To jeszcze, jeszcze jedno ranczo

Podobne i niepodobne przypadki najmniej znanego z amerykańskich rolniczych epicentrów tajemnic – część I

Jedno z wielu towarzyszących ranczerskim opowieściom zdjęć czegoś rzekomo paranormalnego. Mało ich w internecie, w książce dużo w druku utrudniąjacym ich odbiór a zatem ocenę. Tę wykonał współautor Tom Dongo

To jeszcze, jeszcze jedno ranczo

Recenzja książki Dongo Tom, Bradshaw Linda, Merging Dimensions. The Incredible Saga of the Bradshaw Ranch, Light Technology Publishing 2020. First edition 1995.

Część I: Trzy rancza to już próba statystyczna

Nazywanie paranormalnego obszaru, na którym umiejscowiona jest posesja należąca ongiś do rodziny Bradshaw „tym trzecim ranczem” (w szeregu względem sławy tajemniczych amerykańskich wiejskich posiadłości) jest zupełnie nieuzasadnione ze względów chronologicznych. Umiejscawiając je z tej perspektywy, powinno być ono chyba pierwszym i najstarszym, miksującym w sobie wszelkie znane homo sapiens dziwne zjawiska gdzieś w okolicach pierwszych nieśmiałych kontaktów z tajemnicą rodziny Gormanów/Shermanów na „pierwszym ranczu” Skinwalkera w Utah. Niemniej wydaje się, że trwała sława Rancza No 1. (Skinwalker) i chwilowa, ale intensywna, Rancza No 2. (Stardust) w przypadku ich protoplasty (Bradshaw) przybrała postać szeptanej po kątach wiedzy tajemnej.

UFObezstereotypów dowiedziało się o jego bizarnej historii z książki Johna Edmondsa o należącym do niego feralnym ranczu Stardust (patrz: To jeszcze jedno) – od razu w jego sensacyjnym stylu: ranczo z dinozaurami zachachmęcone przez rząd). O istnieniu książki o niej (i to ogólnodostępnej, a nie powielanej na kserze i wysyłanej pocztą pantoflową bez adresu zwrotnego) przez zupełny przypadek. Czy zatem książka o dumnym tytule: Merging Dimensions i bombastycznych podtytułach: The Openings Portals of Sedona oraz The Incredible Saga of the Bradshaw Ranch autorstwa Lindy Bradshaw i Toma Dongo rozświetla nieco ciemność zapadłą wokół rzeczonego folwarku, czy też zdaje się ją potęgować? Zapraszam na kolejną wycieczkę w arizoński, spieczony krajobraz w poszukiwaniu melanżu wymiarów.


Bez wstępu i tła

Wypominałem wspominkom kinomana Johna Edmondsa konstrukcję książki przypominającą scenariusz typowego horroru: zakup rancza, pierwsze dziwne doświadczenia, poznanie jego przeszłości, walki, kulminacyjna bitwa. Tymczasem pierwsza część opowieści o Bradshaw przypomina rozsypane puzzle. Z kart książki nie dowiemy się jak Linda w ogóle znalazła się na nawiedzonej posesji, jak wyglądała jej życiowa droga, jakie wykształcenie zdobyła, czemu wspomina o swoim synu tajemniczo, rozdzielając go wyraźnie od jej bezimiennego męża i jego syna (skąd możemy się domyślać tylko, że oboje mieli dzieci z poprzednich związków).

Próżno szukać też informacji o czasie akcji. Dopiero po jakichś czterdziestu stronach ze zdawkowej informacji o dacie sesji hipnotycznej syna Lindy zorientujemy się, że to pierwsza połowa mrocznych i szarych lat 90-tych, co pozwoli ulokować w czasie przynajmniej przeżycie rzeczonego syna. Inną przesłanką dotyczącą czasów pewnych zdarzeń może być korzystanie z wywoływanych filmów fotograficznych przy kolejnych próbach uchwycenia na zdjęciach ekscytujących obserwacji. To jednak dość mało i wzbudza wątpliwości, czy jest to zabieg celowy. Choć jest mało prawdopodobne, by było to redakcyjne niedbalstwo epickich rozmiarów, mogące mieć coś wspólnego z działalnością arizońskich portali zaburzających zasady rządzące czasoprzestrzenią.


Raj Spielberga – kosmici i dinozaury na jednej posesji

Niezrozumiałe zjawiska, wydające się od czasu do czasu taktownie i nieśmiało podkradać do mieszkańców rancz Skinwalker i Stardust (aczkolwiek bez taktu traktowane na tym drugim bronią białą), na Bradshaw ładowały się w spokojne farmerzenie stadami i hordami wymieszanymi bez ładu i składu. Typowe dla rancz lewitujące kule różnobarwnego światła, wywołujące w Lindzie – głównej doświadczanej – pozytywne emocje, mieszały się z niewidzialnymi istotami syczącymi jaszczurczo tuż przy jej twarzy. Stwory te autorka odganiała przy pomocy metody rodem z podręcznika Ann Druffel: odwołania się do religijnych patronów (patrz: Ziemianie kontratakują).

Zniknięcia syna Lindy, pozostawiające typowe ślady uprowadzenia przez kosmitów (nawet okraszone zapowiedziami, że Obcy otwarcie przybędą na naszą planetę „tej jesieni, jeszcze przed Bożym Narodzeniem”), przeplatają się z dobroczynnymi odwiedzinami rozumnej istoty człekokształtnej, przedstawicielki rodu Wielkich Stóp, nazywanej przez Lindę „Dużą Dziewczyną”. Ta ostatnia nie tylko wymienia się z autorką znakami charakterystycznymi dla ludów pierwotnych, ale też opiekuje się jednym z jej koni. Mianowicie chroni tę konkretną klacz przed mocami rzezi i masakry parającymi się okaleczaniem zwierząt. Jej opieka jest jednak zbyt słaba albo wybiórcza i ukochane zwierzęta Lindy zapadają na dziwnie rozwijające się choroby. Jej psina zostaje np. doświadczona nowotworem rozwijającym się z prędkością nieznaną medycynie. Zdarzają się też okaleczenia – całemu stadku koni zostają w jakiś sposób wyrwane grzywy. W domu znikąd potrafi się pół-materializować jakaś forma energii – niekiedy tylko dość śmiała, by się pokazać na zdjęciach. Niewyjaśnione dźwięki przeszywają ciszę, czasem brzmiąc jak wystrzał z nieistniejącej broni. Zbijające z tropu panoptikum uzupełniają metafizyczne byty przewodnie – niczym duchy-mędrcy – oraz przeloty UFO zakamuflowanych jako ziemskie maszyny latające.

Swoiste apogeum przypada na dobę, podczas której dochodzi do kumulacji najść przez stwory zarezerwowane dla produkcji SF, ale raczej w nich od siebie stroniące. Podczas nocowania na ranczu zaproszonej rodziny Lindę budzi dziecięce dictum: „Mamo, obudź się, oni już tu są”, „Kto?”, „Kosmici, mamo”. I rzeczywiście – grupka przyjemniaczków o wielkich, czarnych oczach i mikrej posturze skrada się do domku. Autorka identyfikuje ich jako słynnych Zeta Reticulan. Wątpliwości wzbudzają jednak ich obcisłe ciuszki – Zety są znanymi gwiezdnymi nudystami. Ich najście powoduje zrozumiały dyskomfort, jednak raz jeszcze manifestacja nieugiętej wiary Lindy zmusza intruzów do przekonwertowania się na niewidzialność i odstąpienia od swoich zamiarów – jakiekolwiek by one nie były.

Inni goście jednak już na progu i podczas lustracji działki po nocnych podchodach zauważony zostaje dwunożny jaszczur o długim, sztywnym ogonie. Choć ów „międzywymiarowy raptor” szybko znika w gąszczu upraw, stanie się symbolem tego rancza, wyróżniającym go spośród wielkiej trójcy rancz. Nie jest sprecyzowane, czy przypominał on bardziej efekt specjalny z „Parku Jurajskiego”, czy bardziej humanoidalnego reptilianina. Zostawił jednak sfotografowane ślady typowego „dinozaurzego” trójpalca, straszącego niekiedy dzisiejszych kryptozoologów.

Rzekome ślady syczącego gadozoida. Wywołują wesołość bardziej niż poczucie tajemnicy. Ta zasada zdaje się dotyczyć większości "dowodów" fotograficznych

Do trzech razy sztuka (magiczna)

Trudno do tej już trzeciej opowieści o erupcji dziwnych zjawisk na jednym pastwisku z domkiem nie podejść w sposób porównawczy. Trzech wędrowców to wszak już kompania, a trzy gorące punkty to jakaś próba. Spróbujmy zatem.

Poczucie niewidzialnej obecności

Skinwalker: tak

Stardust: tak

Bradshaw: tak

 

Kule świetlne

Skinwalker: tak, wchodzące w interakcje z mieszkańcami rancza, w tym wywołujące paraliżujący strach a nawet śmierć u zwierząt

Stardust: tak

Bradshaw: tak, odbierane pozytywnie

 

Dziwne zwierzęta

Skinwalker: tak, zwłaszcza kuloodporny wilk

Stardust: tak

Bradshaw: tak, zwłaszcza hybryda przypominająca kota o budowie i wielkości charakteryzującej konie, a także stworzenie przypominające krzyżówkę lisa, kota i szopa

 

Kosmici

Skinwalker: rzekomo w przeszłości

Stardust: tak, złowrodzy Szarzy, wielokrotne uprowadzenia, statki kosmiczne, bitwa z człekopodobnymi kosmitami, liczne zabicia Szarych przez właściciela

Bradshaw: tak, lądowania UFO, skradanie się do domu, niby-Szarzy, ale w skafandrach, więc chyba nie typowi Zeta Reticulianie

 

Zaburzenia funkcjonowania sprzętu

Skinwalker: tak

Stardust: nie

Bradshaw: raczej nie

 

Okaleczenia zwierząt

Skinwalker: tak, typowe tajemnicze śmierci zwierząt związane z poborem narządów

Stardust: tak, zwłaszcza zabicia psów

Bradshaw: tak, przebiegające w niewyjaśniony sposób choroby

 

Bigfooty

Skinwalker: podobno tak, bez szczegółów

Stardust: nie

Bradshaw: stałe pojawianie się samicy nazywanej Dużą Dziewczyną (Big Girl), kojarzonej z istotą multiwymiarową, przybywającą przez portal

 

Dinozaury

Skinwalker: nie

Stardust: nie

Bradshaw: tak

 

Portale

Skinwalker: tak

Stardust: tak

Bradshaw: tak, i to jak

 

Podejrzana aktywność wojskowa

Skinwalker: nie

Stardust: nie

Bradshaw: ogromna: przeloty myśliwców i czarnych helikopterów wchodzących w interakcje z UFO, przejazdy licznych pojazdów wojskowych, obecność ciężko uzbrojonych piechurów na okolicznych wzgórzach (skrywających rzekomo tajną bazę) i pojawianie się ich w miejscach fenomenów – np. przy śladach tajemniczych stworzeń

 

Ciąg dalszy ranczowych psikusów już za tydzień

2 thoughts on “To jeszcze, jeszcze jedno ranczo”

  1. Pingback: lucabet

  2. Pingback: omg

Leave a Comment

Scroll to Top