UFO a wojna – część II
Si deus (ex machina) cum nobis Serpens (ex interno) contra nos
Wojny paliwowe
Współczesne wojny w epoce nastałej zdawałoby się już po podziale terytoriów mają swoje przyczyny zasobowe – często niepowiewające na sztandarach. W grę mogą wchodzić zdatne do zasiedlenia obszary, woda, pierwiastki, ale przede wszystkim są nimi kopalne źródła energii i infrastruktura władna je przetwarzać w energię niezbędną do funkcjonowania ludzkości. Trudno w XXI wieku rozważać nasze bytowanie bez elektryczności.
Nic dziwnego, że monopol na niebosiężne zyski oparte na zasobach i ich dystrybucji doprowadził do niespotykanego w dziejach planety elitaryzmu niewielkiej grupki posiadaczy bogatszych niż niejedno państwo i bardziej od państw wpływowych. Z ich zdaniem zakulisowo tradycyjne organy zarządzające społeczeństwami, narodami i terytoriami – czyli tradycyjne kraje – muszą się liczyć. Te wpływowe grupy są bowiem w stanie – jak się uważa – skłonić rządy do prowadzenia lub zaniechania działań wojennych w zależności od swoich zysków i strat. Wojny na Bliskim Wschodzie były w znacznej mierze wojnami paliwowymi. Obecna wojna w Ukrainie jest nią w mierze niemniejszej, będąc szalonym przedłużeniem patologicznych interesów rosyjskich gazowych gigantów i uzależnionych od nich europejskich podmiotów.
W trakcie dziania się wojen obraz całości procesów przyczynowo-skutkowych jest niedostępny, a wszelkie analizy i podsumowania lubią tracić aktualność w rytmie godzin. Nie dziwi zatem, że obserwując bezradnie tę kaskadę potworności, korci, by upatrywać za niewidzialną kurtyną wroga przebiegłego i o wiele bardziej od nas dalekowzrocznego.
Obie cechy zdają się spełniać ukryci niczym elfowie z Sekretnej Rzeczypospolitej kosmiczni intryganci. Już w starożytnych mitach greckich bóstwa inscenizowały wojny, utajając ich boskie cele, jak na przykład wojny trojańskiej. W przypadku wojny ukraińskiej yutuberscy aoidowie przede wszystkim przekierowują uwagę na wątek energetyczny. Zwłaszcza ci, którzy od lat przekonują, że USA dzięki odtworzeniu technologii z UFO posiadają egzotyczne źródła energii, jednocześnie odmawiając dostępu i wiedzy o nich społeczeństwom. W przypadku, gdy tak wiele podmiotów rzuca się w wir rzezi i zniszczenia napędzanej przez ropę i gaz, wydaje się, że ich kunsztowne konstrukcje spekulatywne o tajnej energii sypią się jak wieże z kart. Trzeba je na chybcika ratować, podpierając rusztowaniami z zapałek – stąd większa aktywność ich piewców w Internecie.
Niemała jest też grupa UFO-entuzjastów przekonanych lub przekonujących, że za tą wojną czają się „obcy scenarzyści”. Niestety trudno w tym nie dostrzec popularnego w psychologii „przeniesienia” – upatrywania swoich przymiotów w kimś innym. W wojnach niestety nie chodzi o kondycję obcych, lecz o jakość człowieczeństwa.
Secret Wars
Nie ma przypadków czynnego uczestnictwa tajemniczych obiektów w ludzkich konfliktach militarnych. W trakcie nielicznych spotkań np. z lotnictwem wojskowym zachowywały się one zachowawczo, manifestując nieagresywnie swoją absolutną wyższość. Nie ma też żadnych dowodów na infiltrację sfer decyzyjnych ludzkości przez jakieś zmiennokształtne stwory, gady lub inne grupy ssakopodobne. Żaden doświadczany nie donosił o spotkaniu z reptilianinem morfującym w Baracka Obamę lub Władymira Putina. Powody decyzji i procesy wywołujące je u naszych władców życia i śmierci są wynikiem frustrująco ludzkich ciągów zależności. Nierzadko ocierających się o banał i/lub śmieszność.
W popkulturze zakorzenił się pomysł „cichej inwazji” – przenikania obcych do (amerykańskiego) społeczeństwa i opanowywania go niejako oddolnie. Można w nim odnaleźć echo makkartystycznego polowania na ukrytych agentów komunizmu i odblask niedawnego tropienia przyczajonych na przedmieściach islamskich terrorystów, gotowych rzekomo detonować amerykański styl życia. Żadna z tych koncepcji nie znajduje odzwierciedlenia w doświadczeniach ufologicznych. Może poza zupełnie marginalnymi przypadkami powstawania sekt o „kosmicznym” charakterze wierzeń. Niemniej i one są wynikiem spaczonej ludzkiej fantazji, bez jakiegokolwiek śladu „realnej” intruzji.
Starship troopers
Żadne UFO nie zestrzeliło samolotu, nie zbombardowało osiedla, z żadnego spodka nie wyskoczył oddział gwiezdnych komandosów, żaden space-marine nie odstrzelił Ziemianina. Co więcej w relacjach pobieranych nie sposób dopatrzyć się w ogóle urządzeń odzwierciedlających jakąś broń lub osobników mogących być postrzeganymi jako żołnierze. Z rzadka kosmici są widywani w tajnych bazach. Z jedną z nich wiąże się doniesienie o rzekomej podziemnej bitwie między ziemskim personelem a obcym. Źródło tego wysoce wątpliwego przypisu do annałów ufologii pochodzi z samego serca wojskowo-agenturalnego zamieszania wokół UFO i pachnie sensacją i mistyfikacją.
Tymczasem przekaz 99,99 procent zbijających z tropu komunikacji między Innymi a nami ma charakter skrajnie pacyfistyczny (nie ujmując potworności doświadczeniom o charakterze laboratoryjnym). Doświadczanych wręcz dręczy się skalą bestialstwa, z jaką nasz gatunek traktuje swoich współbraci i współsiostry oraz świat, który jest jego domem. W przekazach łącznikarskich największy nacisk położony jest na konieczność rozwoju duchowego, by dopędzić niewspółmierny rozwój technologii, zwłaszcza służącej do wzajemnej rzezi. Z doświadczeń każdego rodzaju i stopnia płynie przekaz o misji jednostek mającej na celu zmianę ogółu. Bez ich wysiłków:
a. niemożliwe jest nawiązanie bezpośredniego kontaktu z obawy przed atakiem;
b. niewykonalne jest dostrojenie wymiarów: naszego – egoistycznego i materialistycznego – z ich – harmonijnym i współodczuwającym;
c. wątek „straszenia UFO” może doprowadzić do prowokacji ze strony sił agenturalnych i wojskowych, co nie znaczy, że będzie ona oparta na obcej supertajnej technologii.
Anioły, demony, my?
Bezsilność wobec koszmaru wojny, który homo sapiens gotuje innym homo sapiens raz po raz, powoduje poszukiwanie zań odpowiedzialnych w sferze paranormalnej. Spłycając jakiekolwiek doniesienia o – jakiego charakteru by nie były – kontaktach z nią do prostej dychotomii: istot dobrych i złych. Od istot pokrewnych aniołom oczekujemy wsparcia i pomocy, po diabelskich oszustach i szalbierzach spodziewamy się spisków i matactw. Nie dziwne zatem, że za katastrofy przez nas powodowane obwiniamy kosmitów – bezpośrednio jako czynnik sprawczy lub pośrednio jako inspiratorów niszczycielskich poczynań lub w ostateczności obciążamy ich grzechem zaniedbania, bezczynności, podczas gdy wypadałoby pospieszyć z pomocą. Te wszystkie emocje w istocie wycelowane są w nas samych, ale łatwiej potworności przypisać potworom niż istotom takim jak my.
Niezależnie od tego, jak chcielibyśmy widzieć wszechwładnych przybyszów z kosmosu, przestrzenią naszego życia jest nasza ziemska codzienność, wywrócona po raz kolejny przez charakterystyczny dla naszej rasy kataklizm wojenny. To od nas – nie od załogantów nieuchwytnych spodków – zależy, w co przekujemy obecną tragedię. Wyzwania stojące przed cywilizacją są egzystencjalne. Dotykają nie tylko naszej reakcji na katastrofę humanitarną, utwardzenia apatii bogatych gospodarek na tragedie ubogich krain. W grę wchodzi zawłaszczenie zbiorowej świadomości całych narodów przy pomocy potężniejszej niż kiedykolwiek cyfrowej propagandy. Nietrudno odnieść wrażenie, że jeśli dziś poprzestaniemy na bezrefleksyjnym powielaniu niesprawdzonych, śmieciowych spekulacji z Internetu (także o „kosmitach”), możemy przespać proces deewolucji wolnych jednostek w ubezwłasnowolnioną rasę poddaną szaleństwu przywódców, której próbę podejmuje obecnie Federacja Rosyjska. Wtedy mamy szansę sami zmienić się w kolektywnych kosmitów, którzy tak niekorzystne wrażenie wywierają w scenariuszach uprowadzenia. Wybór – aktualny jak zawsze – należy do Ziemian: wolność kontra zniewolenie.
Czy nasz świat bez wojen jest możliwy? Być może. Musi być jednak wynikiem bezprecedensowej, ogólnogatunkowej przemiany. Jeśli uda się ją spowodować, niezależnie od zdania „wtajemniczonych nauczycieli z kosmosu”, będziemy mogli stwierdzić, że przeszliśmy w wyższy wymiar wibracyjny. Dziejący się obecnie koszmar przypomina dla kogo i dlaczego warto. Być może wtedy sami będziemy mogli powołać kosmiczny klub istot, którym nieznane już będą doświadczenia burzonych domów i ucieczki przed rakietami. Istot, które, patrząc w niebo, wypatrywać będą przyszłości, nie bombowców.