Zgubne przejawy UFOmanii, czyli niespodziewany powrót Roberta Bernatowicza – część III

Zgubne przejawy UFOmanii, czyli niespodziewany powrót Roberta Bernatowicza – część III

Tańczący z miskami. Roberta Bernatowicza na wodach Internetu przygód ciąg dalszy

Niczym z dawna wystygły meteoryt zakopany w kraterze, wczesnym latem 2023 roku Robert Bernatowicz wzbił się nad medialny widnokrąg, by lśnić przez kilka tygodni wśród gwiazd Internetu jako UFO-super-star. Wyniosły go tam mocne powiewy prawdziwego renesansu w zainteresowaniu tym tematem, wywołane sensacyjnymi materiałami ujawnionymi przez Pentagon i zapowiedzią przesłuchania w sprawie UAP w Kongresie (które odbyło się 26 lipca). Jego przelot najwyraźniej jednak wzbudził mieszane uczucia (komentarze towarzyszące jego medialnemu tournée były jednak głównie negatywne), gdyż po początkowym okresie ekscytacji opadł z pułapu stratosfery yutuberskich wodzirejów bliżej poziomu, z którego wystartował.

 

Nieuchronnie nasuwa się pytanie o przyczynę wyboru akurat jego, nieaktywnego od dłuższego czasu w sferze publicznej, i wylansowanie go na jedynego w Polsce UFO-eksperta. Można tylko spekulować, czy stało się to dzięki znajomościom zawartym podczas jego dotychczasowej kariery dziennikarskiej oraz przez sentyment do jego radiowych audycji sprzed 20 lat, w których przybliżał milionom Polaków tematykę „spraw niezwykłych”. Być może renesans Roberta Bernatowicza, który – jak to określił jeden z jego internetowych sympatyków – „od lat daje twarz zjawisku”, jest wynikiem li tylko bardzo pobieżnego researczu dziennikarzy na co dzień nie mających nic wspólnego z tematem, który nieoczekiwanie stał się chodliwy i stworzył komentatorską dziurę wymagającą zapełnienia. Pozostaje mieć nadzieję, że w kontekście wzrostu zainteresowania lotami kosmicznymi w wyniku wytypowania Polaka na astronautę, do mających wysoką renomę podcastów nie zostanie zaproszony jakiś prominentny płaskoziemca, bo opowiada przecież o przestrzeni kosmicznej.

 

Występy „czołowego” a może wręcz „ jedynego, polskiego” ufologa (w jego własnym mniemaniu) stały się kopalnią dziwacznych koncepcji należących do UFO-folkloru i intelektualnych wygibasów w celu nadania pozorów prawdziwości dawnej mistyfikacji przy użyciu zabawnych rekwizytów (nie bez powodu zaowocowało to przyznaniem Panu Robertowi miana „tańczącego z miskami” też w jednym z komentarzy). Materiału do analizy wystarczyło na dwa sążniste artykuły na UFO bez stereotypów. A końca nie widać.

 

Odkurzenie nieco zapomnianej persony w szeregu podcastów przyniosło efekty. Zamiast kilku tysięcy najwierniejszych obserwujących, kanał Pana Roberta śledzi już ponad 30 tysięcy stałych fanów (liczba ta szybuje i nic nie wskazuje na spowolnienie trendu). Nasz Kapitan zaś rozsiadł się w swoim wygodnym fotelu, włączył kamerkę, odkurzył trącące myszką grafiki i w komfortowych warunkach, gdzie sam sobie sterem i okrętem, począł uwodzić głosem, snuć plany i oczywiście… Nauczać.

Doświadczenia w poszerzonym kosmosie a potem namysł nad nimi muszą prowadzić do pytań o absolut. Odpowiedzi jednak kryją się za zasłoną naszej niewiedzy i podsuwają nam lustra w których odbijają się nasze nadzieje i lęki.

Rozbiór fantazmatów bernatowiczowskiech

Robert Bernatowicz nie poprzestaje na lansowaniu swojej ściemy. Często odnosi się w swoich wypowiedziach do krętaczy (scharakteryzowanych w drugiej części artykułu), wplatając swoje zmyślenia w ich narracje. Za nic ma tytanów światowej ufologii, takich jak J. Allen Hynek, Jacques Valee, John Mack czy obecnie Leslie Kean i jedną z naczelnych cech, które prezentują w badaniu świadectw trafiających na ich biurka – ostrożność. Jedną z kluczowych, posągowych wręcz postaci jest za to dla niego Eduard (Billy) Meier. Choć Bernatowicz wspomina, że „nie wszystko” w jego historii akceptuje, poleca jego filmy i zdjęcia (modeli) UFO jako najlepsze na świecie obok fotografii (modelu) UFO ze Zdanów. Poziom jego wybiórczości nie ma granic. Chwali badania przypadku z Emilcina wykonane z niezrównaną pieczołowitością przez Zbigniewa Blanię-Bolnara, ale nie zająknie się, iż w poświęconej im książce, Blania wyśmiewał oszołoma Meiera, jego wymysły i lipne statki. Całe passusy poświęcone opisowi, jak to brodacz ze szwajcarskich gór wykręcał się od wskazania, wokół których jodeł krążyły gwiezdne statki Plejadan, a gdy owych nie odnaleziono (jodeł nie statków), wyjaśniał, że kosmici je anihilowali (jodły nie statki) po dziś dzień wzbudzają salwy śmiechu. Bo Blania operował ironią i humorem równie skutecznie jak krytycznym rozumowaniem.

 

Bernatowicz w swych filmikach odnosi się też (choć bez podania nazwisk) do spuścizny George’a Adamskiego („My wiemy, kim oni są – to są ludzie z gwiazd”). Ciekawe, że zarówno Meier, jak i Adamski budowali i fotografowali zabawkowe obiekty (choć nie z misek), by dostarczyć niewiernym Tomaszom jakiejś materialnej podbudowy ich posłanniczego, uduchowionego przekazu pochodzącego wprost od starszych braci w UFO (i siostry Semjase).

Hej-ho, hej-ho, witaj Tjehoobo!

Bernatowicz traktuje Desmarqueta niemalże jak ewangelistę, a opisaną przez niego wyprawę na obcą planetę Tjehooba jako podstawową krynicę wiedzy o tym, jak działa wszechświat – tak fizyczny, jak i duchowy. Dla niego to po prostu prawda w kryształowo czystej postaci. Nie poddaje tej fantastycznej wizji żadnemu rozbiorowi krytycznemu, nie wspomina o ewidentnych problemach z jej naukowym, etycznym czy astrofizycznym kontekstem. Wydarzenia opisane w książce Misja to według niego fakty. Parafrazując znany cytat: „jest jak było”. Zapewnia przy tym, że on sam także mówi prawdę. Jeśli bzdury głoszone przez autora Misji miały dodać Bernatowiczowi wiarygodności, to efekt okazał się dokładnie odwrotny. Osoba pierwszy raz stykająca się z tematem może potraktuje to wszystko z humorem, a potem machnie ręką, uznając, że głoszący takie brednie ma nierówno pod sufitem. Jednak dla kogoś, kto zajmuje się zagadnieniem UFO, takie podejście do opowieści Desmarqueta jest (a przynajmniej powinno być) po prostu niedopuszczalne i szkodliwe.

Co wyróżnia opowieść Michela spośród setek podobnych o harmonijnych przesłaniach i egzotycznych kosmicznych podróżach w oczach Roberta Bernatowicza? Nie wiadomo.

1. Pan Robert nie odnosi się do innych rzekomych pozaziemskich UFO-podróży do gwiezdnych ojczyzn ich załogantów, choć wspomina o tym, że „kilku ludzi odbyło wojaże na obce planety”. Niejako monopolizując ten wątek wizją Desmarqueta, słowem nie wspomina o tym, jak ogromną rozpiętość gatunkową mają opowieści o tych doświadczeniach. Od intymnych, niewiele różnych od pobrań na pokłady obcych statków, po kosmiczną eskapadę całego oddziału amerykańskich żołnierzy, którzy na dłuższy czas zostali zabrani na planetę Seerpo w ramach swego rodzaju „kosmicznej wymiany”.

2. Skala wibracji planet i ras je zamieszkujących to jeden z wątków zawarty w przesłaniach „kosmitów” mocno związanych z Lirańsko-Siriańską Mitologią (Słownik). Bernatowicz opowiada o nich, jakby to były naukowe fakty. Na marginesie, nawet sami doświadczani i badacze, będący orędownikami skali wibracji, nigdy nie ustalili spójnej wersji, czym miałaby ona być.

Prehistoria rasy ludzkiej w ujęciu Tjehoobian to miks okultystycznych i teozoficznych wyobrażeń z przełomu XIX i XX wieku o zaginionych lądach z paleoastronautyką. Biorąc pod uwagę ilość podobnych koncepcji wypełniających setki tysięcy stronic w drugiej połowie zeszłego wieku, można powiedzieć: nihil novi... za: https://tjehooba.pl/

3. Pomija charakterystyczny motyw VRS (Virtual Reality Scenarios, SŁOWNIK). Pobierani często opisują wirtualne scenariusze, w których uczestniczyli z woli „obcych” w ramach eksperymentu, jakiejś nieczytelnej dla ludzi próby nauki obcych, chorego żartu lub z trudnych do określenia powodów. Obce krajobrazy tajemniczych planet często w nich występują.

 

4. Nie wspomina o przedziwnych wątkach podróży Desmarqueta, takich jak walka z mega-mrówkami. Pomija fragmenty silnie nacechowane światopoglądowo: rasistowskie traktowanie historii homo sapiens na Ziemi, przechowywanie ciała Jezusa w kontenerze, krytyczny stosunek jego kosmicznej nauczycielki do aborcji i homoseksualizmu. Co warte podkreślenia, w podcaście u Winiego zaklina się, że nie ma nic przeciwko osobom LGBTQ+, a nawet tłumaczy ich istnienie zawirowaniami w reinkarnacji, która jest jego ulubionym tematem.

Książke Desmarqueta ubogacają rysunki oddające z wielką pieczołowitością to co rzekomo widział na obcej planecie. Niewątpliwie pobudzają wyobraźnie. Podobnie jak rysunki Jima Sparksa z kosmicznej szkoły. Tu: Jezus w przechowalni. Za: https://tjehooba.pl/

5. Nie komentuje wątpliwości związanych z ziemskimi okolicznościami kosmicznej wycieczki autora, takich jak istnienie bądź brak dowodów na jego dziesięciodniowe zniknięcie.

 

6. Wyszczególnia naukę duchową przekazywaną przez swojego idola, autora Misji, z całego chóru głosów wyśpiewującego melodię do obcej partytury, głoszącej rozwój duchowy, empatię, rozbrojenie etc. Tymczasem światopoglądowy zwrot, którego rdzeniem było uwrażliwienie na takie problemy, przeszła ogromna większość UFO-doświadczanych. Nie mówiąc już tym, że nie tylko jednostki i grupy, które zetknęły się z UFO, podejmują walkę w kwestiach egzystencjalnych, w obronie środowiska i klimatu, sprawiedliwości społecznej etc. Wywodząc tego typu myśli i uczucia jedynie od kosmicznych braci, spłyca temat do absurdu, jakby nie wystarczyły nam tragedie i nonsens dręczące nasz gatunek od zarania dziejów po tu i teraz, na naszym spieczonym codziennością gruncie. Może zacniej to brzmi, gdy porad (mniej lub bardziej trafnych) udzielają ci, którzy w czyn wcielili to, co nam wydaje się utopią.

Tjehooba jest bardzo atrakcyjna. Jest tam ładnie, czysto, przyjemnie, architektura jest zespolona z roślinnością. Nie ma znieczyszczeń środowiska zewnetrznego i emocjonalnego. Kto nie chciałby tam mieszkać? Za: https://tjehooba.pl/

Dowody są zbyteczne

Trudno o bardziej tragikomiczną cechę treści ze swadą i dumą prezentowanych przez Bernatowicza w dziesiątkach podcastów setkom tysięcy odbiorczyń i odbiorców. Pan Robert odcina się nie tylko od ufologii aspirującej do miana dyscypliny opartej na metodzie badawczej, nie tylko od naukowego dorobku ludzkości, ale mówiąc wprost – od logiki. Macha ręką na jakość zdjęć, dyskredytuje bodajże najbardziej wiarygodne filmy w ciągu całej historii UFO pochodzące z jednego z najpoważniejszych źródeł (Pentagonu). Lekceważy fakty, kręci urokliwie głową i wyjaśnia: „przecież wiadomo”. A wiadomo dlatego, że on o tym wie. Najwyraźniej to decydujący argument i wystarczające źródło. Nie jest to jednak wynik nieskończonej dawki wiedzy, jaka wniknęła w „skromnego Polaka” wprost z Gwiezdnej Biblioteki lub Kroniki Akaszy. To, o czym opowiada Pan Robert, nie jest niczym nowym – jak najbardziej ma swoje źródła i nie są one niedostępne zwyczajnym śmiertelnikom, lecz szeroko upublicznione na stronach papierowych i internetowych. Jego twierdzenia to potwór Frankensteina treści – pozszywany byle jak z przeróżnych elementów przewijających się w innych dziedzinach, relacjach i publikacjach:

1. Ezoteryka, ziołolecznictwo, magia, zodiak, wróżbiarstwo, widzenie aury, manipulowanie energiami, buddyzm, praktyki jogińskie, moce kryształów i minerałów i wszelkie inne arkana zjawisk paranormalnych.

 

2. Channeling – przekazy łącznikarskie, rzekomo zdalnie przesyłane przez zagadkowych mistrzów (dawniej z tajemnych krain, ukrytych ustroni wiedzy i harmonii, dziś z innych planet i wymiarów) nielicznym wybrańcom, którzy przekazują je nieświadomym masom. Często powiązane z przypadkami związanymi z fenomenem UFO o wiarygodności zupełnie niemożliwej do oceny.

 

3. Literatura traktowana wybiórczo i niespójnie. Z jednej strony Bernatowicz podkreśla, że tylko bezpośrednie „dotknięcie” relacji przynosi jakąś wiedzę (może przez osmozę), a z drugiej traktuje książkę Misja jako źródło nienaruszalnego dogmatu przekazującego faktyczną naukę i wiarygodną relację z wycieczki na Tjehoobę.

 

Ostatecznym dowodem na prawdziwość tego, w co wierzy Bernatowicz, mają być jego osobiste doświadczenia w typie zdarzeń synchronicznych, o których w szczegółach opowiada.

 

Oto para prominentnych lekarzy podczas pobytu w RPA widzi UFO, a lokalny szaman przekazuje im słowo, które ma odegrać w ich życiu kluczową rolę. Następuje seria dziwnych przypadków uwieńczona spisaniem w transie listu (o kosmicznym znaczeniu), który po 16 latach przekazują Bernatowiczowi – profetycznym słowem napisanym palcem na afrykańskim piasku było bowiem imię Robert. Potwierdza to jego niezwykłą misję, wyznaczoną mu przez gwiezdne moce. Kosmiczny pomazaniec zapowiada też ujawnienie „niesamowitej treści” listu z kosmosu, choć lata ona już po Internecie. Ba – przewijała się nawet w komentarzach do tych samych podcastów, w których otulał list aurą tajemnicy.

 

Inny, znaczący przypadek: podczas jednego z nagrań ileś-tam-lat-temu w studiu pęka stół – jak twierdzi Bernatowicz – „pod wpływem” mocy wypowiadanych przez niego treści. Te zdarzenia są oczywiście niemożliwe do weryfikacji ani w ogóle do potwierdzenia, czy miały miejsce.

 

Snując swoje opowieści Pan Robert wielokrotnie ucieka się do klasycznych chwytów erystycznych. Zaklinając się, że „jest to prawda”, kładzie rękę na sercu. Podkreśla szczerość swoich oczu, powtarza charakterystyczne frazy: „nie kłamałbym, nie opowiadałbym tego, gdyby to nie była prawda”. Wpada w styl kaznodziei, wręcz guru, co w połączeniu z jego aksamitnym tembrem głosu i ekspresją godną desek teatru może robić wrażenie na odbiorcach, ale nijak nie potwierdza prawdziwości głoszonych tez. Bernatowicz ma niewątpliwy talent gawędziarski. Jednak ma też tendencję do kluczenia. Wpada w niekończące się dygresje i nic niewnoszące do wypowiedzi detale, porzuca wątki i nie odpowiada na pytania (lub odpowiada na takie, których wcale nie zadano). Ten narracyjny chaos z jednej strony utrudnia śledzenie wywodu, z drugiej generuje przydatny efekt uboczny – ułatwia omijanie niewygodnych pytań, kamufluje sprzeczności, odwraca uwagę od dziur logicznych.

 

W toku wypowiedzi Bernatowicz odsuwa zresztą temat UFO na dalszy plan względem swojego prawdziwego konika, w sprawie którego mianuje się ekspertem.

Reinkarnacja

Opisując przypadki z poszerzonego kosmosu, nie da się od niej uciec. Reinkarnacja jest lansowana przez istoty stamtąd. Wypływa podczas przyziemnych działań, np. gdy w trakcie sesji regresji hipnotycznej, której celem jest dotarcie do wspomnień ze straconych godzin sprzed miesiąca, uaktywnia się pamięć „poprzedniego życia”. Natura i autentyczność tego fenomenu są przedmiotem kontrowersji i szerokiej debaty, która dla kapitana Nautilusa jest zbyteczna. On „wie”, co dzieje się po śmierci. Nawet występując w programach, w których tytułach widnieje „UFO”, „Pentagon” i inne słowa-klucze, Bernatowicz konsekwentnie dąży do skierowania dyskusji na temat życia-po-życiu, opowiadając o przypadkach „przypominania sobie poprzednich wcieleń”. Powoduje to zwykle zakłopotanie prowadzących niezdolnych do sprowadzenia go z powrotem na tematy, które miały być tematem spotkania. Wywołuje jednak także pozytywny oddźwięk w komentarzach. Sam głosiciel wiedzy zza śmiertelnej zasłony twierdzi, że (cytując) ludzie „płaczą, gdy mówi, że życie jest, nikt bowiem nie mówi tego z taką mocą, jak on”. Oczywiście bernatowiczowscy kosmici grają w tym dziele wyłącznie rolę dobroczynną. „On wie bowiem, że przylatuje do nas…

Przedstawiając swoje poglądy na temat procesji dusz Bernatowicz ilustruje je sympatycznymi obrazkami. Czy jego twierdzenia, że wie na czym polega sekret śmierci (i odrodzenia) są przekonujące?

…Samo dobro”

Kapitan Robert lansuje koncepcję bliską tej głoszonej przez Stevena Greera: z multiwymiarowego kosmosu przybywają do nas nauczyciele, którzy osiągnęli taki poziom rozwoju duchowego, że wszelkie negatywne emocje i przywary są im po prostu niedostępne. Raz wspomina, że istnieją „planety buddów”, przy okazji wymyka mu się, że chodzi o poziom „mocy” najpotężniejszych avatarów, do których zalicza też Jezusa.

 

Tym, co odróżnia go od Greera, jest stosunek do opowieści o kosmitach ewidentnie szkodliwych i kłamliwych, w których amerykański UFO-teoretyk widzi rządową zasłonę dymną użyteczną jako narzędzie do kontroli zjawisk masowych na planecie. Bernatowicz zdaje się je po prostu odrzucać jako… trudno doprecyzować, co. Oszustwa, mistyfikacje? Wielokrotnie zaprzecza temu, że ludzie konfabulują, opowiadając o kosmitach. Jego stosunek do ogromu materiału źródłowego odnośnie takich zagadnień jak traumy związane z pobraniami czy poddaniem okrutnym eksperymentom przez istoty dozorcze trzeba chyba określić jako: z wyboru żaden.

 

Poza tym, że takie podejście jest sprzeczne z jakąkolwiek metodologią, jest także wysoce szkodliwe z perspektywy czysto ludzkiej. Nie można wykluczyć, że jego podcasty mogą docierać do osób, na których zdrowiu doświadczenia z UFO odbiły się w katastrofalny sposób. Negowanie ich traum i emocji jest w tym wypadku stygmatyzowaniem wewnątrz stygmatyzowanej społeczności. Zamiast budować atmosferę porozumienia i wsparcia, może prowadzić do piętnowania i powodować dodatkowe obciążanie psychiczne osób nierzadko poszkodowanych i cierpiących. Należy się takiej postawie zdecydowanie przeciwstawić.

"Samo dobro" czai się w ciemności. Kadr z ujęcia z filmu Wspólnota na podstawie książki o tym samym tytule pobranego Whitleya Striebera. Utrafił on w splot nerwowy lęku i poczucia bezradności niezliczonych doświadczonych zmagających się z traumą fenomenu uprowadzeń przez kosmitów. Bernatowicz ignoruje ich cierpienie.

Jasnowidzenie w służbie ufologii

A może raczej: jasnowidz, gdyż Bernatowicz nie stroni od powoływania się na rzekomo wysoko cenione umiejętności paranormalne jednej konkretnej osoby, która przypadkiem jest też jego osobistym przyjacielem. To Krzysztof Jackowski, dyżurny polski jasnowidz, którego osobliwy dorobek jest dość powszechnie znany, i który ma swoje grono zwolenników. Pan Robert nie przegapi żadnej okazji, by oddać hołd znakomitości jego charakteru, trafności wróżb i pokaźnemu archiwum spraw, których policja (rzekomo) nie rozwikłałaby bez jego (po)mocy. Niemniej większość sławy zawdzięcza elektryzującym prasę bulwarową wieszczbom „na każdy temat”, których trafność mieści się chyba w widełkach błędu statystycznego. Pan Robert nie poprzestaje na promocji kolegi. Na dowód UFO-genezy kamienia przynoszonego do studia przywołuje „ekspertyzę” medium-Jackowskiego. Jest to typowy przejaw mieszania wszystkiego ze wszystkim i tłumaczenia nieznanego przez nieznane.

 

W tym miejscu należy uczciwie przypomnieć, że nie kto inny, jak sama Karla Turner zwracała uwagę na zwiększenie intensywności/częstości zjawisk przeczuwania pewnych zdarzeń związanych z UFO-fenomenem, być może w związku z jakimiś aspektami niezrozumiałej dziś fizyki kwantowej. W przypadku Pana Bernatowicza idzie jednak o znalezienie alternatywnego autorytetu dowodowego w myśl zasady: badaniom zdjęć w laboratorium nie ufamy, za to opinia Jackowskiego jest wiarygodna na mur, beton.

Namyśla się. Coś widzi. Bernatowicz jest jednym z najwierniejszych reinterpretatorów wypowiedzi Pana Jackowskiego starając się nagiąć i dopiłować jego wypowiedzi do faktycznych późniejszych wydarzeń, które, niby, miały przewidywać.

Dinozaury i alt-geofizyka

Ilość tematów, którymi Pan Robert potrafi zaskoczyć słuchających podcastów i ich prowadzących, zdaje się być nieograniczona. Oberwało się też paleontologii. Oto bowiem na scenę dyskusji wkraczają dinozaury. Także na temat mezozoicznych gadów nasz wszechstronny Kapitan ma teorię, która – parafrazując skecz Monty Pythona w podobnym temacie – „jest jego”. Zanim jednak ją wyłoży, popisze się nieznajomością podstawowych faktów dotyczących tych zwierząt. Ewidentnie coś o nich czytał, coś nawet zapamiętał, ale miesza dane i myli pojęcia. W rozmowie z youtuberem Winim przekonuje np., że dinozaury dochodziły do 80 m długości (w istocie największe zauropody mogły dorastać do „ledwo” 40 m), a tak znany i lubiany zwierz jak tyranozaur miał według niego 8-12 m wysokości (w istocie dorastał do długości 13-14 m, ale wzwyż sięgał „tylko” 3-4 m)

 

Jaki mają związek przerośnięte prehistoryczne gady z czymkolwiek, czym akurat zajmuje się Kapitan Nautilusa? Otóż Bernatowicz chlubi się, że rozwiązał kluczową zagadkę paleontologii. Wymyślił, że te stworzenia mogły osiągać tak gigantyczne rozmiary dzięki temu, że w ich erze grawitacja Ziemi była słabsza. Gdy (z niewiadomej przyczyny) wzrosła, giganty zapadły się pod swoim ciężarem. Doszedł do tej konkluzji dzięki lekturze – jakże by inaczej – Misji. Michel (jej bohater i autor w jednej osobie) wspomina o wielkich motylach, które mogą żyć na planecie przyjaznych kosmitów dzięki jej słabszej grawitacji (powoduje ona też, że Michel często się potyka i przewraca…).

 

Pan Robert z dumą przyznaje, że to on wymyślił tę teorię i wyraża zdziwienie, że paleontologia do tej pory się nią nie zajęła. Być może paleontologia jest zbyt zajęta badaniami, by tracić czas na wymysły pozbawione jakiegokolwiek oparcia w faktach, które mogą co najwyżej posłużyć za materiał do studiów nad efektami spotkania wybujałej wyobraźni ze szczątkową wiedzą.

 

Dinozaury! Te mezozoiczne gady napędzają ludzką wyobraźnię od czasów ich odkrycia, czego efektem są zmieniające się wzgledem nowych odkryć ich wyobrażenia. Imają się ich też fantazje oderwane w zupełności od wiedzy. Za: https://www.britannica.com/animal/dinosaur

Za prawdę… prześladowany!

Zawsze pojawia się miejsce w sieci, gdzie FN [Fundacja Nautilus] i moja osoba są opluwane, pojawiają się parszywe teksty jak to się nie znamy, jak to on skompromitował, jak to taki zawistny głąb ośmieszył FN

 

pisze Bernatowicz od lat sekowany przez ufologiczny establishment w cytowanym w drugiej części artykułu wywiadzie, w którym występuje anonimowo, może w obawie przed prześladowcami.

 

Nie bez powodu już kilkanaście lat temu badacze pragnący zajmować się w Polsce zjawiskiem na poważnie, bez zabawek i medialnego szumu, który dla Kapitana był jak tlen (na okręcie podwodnym), zdystansowali się od niego i jego Fundacji. Również w ostatnich podcastach, choć nieco łagodniejszym językiem, raczył Pan Robert podsumować inne osoby zajmujące się fenomenem UFO, a krytyczne względem jego entuzjastycznie promowanych projektów. Łagodniej, być może, ze względu na odstęp czasu dzielący dzisiejsze tournée od ostatnich awantur o Zdany, które miały miejsce bodaj dekadę temu. Przemyca jednak opowieść o sobie, kreując się na krystalicznego i dobrodusznego, którego zawistni koledzy atakują – zacytujmy raz jeszcze wywiad – „parszywie” i są „gnojkami” (to słowo pod ich adresem pada w wywiadzie 5 razy). Bernatowicz buduje obraz siebie jako osoby wyjątkowej, nietuzinkowej i wybitnej. Niezależnie od poruszanego akurat wątku stawia w centrum siebie i można odnieść wrażenie, że nigdy nie dość mu słówka…

 

Ja, ja, ja

Pan Robert opowiada o sobie, swoich przeżyciach, przygodach, podróżach, chorobach, brodzie, zakupach, problemach i poglądach (ciśnie się na usta słowo oversharing). Ocenia innych i wydarzenia wyłącznie przez ich stosunek do swojej osoby. Ta megalomania dla niektórych odbiorców staje się nie do zniesienia już po kilku minutach, dla innych po kilkunastu wywołuje dysonans poznawczy. Bernatowicz pozuje na łagodnego i potulnego wyznawcę nauk zen, który z wdzięcznością przyjmuje hejterskie komentarze. Skromnie wspomina osobę, która „walnie go kijem po głowie, jeśli poniesie go ego”. Z drugiej strony nieustannie zwraca uwagę na siebie i podkreśla swoją ważność. Jest wręcz w stanie podskakiwać, wstawać od stołu w studiu, nabożnie obwieszczając: „JA to widziałem, JA to nagrałem, tę relację”.

 

Przypadkiem ekstremalnym jest powtarzana przez niego nierzadko przypowieść o jego „największym wkładzie w ufologię światową”. Zatem na czym ten wkład polega? Nasz zasłużony badacz opowiada kwieciście (znów myląc podstawowe fakty) cały przypadek Amerykanina Travisa Waltona z 1975 roku. Po spotkaniu z UFO Walton zaginął na 5 dni, a inni świadkowie jego zbliżenia się do statku byli nawet podejrzani o jego zamordowanie. Historia ta zyskała ogólnoświatową sławę, na jej podstawie powstał nawet film fabularny. Dla osób zainteresowanych UFO przypadek Waltona jest jak historia bitwy pod Grunwaldem dla entuzjastów średniowiecza. Cóż w niej zatem nawyczyniał Pan Robert?

Napisać, że przypadek Travisa Waltona jest powszechnie rozpoznawalny a on sam popularny to nic nie napisać. Jego historia i on sam stali się tematem dziesiątek książek, artkułów, podcastów, filmów dokumentalnych...

Ledwo już znosząc suspens, wreszcie dowiadujemy się, dlaczego sprawa z 1975 roku jest największym sukcesem naszego rodaka. Otóż twierdzi on, że w dwugodzinnej rozmowie z Travisem przekonał go, że jego pobranie do UFO nie było wzięciem w celu przeprowadzenia na nim inwazyjnych badań, lecz akcją ratunkową po przypadkowym zadaniu mu obrażeń przez startujący gwiezdny obiekt. Na ten wyczyn Pana Roberta dowodów jednak nie ma. Travis faktycznie w jednym programie ze swoim udziałem wspomina, że zaczął dopuszczać taką możliwość, z tym, że po „rozmowie z pewnymi ufologami”… Czyżby i Travis był uczestnikiem spisku antyrobertowego mającego umniejszać wagę jego dokonań?

 

W latach 90. powstał o nim również film kinowy. Choć zupełnie porzuca on wiarygodne odtworzenie jego relacji z "przestrzeni kosmitów" na rzecz bardziej popularnego w czasach powstania scenariusza uprowadzenia przez istoty dozorcze, znakomicie oddaje to, co się działo w Stanach po jego zaginięciu.

Nawet jeśli Bernatowicz opowiada jakąś ciekawą historię, to w kontekście własnej ważności: „ja to widziałem”, „ja to nagrałem”, „ja to czułem”, „moje życie zasługuje na film”. I tym sposobem docieramy do wielkiego marzenia Pana Roberta, którego urzeczywistnienie zapowiedział już w kilku programach.

Wielki film

W kilku podcastach Bernatowicz snuje plan stworzenia megaprodukcji kinowej – fabularnego dzieła będącego ekranizacją, a jakże, Misji Desmarqueta. Nie ma on wątpliwości, że dzieło powali na kolana rzesze niedowiarków i przekona do przyjęcia „prawdy” tabuny nieoświeconych. Sugeruje współpracę z Netflixem, oczekuje sukcesu „Titanica” i wskazuje jako potencjalnego reżysera Jamesa Camerona. Nie wiadomo, czy Pan Robert jest świadomy losów ostatniego takiego mariażu UFO-ideologi z Hollywoodem, gdy scjentolodzy przenieśli na ekran nieodległe desmarquetowym bajania o pralosach naszej planety głoszone przez ichniego guru – słynnego Rona Hubbarda. Ich antydzieło z 2000 roku „Bitwa o Ziemię” (Battlefield Earth) zdobyło tytuł najgorszego dramatu 25-lecia i najgorszego filmu dekady i po dziś dzień zajmuje poczesne miejsce w rankingach najgorszych filmów, jakimi kiedykolwiek uraczyła nas Fabryka Snów.

Panu Robertowi, potencjalnym widzom, no i Jimowi Cameronowi (jeśli go zwerbuje) życzymy jednak lepiej. Zacnych produkcji science-fiction nigdy dość, zwłaszcza takich, których proekologiczne przesłanie właściwe serii „Avatar” może wsiąkać we wrażliwość masową w sposób niemożliwy na razie do zmierzenia.

To musi być hit! Goła klata, pistolety laserowe, kosmici do pokonania. Brakuje tylko jakiejś szałowej blondyny, gotowej do ocalenia (może jest na tylniej stronie okładki). Jak zakładać UFO-kult, jak Hubbard, to wystrzałowo!

Panu Robertowi, potencjalnym widzom, no i Jimowi Cameronowi (jeśli go zwerbuje) życzymy jednak lepiej. Zacnych produkcji science-fiction nigdy dość, zwłaszcza takich, których proekologiczne przesłanie właściwe serii „Avatar” może wsiąkać we wrażliwość masową w sposób niemożliwy na razie do zmierzenia.

Nie ma pistoletów, potworów o blondynie nie wspominając. No i nie ma klaty. Jest klapa.

Jakiej muzyki słucha UFO

W podcaście u Winiego Pan Robert rzucił mimochodem, że nie tylko wie, „kim ONI są, czego nauczają”, ale również „jakiej muzyki słuchają”. Taka uwaga musiała rzecz jasna wzbudzić wzrost zainteresowania tak prowadzącego, jak i widzów. Niestety, nie po raz pierwszy (i zdecydowanie nie ostatni) Pan Robert zastosował strategię teasera. Dopytywany przez Winiego, odparł wymijająco, że innej niż rap, co stało się wygodną drogą ucieczki przed odpowiedzią w labirynt debaty o tym gatunku muzycznym. Powtórzył tę strategię w podcaście 7 metrów pod ziemią, by wzbudziwszy zainteresowanie, znów wciągnąć prowadzącego i widzów w gąszcz wątków, dykteryjek, anegdot. Wciąż nie wiemy, czego słuchają w UFO…

 

A kiedy przyjdzie Jezus

Wątki dotyczące Mesjasza z religii chrześcijańskiej cichcem-boczkiem przemykały po marginesach robertowych elukubracji, aż nadszedł czas na spotkanie z Jezusem face to face. W niedawnym programie Q&A na swoim kanale sam wybrał sobie do odpowiedzi pytanie o „przyszłe narodziny/przybycie na Ziemię Chrystusa i czy Fundacja Nautilus uda się na to miejsce?”.

 

Nie do końca, być może ze względów finansowych, deklarując gotowość do takiej wyprawy, bez wahania przyznał, że czas paruzji już nastał i Jezus powróci już „jakoś teraz”, „w 2023 roku”, cytując: „ja to nawet kiedyś przewidziałem”. Nie wyjaśniając, o co mu w sumie chodzi (a zatem pozostawiając widzom pole do wypełnienia luk w jago wywodzie własną wyobraźnią), opisał odrodzonego Zbawcę jako „potężną osobę”, „inną jednak niż wyobrażają sobie religie”, ale za to „taką jak w Ewangeliach”.

 

Czegóż chcieć więcej? W dobie malejącego zaufania do instytucji kościoła katolickiego i poszukiwania innych wyrazów duchowości, przy jednoczesnej niechęci do zupełnego zerwania z częścią dotychczas wyznawanej doktryny Pan Robert ze swoimi ogólnikowymi proroctwami sprawdza się śpiewająco. Bernatowiczowski miks wszystkiego ze wszystkim podparty buddyjskimi koncepcjami i UFO-przekazami (bliskimi założeniom opisującym wszechświat pełen żywych istot, tak materialnych, jak duchowych Mitologii Liriańsko-Siriańskiej) wydaje się nie mieć granic w eksploatacji każdego dosłownie tematu, o jaki ludzkość potknęła się od początku dziejów. Od wyników meczu, po scholastykę, na każdy temat, o każdej porze udowadnia, jak bardzo brak nam wszystkim Ewy Drzyzgi i jak bardzo można obniżać poziom względem standardów dawnych talk-showów.

 


Część szczęśliwie już ostatnia za 2 tygodnie

Scroll to Top