To jeszcze, jeszcze jedno ranczo

Podobne i niepodobne przypadki najmniej znanego z amerykańskich rolniczych epicentrów tajemnic – część II

To jeszcze, jeszcze jedno ranczo

Recenzja książki Dongo Tom, Bradshaw Linda, Merging Dimensions. The Incredible Saga of the Bradshaw Ranch, Light Technology Publishing 2020. First edition 1995.

Część II: Stapiające się wymiary (hipotez)

Merging Dimensions dzieli się generalnie na dwie części – tekstową – też podzieloną między dwoje autorów Lindę i Toma – oraz ilustracyjną, gdzie w opisach zdjęć zasygnalizowane są wątki niemniej a może nawet bardziej ciekawe niż w części tekstowej. Część tekstowa Toma ucieka od rancza (a szkoda) i uderza w mocno metafizyczno-antyrządowy rozgardiasz strzępków doniesień, rozbuchanych twierdzeń i przemyśleń.

Portal-mania

Wyjątkową uwagę poświęca rejonowi Sedony jako miejscu szczególnej aktywności portali międzwymiarowych lub międzyświatowych. Nie tylko podejrzewa ich istnienie i rozważa koncepcje z nimi związane. Tom podaje ich nazwy, miejsca i swoiste charakterystyki (np. wielkość, stabilność, stopień mocy). Jego wiedza o portalologii zbija z tropu. Jej genezy można się tylko domyślać. Niemniej daje mu ona wystarczającą kwalifikacje do fachowej analizy portali. Ich aktywnością tłumaczy liczne zagadkowe zdarzenia i zjawiska rejonu sedońskiego – w tym eksplozję latających świateł. Oczywiście niepokoi go zaangażowanie w sprawę portali niemniej wtajemniczonego w ich instrukcję obsługi zaborczego rządu, który potrafi chyba w jakiś sposób z nich korzystać.

Prześlizguje się też po temacie rzekomego rozbicia się UFO w sedońskich kanionach pełnych portali, które pociągnęło za sobą intensyfikację stałej w tych okolicach aktywności wojskowej. Świadków i relacji jednak brak, wytłumaczeniem czego z kolei ma być mnogość doniesień o bezprawnym wyganianiu z magicznych kanionów Bogu ducha winnych wspinaczy przez uzbrojony po zęby personel.

Koronnym dowodem (i chyba jedynym) na potwierdzenie aktywności portali jest zdjęcie jednego z nich wrzucone jeszcze w sekcji tekstowej, znów z minimalnym kontekstem lub tłem wspominającym o jakiejś niegdysiejszej dyskusji wokół feralnej fotografii. Przypomina ona uchwycony w ciemnym pomieszczeniu ekran śnieżącego, starego telewizora, na którym autorzy dopatrują się oprócz w miarę wyraźnych „tradycyjnego” spodka i chyba słupa telefonicznego, jeszcze jakiegoś ludka ułożonego chyba z tego efektu śnieżenia, tudzież liczby z kropką, a nawet jakichś piramid. Przypomina to bardziej test Rorschacha. Nie dziwi zatem, że jego wynik zamiast dowodzić prawdziwości sfotografowanego fenomenu, raczej przedstawia autorów jako osoby o silnie rozwiniętej prawej półkuli mózgu.


Spisko-mania

Część Toma Dongo (przedstawianego jako wpływowego i pożądanego uczestnika różnych nagrań i występów w mediach na żywo na temat zjawisk paranormalnych) wzbudza wzajemnie skonfliktowane, nostalgiczne poczucie klimatu schyłku XX-wieku: jednocześnie wydając się i uroczo naiwnym, i irytująco twardogłowym. Bije z niej aura starcia między nielicznymi wyzwolonymi z kłamliwej wersji rzeczywistości jednostkami (podczas gdy masy są określane jako owce) z wszechpotężnym, zbrodniczym rządem Mrocznych Stanów Zahipnotyzowanych – dysponującym arsenałem tak technologii, jak i mocy psychicznych mogących tak ciało, jak i jaźń obywatela przemielić na bezideową galaretkę.

Tom odnajduje jednak liczne dowody na to, że „prawda zwycięży”. To zwycięstwo jest „tuż za rogiem”: kolejne wystąpienia konwertytów ze strony Sithów na rzecz rebeliantów, dokumenty i obserwacje, ba! – zalew seriali telewizyjnych, które pod fikcyjną przykrywką przemycają przebłyski Prawdy przez P największe (tak, wśród nich rzecz jasna „X-Files”). Te wszystkie jaskółki zmiany myślenia amerykańskiego społeczeństwa muszą – jego zdaniem – zwiastować rządomachię i obalenie ich wstrętnych praktyk. Nie przewiduje on rzecz jasna zupełnego odwrotu społeczeństwa amerykańskiego od ogólnej kontestacji post-Nixonowskiej Epoki wraz z upadającymi dumnymi wieżami WTC. Ta cezura za 2-3 lata od wydania pozycji skutecznie przekieruje uwagę następnej dekady o lata świetlne od UFO-spisków. Wrócą one jednak w naszych czasach.

Z perspektywy późniejszych czasów i kolejnych oszustw amerykańskiego przywództwa, aż po atak na Kapitol prowadzony przez człowieka-bizona i innych trumpystów, wyjątkowo niepokojące wrażenie wywołują zaskakująco ciepłe wyrazy uznania pod adresem rosyjskiej UFO-polityki, później też chwalenie dobrej jakości rosyjskiego sprzętu do obserwacji nieba. Nie jest to bynajmniej wyjaśnianie kłębowiska spisków kolejnym, lecz swoisty galimatias pojęciowy punktu dziejowego, w którym nasz, skarżący się na prześladowanie przez „swój” rząd Tom, miotał się w kosmicznym labiryncie, próżno wypatrując Ariadny i jej motka.

Tom oskarża także rząd amerykański o zamykanie portali przy pomocy wzniecanych przez siebie i podtrzymywanych do skutku pożarów. Wielokrotnie o nich wspomina jako o przeciwdziałaniach rządowych, skutecznie zapobiegających paranormalnej aktywności. Jest to dość nietypowe założenie sugerujące dużą wiedzę na temat natury wyrw w wymiarach i sposobach ich zatykania. Zakup rancza w 2000 roku jest – w jego optyce – oczywiście kolejnym przeciwdziałaniem odkryciu prawdy o fenomenach, na które rząd chce mieć monopol, co – jak pokazują przykłady dwóch pozostałych rancz – wydaje się być zgodne z prawdą, jednak odległe od sugerowanej mu potęgi.

Zdjęcio-mania

Do książki dołączona jest pokaźna sekcja zawierające fotografie kolorowe i czarno-białe. Wiele obrazuje podobno fenomeny paranormalne, ale bez podpisów nie dałoby się tego stwierdzić. Takimi przypadkami są:

Fotografia osoby w rozciągniętej odzieży przypominającej sweter, której rzekomo nie widziano bez obiektywu. Opis sugeruje, że postać ta ma wydłużone uszy niczym znany ze „Star Treka” Wolkanin Spock. Trudno się odnieść do tych skojarzeń.

Mamy go! Kosmita jak bum cyk cyk!

 

Ujęcia postaci określanej jako „Facio”. Osobnik ten wydaje się mieć dość luźne spodnie i bluzę oraz być łysawy. I on rzekomo objawił się dopiero na zdjęciach często przedstawiających jakiś jego mocno oświetlony lampą błyskową wycinek, co sugeruje, że znajdował się tuż przed obiektywem.

Zupełnie zbijają z tropu zdjęcia tzw. „błękitnowłosego” – zdaje się on wyglądać podobnie ziemsko do dwóch powyższych, niemniej opis przekonuje, że to kosmita.

Nie-nieziemsko wyglądający gostek zidentyfikowany przez autorów jako przyłapany kosmita, ma o tym świadczyć "uszko bardziej" i błękitny kolor włosów (choć ewidentnie cała jego sylwetka jest przeniebieszczona)

 

Nieprzekonujące są zdjęcia odcisków dziwnych stóp czy łap. Podobnie na zdjęciu rzekomo zdradzającym obecność ptaszyska wysokiego na półtora metra trudno dopatrzeć się czegoś konkretnego.

Fotografie energii przypominające jakiś roztwór w wodzie tylko zawieszony w powietrzu, jak w innych przypadkach wypadają blado.

Imponujące są bez dwóch zdań liczne ujęcia chmar plam światła. Bez fachowej wiedzy fotograficznej nie da się jednak zweryfikować ich genezy: czy chodzi o jakieś uwarunkowania ówczesnych aparatów, czy o obraz bliski rzeczywistemu.

Interesujące są również ujęcia małego obiektu z kilkoma światełkami, podobno mieszczącego się w bryle o przekroju tylko kilkudziesięciu centymetrów (tzw. UfciO).

Co ciekawe, nie została zamieszczona seria chyba najciekawszych zdjęć – rzekomych ujęć kosmity pozującego w chaszczach synowi Lindy niedaleko miejsca, gdzie umiejscawiają oni domniemaną mroczną bazę wojskową. Koresponduje to frustrująco z tylko jednym jedynym ujęciem, z rzekomo całej serii aż 49 zdjęć, które ktoś (lub coś) – podobno ewidentnie niewysoki humanoid – wykonał w pewnym wycinku czasu wewnątrz zamieszkanych zabudowań rancza – ale nie był to nikt z mieszkańców. Zdesperowani, by dowiedzieć się czegokolwiek o niewidocznym fotografie, pokryli aparat proszkiem, który uwiecznił odcisk dziwnego palca. „Przyłapany” w ten sposób podglądacz zarzucił swe harce. Tak fascynująca opowieść zostaje upchnięta w 1/3 strony opisu jedynego zdjęcia z całego długiego fenomenu. Wybór ilości miejsca w książce poświęconego tajemnicom Bradshaw Ranch bezdyskusyjnie kwalifikuje się do bycia jedną z nich…

Legenda poniekąd trwa

 

Do już i tak dziwnego układu publikacji na końcu dorzucona jest sekcja „newsów”, czyli co też się na feralnej działce zdarzyło od przejęcia jej przez złowrogi rząd dusz. Planowany i wyśmiewany przez Toma projekt budowy uniwersyteckich zabudowań na nawiedzonych gruntach, mogący skutkować licznymi strachami nocujących tam studentów (w planach było dormitorium), chyba nie doszedł do skutku. Ogrodzony obszar zdaje się zarastać spokojnie, a budynki rancza niszczeją wzbogacane o kolejne graffiti (nieparanormalnego pochodzenia).

 

Od czasu do czasu ktoś na cieszącą się swoistą sławą działkę wlezie i przyniesie stamtąd paranormalne newsy – UFO wciąż tam krąży, bigfooty łażą, tropy zostawiając jak to one, dziwne dźwięki słychać. Szczególnie interesującym zdarzeniem z czasów przejęcia rancza była obserwacja białego samochodu, który przyjechał tam nie dość, że bez najmniejszego trudu przenikając wysoką roślinność, to jeszcze ogrodzenie i inne solidne przeszkody. Jego pasażerką była postać wyglądająca jak młoda kobieta w sukience bijącej w oczy bielą, niemniej białe spodnie miał zaobserwowany przy okazji młodzian. Obie te „osoby” przemykały po ranczu bez zrozumiałego celu, samochód następnie odjechał jak przyjechał.

 

Niemal na ostatniej stronie newsów niczym z portalu wyskakuje wyjaśnienie zagadkowego omijania dziwnych fenomenów przez męża Lindy (nazwanego w tym miejscu po raz pierwszy Bobem). Będąc świadkiem lądowania UFO tuż przed jego gankiem, stwierdził ów arizoński twardziel, że ma dość. Odtąd podczas tajemniczych zajść oglądał telewizję zamknięty w domciu na cztery spusty. Nie przeszkodziło mu to jednak w pojawieniu się na YouTube, gdzie wywiad z nim dalej smętnie przypomina nieco zaśniedziałe postaci i ich przygody.

 

Cóż jeszcze powiedzieć o tym jeszcze jednym ranczu w czasach, gdy jego pobratymca z Utah ma już trzeci, pilnie oglądany sezon. Chyba wypada westchnąć: szkoda go. Wydaje się, że jego legenda zjawiła się pierwsza, wyprzedzając boom na Skinwalkera, i nie przeszła nigdy długiego i bolesnego procesu adaptacji w świadomości nie tylko zwyczajnych widzów wszelkich mediów, ale nawet osób zainteresowanych tajemnicami. Portale, wojskowi, wielkie stopy, niewidzialni faceci, koto-konie i wyszarpane końskie grzywy – ten galimatias różnych dziwactw wydawał się wręcz „przedobrzony”. Książka mu poświęcona zamiast zagadnienie porządkować, chaos pogłębia. Najciekawsze zagadki – np. autorstwa tajemniczych 49 fotografii wykonanych przez zagadkowego „kogoś” – nie są w książce nawet wspomniane, pozostawiając Czytelniczkę i Czytelnika tylko z lapidarnym opisem zdjęcia, podczas gdy o tak fascynującym i unikalnym przypadku warto by napisać rozdział.

 

Książka Merging Dimensions przypomina stół zarzucony prasowymi wycinkami o interesujących zdarzeniach: niektóre wylądowały na wierzchu, innym widać tylko kawałek nagłówka lub kilka akapitów, wszystko w przypadkowej kolejności i układzie. Bez nadania im – nieważne na czym opartej – struktury, przypominają śmietnik. Trudno oprzeć się wrażeniu, że książkę o Bradshaw Ranch dopiero należałoby napisać, opierając się na notatkach, które zostały wydane drukiem – jak się chwalą wydawcy – już n-ty raz.

Copyright by https://www.josephfiler.com/

Leave a Comment

Scroll to Top