Do Emilcina i z powrotem. Nieudana próba dekonstrukcji fundamentalnego polskiego mitu ufologicznego – część IV
Paradoks linki – obserwacje pojazdów z linkami
Co ciekawe istnieje przesłanka, że emilciński obiekt – jakże wyróżniający się od innych, „prostszych” UFO – ma źródło nie w poszerzonym kosmosie, a w wyobraźni Witolda Wawrzonka. W niezawodnym „UFO” nr 2 (18) z 1994 roku w artykule Krzysztofa Piechoty o „skromnym” tytule „Ogniste kule” kluczem do tajemnic NOLi wydrukowano list lubelskiego UFO-entuzjasty (jeszcze nie ufologa, bo z 30 sierpnia 1977 roku, czyli sprzed dołączenia owego do grona badaczy w takt emilcińskiego oberka) – Witolda Wawrzonka. List opisywał jego rzekomą obserwację tajemniczego obiektu zakończoną lipnym zdjęciem. Co do podrobienia fotografii zresztą sam się przyznał, zdemaskowany przez mistrza szarad Zbigniewa Blanię. W Kwartalniku list jednak jest pozostawiony bez komentarza. Zwraca uwagę fragment opisu chwili tuż przed wykonaniem lipnego zdjęcia unoszącego się rzekomego „krążka”:
Gdy skończyłem ustawiać obiektyw dostrzegłem jak z „krążka” wybiega długa, cienka „lina”, która dotknęła powierzchni ziemi. Trwało to kilka sekund i w tym czasie „krążek” wyglądał jak wbity w ziemię na bardzo długim patyku lizak. […] Nie jestem w stanie określić koloru owej „liny”, w każdym razie była ciemna i na pewno nie wyginała się. Jak wspomniałem, po kilku sekundach „lina” znikła.
Wydaje się czymś więcej niż przypadkiem, że w gigantycznej flocie niepowtarzających się w zasadzie kształtów i rozmiarów tajemniczych obiektów obserwowanych na całej planecie chyba tylko w dwóch przypadkach obiekty „spuszczają” ku gruntowi jakieś liny. Jeden z nich jest zmyśleniem osobnika, który potem „odkrył” rzekomo prawdziwy drugi. To przemyślenie jest jednak niewystarczające, by oprzeć o nie nawet zrąb jakiejś spójnej koncepcji.
Kontekst, Panie, kontekst
Bartosz Rdułtowski, nierzadko zahaczając o swoje zainteresowania w analizowanej publikacji, nie zająknie się jednak ani półsłówkiem, że oprócz znakomitej znajomości tajnych projektów lotniczych oraz historii lotnictwa i XX-wiecznych dziejów militarnych w ogóle miał lub po dziś ma romans z ufologią. W latach 90. pisał rzetelne artykuły do kultowego kwartalnika „UFO”, wyraźnie rozróżniając osiągi zaawansowanej ludzkiej technologii awiacyjnej od wariactw wyprawianych przez obiekty nieznane – choć czasem do tych pierwszych łudząco podobne. Jego ówczesne zaangażowanie w strzępy wiedzy na temat poszerzonego kosmosu i egzotycznych praw nim rządzących pozwalają wysunąć w kontekście jego teorii emilcińskiej wątpliwy wniosek:
Można poczynić założenie, że Autor nie był odcięty od szerszej perspektywy ufologicznej Polski przełomu lat 70. i 80. Emilcin (wraz z didaskaliami w postaci Przyrownicy i Goliny) nie był samotną wyspą na bezuficznym polskim oceanie. Wręcz przeciwnie – należał do całego archipelagu zdarzeń, wśród których nie brakowało i bardziej znaczących, i lepiej udokumentowanych, a jedynie mniej (o wiele, wiele mniej) słynnych. Oto jak przedstawia się konstelacja wydarzeń ufologicznych o porównywalnym stopniu intruzji, której zwornikiem stał się Emilcin tylko i wyłącznie z powodu nadanego mu masowego i natychmiastowego rozgłosu:
10 maj 1978 – Emilcin.
26-27 maj 1978 – Przyrownica/Golina.
18 luty 1979 – Bachórzec/Dubiecko – długa obserwacja kuli i jej wpływ na otoczenie.
22 maj 1979 – Piastów – interakcja z obiektem wyświetlającym znaki.
10 sierpnia 1979 – Człuchów – zetknięcie z przedziwnymi istotami w skafandrach, dwoje uzupełniających się świadków.
20 sierpnia 1979 – ogólnopolska obserwacja przelotu przemieniającego się obiektu – DZIESIĄTKI ŚWIADKÓW.
25 sierpnia 1979 – Bałtyk – 2 kutry, kilkoro świadków, dużo różnorodnych oddziaływań.
20 września 1979 – Sztum – długa obserwacja pojazdu wśród domów – liczni świadkowie i oddziaływania.
8 luty 1980 – Witkowice – z wielu względów przypadek, który dla naszego okresu wydaje się najbardziej znaczący. Wręcz osadzony w mitologii i stylistyce Epoki Łączności – bardziej korespondujący z naszym dzisiejszym nastawieniem do zjawiska niż ówcześnie. Pojawienie się istot w mieszkaniu doświadczanego i rozmowa z nimi ocierająca się o tematy egzystencjalne, ale i postrzegania kosmitów przez ludzką popkulturę.
3 marzec 1980 – Łódź – kontakt z istotami przenikającymi materię, różnice percepcyjne doświadczanych, wpływ na sferę emocjonalną.
8 sierpnia 1981 – Chałupy – interakcja z istotami, obserwacja obiektu, ślady.
Strach się bać
W ogromnej ilości relacji o kontaktach z poszerzonym kosmosem pojawia się wątek wpływu intruzji na stan emocjonalny doświadczanych osób. Bardzo często reagują one w sposób nieadekwatny do niepokojącej sytuacji, później same nie umiejąc sobie wyjaśnić braku naturalnej, odruchowej reakcji lękowej. Można to tłumaczyć różnorako. Całość doświadczenia może odbywać się w zmienionej rzeczywistości, która jakby buforuje uczestniczki i uczestników przed „naturalnym” go przeżywaniem. Może to być celowa manipulacja istot albo efekt ich technologii/umiejętności/mocy. Jest to stała doświadczeń z całej planety i wszystkich epok. Zwróćmy jednak uwagę na Polskę, gdzie brak bojaźni Jana Wolskiego zastanawiał już niedługo po incydencie (kiedy nie było prawie nic wiadomo o tym dziwnym oddziaływaniu opisanym powyżej) i wzbudza kontrowersyjne wnioski dziś (kiedy „badacze” ignorują wyżej opisywane zjawiska). Tymczasem wystarczy sięgnąć do opisów doświadczanych innych polskich przypadków. Krzysztof Piechota w artykule Kto mógł zbudować coś tak niezwykłego i po co w „UFO” nr 1 (25) z 1996 roku, opisującym spotkanie na polu z dziwną „mechaniczną sową”, w podsumowaniu zestawia przeżycia jego uczestnika z incydentem z Goliny:
Nie jest to pierwszy przypadek, gdy po bliskim spotkaniu z tego typu osobliwościami (nieznanymi obiektami) człowiek doznaje swoistej nieczułości, jaką jest apatia, niezdolność do odczuwania jakichkolwiek wzruszeń, że przypomnę choćby dziwne samopoczucie E. Marciniaka z Goliny po bliskim kontakcie z dwiema nieznanymi istotami, który powiedział między innymi: „Jak odlecieli, poszedłem do tego motoru i taki byłem… Po prostu ociężały taki. Taki, no… flegmatyczny, Można powiedzieć, że w ogóle, jak bym miał się ruszyć, to taki refleks… do samego wieczoru…”
No ale skoro Marciniak napisał Panu Bartoszowi „To nieprawda”, to sprawy nie ma. Nie ma co szukać sprawcy tego wyciszenia, mistrza hipnozy, Witolda Wawrzonka w golińskich krzakach.
T
ak samo w ciekawszym i badawczo ważniejszym od emilcińskiego przypadku chałupskim z 1981 roku doświadczany wyznał [za:] „UFO” nr 2 (14) z 1993 roku:
Byłem tak zafascynowany nimi, że nie czułem strachu. To była raczej jakaś emocja, jakiś stan podniecenia, ogromnej ciekawości. Widziałem dochodząc do nich na kilka kroków, że nie wykonują też żadnych ruchów, że nie są nastawieni agresywnie w stosunku do mnie. „No to sobie z nimi pogadam, zapytam ich”.
Wolski dziwił się pytaniom psychologa dr. Ryszarda Kietlińskiego o brak strachu i wskazywał ewidentnie na jakiegoś rodzaju psychiczny przymus. Wszak wielokrotnie powtarzał, że mowy ich nie rozumiał (BR s. 458, ZwE s. 125):
Ryszard Kietliński: Nie mógł pan uciekać?
Jan Wolski: Jak uciekać… zresztą rozkaz był, no to stanąłem. Kazali stanąć, to stanąłem.
Ryszard Kietliński: Ale nieuzbrojeni byli, mniejsi od pana, to konia zaciąć i w nogi.
Jan Wolski: A zawsze dwie osoby… A zresztą – cóż miałem uciekać?
Zbigniew Blania: A w ogóle pomyślał pan o tym, że może by uciec?
Jan Wolski: Nie. Nie myślałem. Tylko jak dali mi rozkaz, żeby stanąć, no to stanąłem.
Zbigniew Blania: A nie pomyślał pan, że jakąś krzywdę chcą zrobić?
Jan Wolski: To o tym nie myślałem. O krzywdzie to nie… Tylko co oni chcą, to sam nie wiedziałem, co chcą.
Tak samo najdawniejsza znana nam pobrana z Polski – która została zabrana na pokład tajemniczego obiektu w 1954 roku, tam utraciwszy czas (nigdy za pomocą hipnozy niestety nieodzyskany) – mająca w czasie zdarzenia 11 lat, a znana tylko z inicjałów E.W. podkreślała, bo wszak powinna, że: „idąc, nie odczuwała żadnego lęku czy zaniepokojenia”, [za:] B. Rzepecki, Weszłam do obiektu po czterech schodkach…, „UFO” podówczas „NOL” nr 1 (1) 1990 rok.
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród. Środowisko „UFO” vs „blanio-bolnaryści”
Pan Bartosz nie rzucił się bynajmniej pierwszy na ikonę obiektywnych badań „nieznanego”, czyniąc w swej hipotezie ze Zbigniewa Blani najpierw agenta, mystifikatora, później zrobionego w konia głupka i – nade wszystko – oszusta preparującego dowody niebyłego zdarzenia. Antyblaniowa krucjata była chyba wręcz od startu ukształtowaną częścią świadomości grupki ufologów związanych z pismem, które „wypuściło” Pana Bartosza. Choć nie było wcześniej mowy o hipnozie, front zarzutów i wypominek był gotowy, tylko czerpać. Warto wrócić do tych „pięknych czasów”. Obrazują one bowiem zjawiska charakterystyczne dla każdego maleńkiego środowiska pasjonatów jakiegoś tematu, obciążających go egalitaryzmem i ostracyzmem wobec niechcianych.
W numerze 3 (31) z 1997 roku – zamiast np. recenzji książki w całości poświęconej najsłynniejszemu polskiemu przypadkowi, czyli Zdarzenia w Emilcinie Blani-Bolnara, czy omówienia kontrowersji związanej z jego badaniem (oraz Goliny i Przyrownicy, które zasłużenie krytykowano), redakcja zamieszcza jeno list od czytelnika, z którego można się dowiedzieć, że nowe opus Blaniae wyszło, i to jakie! Tajemniczy autor listu wymienia chyba wszystkie doczepki i docinki ZBB, których w książce swojej nie skąpił, zatem i ja nie poskąpię ich Czytelniczce i Czytelnikowi:
„[…] nazywał się Piasecki i miał chyba Bogdan na imię. Był nie tylko osobnikiem pokręconym psychicznie” (ZBB s. 210) – o jednym z mieszkańców Emilcina oczarowanych legendą Diabelskiego Kamienia.
„Wiedziałem, że mam do czynienia z nienormalnymi” (ZBB s. 211).
„Zastąpił go inny pokręcony psychicznie, niejaki Kazimierz Bzowski” (ZBB s. 222) – o tuzie środowiska „UFO” zaliczanym do nestorów polskiej „ufologii”.
Etc., etc.
O meritum osoba podpisana jako „dr C.D., Bydgoszcz” ma do powiedzenia tyle:
„Do sprawy emilcińskiej uczony autor nie wnosi nic ponad to, co napisał przed laty w książce Obecność UFO”.
Aż korci, by w niemniej „uczonym” doktorze C.D. dopatrzeć się ducha Wawrzonkowego, ale to nie koniec.
O stylu
Kwestia smaku jakże często bywa znacząca w sporach na temat faktów, a co dopiero w tych dotyczących hipotez, spekulacji, rozważań. Jako próbkę cechującą w miarę współczesne „obozy” emilcińskie przytaczam wycinek zamieszczany przez Pan Bartosza. W którym występuje on jako „ostoja racjonalizmu” wobec innego autora, ufologa i blogera podejmującego tematykę poszerzonego kosmosu i ufoversum – Arkadiusza Miazgi:
Jakiś czas później ten sam pan Miazga na forum INFRA obwieścił dumnie, że ma świadka – rzecz jasna koronnego [obalającego tezy o hipnozie Pana Bartosza – przyp. UFObezstereotypów].
Pisał:
Problem w tym, że Rdułtowski nie ROZMAWIAŁ z jednym z ostatnich żyjących badaczy, jaki był w Emilcinie. Z Darkiem C.”. O swoim superświadku pan Miazga jeszcze kilka razy pisał na wspomnianym forum, sugerując wprost, że jego słowa podważą wiarygodność mojej książki i zawartych w niej wniosków. Pod koniec lutego 2014 roku dowiedziałem się od Adama Chrzanowskiego, kim jest ów superświadek. Podczas rozmowy telefonicznej zakłopotany nieco pan Miazga obwieścił Adamowi, że pan Darek umie wychodzić z ciała i cofać się do przeszłości w swoim jestestwie. W jednym z takich wypadów (czort wie, jak takie „spacery” fachowo nazwać) pan Darek zawędrował do Emilcina. A że miał też wprawę w naginaniu czasu, to trafił dokładnie na ranek 10 maja 1978 roku. Dzięki tej odważnej wyprawie (wszak rzekomi emilcińscy kosmici mogli uznać pana Darka za innego obcego – członka konkurencyjnej misji) pan Darek mógł potwierdzić panu Miazdze, że w Emilcinie faktycznie doszło tego dnia do zdarzenia opisanego przez Jana Wolskiego!
W numerze 3 (35) „UFO” z 1998 roku został opublikowany kolejny list. Tym razem nie byle dr. C.D., ale „samego” Roberta Leśniakiewicza, obecnego w polskim „ruchu” ufologicznym od dawien i w pewnym okresie płodnie ubzdurzającym go kolejnymi swoimi wymysłami o kosmitach. Sprawa nie jest błaha – wzywa on bowiem do zgody, poczytawszy o kolejnej małej sprzeczuni o jakieś zdjęcia czy coś tam. Zgoda – rzecz ważka – czai się bowiem niebezpieczeństwo:
Wasz spór i osobiste wycieczki prędzej czy później zostaną wykorzystane przez Waszych przeciwników z obozu wojujących antyufologów: profesorów Gila, Wróblewskiego, Marksa i im podobnych pozbawionych elementarnej wyobraźni [tej panu Robertowi z kolei nigdy nie brakowało – UFObezstereotypów], przeładowanych encyklopedyczną wiedzą naukowców, albo – co jest jeszcze gorsze – swym postępowaniem potwierdzicie tylko tezy głoszone przez Pierwszego Ufologa III Rzeczypospolitej i jego blanio-bolnarystów.
Ot co! I dziwić się, że pochodzący z takiej – w skali wroga gradującej Blanię niżej od „przeładowanych” naukowców – kliki Pan Bartosz nie umarzył sobie, że – pośmiertnie, ale cóż – Blani zada cios nokautujący?
Tam i z powrotem
Podobnie jak przypadki wymienione na początku Części I tego najdłuższego na UFObezstereotypów (za co przepraszam wytrwałe Czytelniczki i Czytelników) opracowania, Emilcin doznał metamorfozy w zdarzenie o charakterze legendarnym. Z całym bogactwem inwentarza takiej transformacji. Niemała dawka faktów obrosła apokryfami, dopowiedzeniami i interpretacjami, które korzenie zapuszczały w luki między tym, co zdołano ustalić, jednocześnie żywiąc się nieścisłościami. Aż w końcu przysłoniły faktografię. Ich pnie i konary skręcały się na wietrze optyki danej epoki: inaczej rosły tuż po zdarzeniu, inaczej w latach 90., teraz zaś dostosowały się do wichury wywołanej przez tomisko Rdułtowskiego. Dzięki tym koncepcjom, analizom i śledztwom historia żyje. Jak się jednak ma do tego, co faktycznie da się ustalić z dużym prawdopodobieństwem?
W ten sposób Emilcin jest siostrzanym zdarzeniem tego z Roswell. W debacie wokół obu punkt ciężkości wielokrotnie przeciążał w kierunku wątpliwych elementów, odciągając od tych wiarygodnych. Wyjściem z klinczu był powrót do „deski kreślarskiej” i rekonstrukcja tego, co wiemy, uważamy za wysoce możliwe, mało prawdopodobne i szum. Zatem lekarstwem na medialny zamęt emilciński wydaje się powrót do ustaleń nieoderwanych od szerszego kontekstu i z uwzględnieniem spekulacji. Nie zaś koncentrowanie się na nich i zamykanie w ich pryzmacie.
Osoby realne i jak my wszyscy niejednoznaczne, które zbudowały zrąb zdarzeń, na którym rożni aojdowie oparli swoje wersje emilcińskiej opowieści, były wtłaczane w różne role w zależności od potrzeb bajarza. Jan Wolski bywał super-świadkiem, ofiarą hipnozy i chyba też zaburzonym niejako starzykiem. Blania-Bolnar – filarem konkretnych badań rodem z Zachodu, personą non grata polskich salonów ufologii, kłamcą, agentem lub sprytnym zgrywusem-intelektualistą. Podobnym dzisiejszym demaskatorom niby-uporządkowanego systemu, który w pocie czoła picujemy.
Wawrzonkowi przyszło grać rolę trickstera, czyli postaci trudnej do oceny – oszukańczej, lecz niejednoznacznie negatywnej, podobnej marvelowskiemu i eddaicznemu Lokiemu w wersji lubelskiej. Naplątał nasz przechera tyle, że dziś dociec sedna nie sposób, pewnie zresztą rad byłby z tego. Polskim ufologom zdaje się przypada rola betonu, który osiągnięcia Blani umniejszał, jego wybryki nagłaśniał i przez to mało obiektywnie podchodził do emilcińsko-golińsko-przyrownickiej tragifarsy w 3 aktach.
Bartosz Rdułtowski przypisał sam sobie chyba rolę Foxa Muldera, który wreszcie dochodzi prawdy po latach, niczym prawdziwe, kryminalne Archiwum X. UFO-entuzjaści zaś osadzili go w roli bufona-sensata, w której niestety chyba odnalazł się dość dobrze. Krzysztof Drozd na koniec – zdaje się wystąpił w roli rozjemcy – łącznika między czasami ufologicznej gorączki przełomu lat 70. i 80., a naszym zmanierowanym, cynicznym i zblazowanym cyber-światem.
Jako swoiste tło wystąpiła parada postaci podobnych średniowiecznym trefnisiom, wywracających porządek nauki czy systemu społecznego: poszukiwacze i badacze diablich głazów, przaśni i górnolotni piewcy najsłynniejszego polskiego przypadku wznoszący pomnik (fizyczny i internetowy) spotkaniu z nieznanym. Nic dziwnego, że zjarmarczenie Emilcina zaowocowało jego dekonstrukcją w wykonania Rdułtowskiego. Wydaje się być to naturalnym punktem na sinusoidzie, jaką są losy społecznie znanych UFO-przypadków, takich jak Roswell właśnie.
Na koniec zatem trzeba kapelusza uchylić przed jego pracą, niezależnie od oceny jej wyników. Stała się bowiem niezbędną inspiracją dla badań nad UFO w kraju, w którym z UFO podobno skończono. Odpryskiem PRL a UFO jest też niniejsza strona.
Bogactwo wątków – folklorystyczne, kryminalne, socjologiczne, psychologiczne, agenturalne, medialne i – oczywiście pozaziemskie – stapia się w mit o niemniejszym niż roswelliański wydźwięku i mocy. Nie dziwne zatem, że fascynuje i ewoluuje. Kto wie, może zaskoczy nas jeszcze niejedną woltą (może kamień się znajdzie)?
Bibliografia:
ZwE: Zbigniew Blania-Bolnar, Zdarzenie w Emilcinie, Pandora Books 1996.
UnP: Krzysztof Piechota, Bronisław Rzepecki, Ufo nad Polską, Nolpress 1996.
BR: Bartosz Rdułtowski, Tajne operacje PRL i UFO, Technol 2013.
E1978: Krzysztof Drozd, Emilcin 1978. W poszukiwaniu prawdy, Wydawnictwo BAOBAB 2019.
Za tydzień: V część emilcińskiej podróży na obrzeża iluzji i intruzji. Tekst Czytelnika ufobezstereotypów dający wgląd w realia i stereotypy na temat hipnozy oraz jak się one mają do koncepcji Bartosza Rdułtowskiego dotyczącej Jana Wolskiego.
Pingback: บับเบิ้ลกันกระแทก