FN – KRÓTKI WYWIAD O ANALIZIE ZDJĘĆ UFO. Cytat in extenso:

No to tutaj ciebie zaskoczę! Moje wieloletnie doświadczenie i przygody z fałszywkami przysyłanymi do nas przez tych nieszczęsnych „prawdziwych badaczy” nauczyło mnie niezbicie, że o prawdziwości zdjęcia nie świadczą żadne wielkie analizy na jakiś programach graficznych, skrupulatne rozkładanie na czynniki pierwsze EXIF danej fotografii, albo nawet wykonywania modelu i fotografowanie jego w podobnych okolicznościach, aby tylko zrobić zdjęcie podobne, no bo jak się dało podobne zdjęcie zrobić, to fałsz ewidentny… To wszystko dla mnie są rzeczy drugorzędne. Czynnikiem decydującym o prawdziwości danej fotografii są ludzie i wiele innych okoliczności, ale nie tylko fotografia, a ludzie. Zawsze to powtarzam – spotkanie z autorem zdjęcia w zasadzie daje od razu wiedzę, czy mamy do czynienia z oszustwem, czy też z prawdziwą fotografią UFO. Po 5 minutach już jest wszystko jasne. Ludzie są słabymi aktorami, to widać od razu… zresztą dobrze o tym wiesz.

 

Podczas internetowego tournée Pan Robert wielokrotnie i z emfazą przysięga, że zdjęcia są prawdziwe, więc najwyraźniej są, po co szukać innych dowodów?

 

Domykając temat nieszczęsnego materiału fotograficznego, należy odnotować, że na youtube wciąż wisi filmik, na którym Pan Robert z kolegą zwieszają nosy na kwintę w obliczu fiaska w innym jeszcze wątku śledztwa. W zdańskiej wsi jest ktoś, kto ma jeszcze kilka zdjęć innego dużego, dyskoidalnego obiektu, który miał się objawić w końcu 2005 roku (czyli w trakcie inwazji na Zdany „obcych z „Faktu””). Wiedzą, który to dom – przyznają, wiedzą nawet jak się owa osoba nazywa. Cóż z tego, skoro nie chce ich pokazać – utyskują. Zatem los dodatkowych zdjęć po dziś dzień pozostaje nieznany.

Zbadali! Często w znoju. Wątpliwości nie ma!

Człowiek z „Misją”

Pan Bernatowicz skarży się na nagonkę na Zdany ze strony wrogich ufologów, którzy chyba zazdroszczą jemu i Nautilusowi sukcesu wykrycia tak wiekopomnej sprawy. W tej narracji nie tylko niedowiarkowie stają się tłumem ewangelicznym wołającym przeciw znającemu prawdę. Judaszami okazują się także ci, którzy powinni być kolegami. Ufologowie błyskawicznie zorientowali się, co w Zdanach piszczy, czego świadectwem są ich analizy przypadku w Internecie. Już w latach bezpośrednio po rzekomym zdarzeniu byli atakowani i obsmarowywani na forach internetowych przez osoby związane z obrońcami „prawdy o Zdanach”, ufortyfikowanych pod sztandarami Fundacji Nautilus.

Zdjęcia ze Zdanów to, zdaniem Pana Roberta, "najlepsze zdjęcia UFO na świecie".

Pan Robert wciąż tę narrację podkręca, choć ani on, ani jego przypadek nie wydają się już być obiektem (nomen omen) ataku. Zdany już dawno trafiły na przynależne im miejsce i zbierają kurz na półce z UFO-mistyfikacjami. Pan Robert mógłby już o nich nie wspominać i oddzieliwszy przeszłość „grubą kreskę”, w dzisiejszych podcastach skupić się na opowiadaniu o wiarygodnych przypadkach. Ale nie, chyba jest zdany na Zdany. Czym jest dla niego i jego życia to wydarzenie, precyzuje w dalszej części wyżej wspomnianego wywiadu. Jego przywiązanie do tej gloryfikowanej wręcz przez siebie sprawy jest przedsionkiem do jego charakterystycznego światopoglądu, o którym więcej w następnej części. Przy okazji po raz kolejny szczyci się swoją niechęcią do rzetelnych i obiektywnych badań i przedkładaniem „swego nosa” nad jakąkolwiek metodologię i krytyczne myślenie. Raz jeszcze oddajmy mu głos:

Zdany były dla mnie Świętym Graalem, dowodem absolutnym i ostatecznym na istnienie UFO. I jeszcze raz powtórzę: o tym, że ta historia jest prawdziwa wiedziałem po kilkunastu sekundach pierwszej rozmowy ze świadkami, czyli tymi policjantami, ale interesowało mnie coś innego. Czy można na podstawie tylko zdjęć z obiektem UFO wykazać, że to był obiekt o technologii nieznanej ziemskiej nauce? Okazało się, że można i Zdany były bodaj jedną z największych przygód ufologicznych mojego życia, prawdziwą epopeją w drodze do poznania prawdy o tym wydarzeniu.

 

Od czasów Zdanów w ogóle przestałem poważnie brać pod uwagę opinii [sic!] tzw. ekspertów od UFO, bo pojąłem bolesną prawdę – ich opinia to jedynie ocena zdjęcia, a zupełnie pomijają całą resztę, czyli wiarygodność świadków, okoliczności i tak dalej. Zdany to także przełom dla mnie w postrzeganiu zdjęć UFO. Od tamtego czasu wiem, że udowodnić coś mogę tylko i wyłącznie dla siebie samego.

Wypada jeszcze wspomnieć, że jak mantrę (znów nomen omen) powtarza, że jak się tam nie było, to „się nie wie”. Raczej „się nie czuło”, gdyż wysoko stawia coś, co można by chyba określić jako „intuicyjną metodę poznawczą”). Spina też klamrą Zdany z Emilcinem jako przypadki wszech czasów w skali globalnej. Od czego aż zęby bolą, gdyż jeden jest autentycznym, wyjątkowym dla Polski wydarzeniem, a drugi to mistyfikacja. Zresztą stawianie skali i sensowności badań, które niemal pół wieku temu w Emilcinie wykonał Zbigniew Blania-Bolnar na równi z miskami Nautilusa to jak porównanie badania powierzchni Ziemi przez Landsat z modelami płaskiej Ziemi zbijanymi z desek w garażach wyznawców tej koncepcji. Kabelki i samochodziki robią jednak wrażenie na widzach, co zostało sprawdzone w toku empirycznych eksperymentów owocujących niemałymi dawkami wesołości.

Suszarka to nieodłączny towarzysz Pana Roberta w studiach, będąca dowodem w innej jeszcze zajmującej go sprawie - tzw. tajemniczych znaków na ciele. Przydaje się jednak też przy udowadnianiu UFO.

Jest to jednak śmiech przez łzy, gdyż tournée orędownika Zdanów (i jeszcze kilku wątków, o czym w kolejnej części artykułu) owocuje wrażeniem, że prezentuje on optykę całej ufologii polskiej. Jak miałoby być inaczej, skoro nie ma wyboru – w Internecie panuje monopol: Bernatowicz aut nihil. Porównując niedawną prezentację dyrektora AARO podczas konferencji powołania zespołu NASA ds. badania UAP z tańcami, jakie Bernatowicz odprawia z miskami, autkami i kabelkiem, by promować UFO-fejk, można odnieść wrażenie, że w szeroko dostępnych mediach krajowa ufologia ze stanu złego zanurkowała pionowo w dół szybciej niż… okręt po nabraniu wody. Pocieszać się można jedynie sloganem, że gorzej być już nie może. I nadzieją, że piszący te słowa, który w miarę swoich bardzo skromnych możliwości podejmuje działania, by z mułu dennego zabawek i oszustw nieco podźwignąć dziedzinę, której prawie nigdy nie okazywano choćby małej porcji szacunku – nie jest osamotniony.

Ciąg dalszy za tydzień

Scroll to Top