CO UDAŁO SIĘ USTALIĆ, CO WYKLUCZYĆ, A O CZYM WOLELIBYŚMY ZAPOMNIEĆ…
ROSWELL
Część I
Mieścina – symbol – żart – legenda
Jakie wydarzenia w długim trwaniu społeczeństw, kultur i cywilizacji mają wpływ tak żrący, że wypalają się trwale na ludzkiej pamięci, wyobraźni, refleksji, a nawet podświadomości? Czy częste są przypadki, że konkretna niedługa – inna od innych – anomalna sytuacja ma potencjał mitotwórczy, wyzwalając archetypiczną baśń zrozumiałą i znaną ludziom odległym od niej przez czas i przestrzeń tak, że w zasadzie mogłaby się zdarzyć „dawno, dawno temu, za siedmioma rzekami i górami”? Znamy jedną taką, małą i szybko wyjaśnioną pomyłkę, która wywołała krótką aferę. Jakąś prozaiczną aktywność grupki ludzi, o której znaczenie wciąż spierają się miliony ludzi, choć minęły cztery pokolenia. Kilkadziesiąt godzin małomiasteczkowej krzątaniny, która zaowocowała tym, że każdy, kto miał styczność z jakimikolwiek mediami na tej planecie, dokładnie wie:
– jak rozbija się obcy statek kosmiczny,
– jak wygląda jego załoga,
– jaki los spotyka dobrodusznych cywilów, którzy uczestniczą w kosmicznej katastrofie,
– że wojsko kłamie, oszukuje, a na dokładkę zmyśla,
– rząd utajnia i zaprzecza,
– po co są tajne hangary, przykrywki i niedostępne dokumenty.
Niezależnie od tego, co zdarzyło się w ciągu tych kilku gorących dni lipcowych 1947 roku w okolicach zabitej dechami mieściny w Nowym Meksyku na zawsze nas zmieniło, wprowadzając w zupełnie nową mitologię świata. Gdzie czarodzieje rozbijali atom, bohaterowie wyruszali na ognistych żaglach na księżyc, a zamiast cyklopów i harpii czaili się wielkogłowi i nieduzi kosmici.
Cały ten bogaty światoobraz – ewoluujący od 80 lat – oddala się, to znów zbliża do faktów. Czasem urywa się im zupełnie, czasem gubi w meandrach niejasności i sprzeczności. Niezależnie jednak od swojego rzeczywistego źródła żyje w nas jako opowieść – tak jak historie o duchach czy o wyprawach przeciw smokom – i może dziać się wszędzie i zawsze.
Czym jest w obecnych czasach – w latach 20-tych XXI wieku? Czym jest dla nas?
Zapraszam w pokrętną i wykoślawioną historię o kilku gorących dniach, które zmieniły świat (choć nie tak jak twierdził niejaki pułkownik Corso, o czym dalej).
Roswellometr
W pewnym sensie wpływ wydarzenia z mieścinki w Nowym Meksyku na Ufoversum czy szerzej na opinię publiczną można by rozrysować na grafie jako krzywą przeświadczenia o wiarygodności historii o nim. W ten sposób przez kilka dni od rozbicia się do 9 lipca można by zaznaczyć na Roswellometrze ostrożne niedowierzanie w mikroskali: mieszkańcy okolicy zastanawiają się, co to spadło i czy to może być „jeden z tych spodków” – zatem jakieś 50% wiarygodności.
Następnie przez kilka godzin od potwierdzenia przejęcia spodka do dementi poziom uznania historii wzrósłby do 100%, by następnie zlecieć ze szczytu na dno – do 1% okolicznych mieszkańców, którzy wiedzieli swoje, ale podówczas ogół Amerykanów nie był oswojony z toposem, że „rząd kłamie” (albo chociaż nie mówi o jakiejś ważnej sprawie).
I tak sobie zipie przypadek roswelliański przez całą „Aztecańską Noc” niezainteresowania katastrofami UFO (patrz: Śmierć i zmartwychwstanie), aż po wystąpienie Marcella i wzrost przekonania, że „coś jest na rzeczy”. Ujawnianie kolejnych kłamstw rządu amerykańskiego o dziejowym znaczeniu, a związanych z polityką wietnamską tworzy dla przypadku zupełnie nowe środowisko myślowe. Można uznać, że przez lata 80-te wiarygodność afery wzrasta wraz z nowymi relacjami i „dowodami” od 70% do może nawet 90%, gdy wypływają dokumenty Majestic 12, a w telewizji emitowana jest słabej jakości dokumentacja filmowa sekcji kogoś sprzedawanego jako kosmita czy też kosmitka. Sława zdarzenia stała się światowa.
Pojawiają się blagierzy, a jakość dowodów zostaje zakwestionowana, ciężar nadany przypadkowi przez oczekiwania załamuje jego wiarygodność, sprowadzając ją do poziomu żartu ośmieszającego inne przypadki i całą ufologię. Hasło „Roswell” na przełomie wieków może osiąga w porywach 5% (a to dzięki wciąż „wiedzącym swoje” potomkom uczestników, fanatykom i wyznawcom).
Ale z tego upadku następuje kolejne, już niesensacyjne a metodyczne i powolne odbicie, gdy z anteny schodzą quasi-dokumenty, rzetelne badania podnoszą poziom wiarygodności do ok. 50-60%. Zdecydowanie udało się potwierdzić, że tak – stało się coś ekstraordynaryjnego i rząd w tej kwestii i kręcił, i kręci. Ale co? I gdzie mit roswelliański jest styczny z tym, co jak się wydaje – udało się ustalić, a gdzie szybuje w swobodną nieważkość legend i baśni?
Katastrofa z Sevre
W 1939 roku wybuchł konflikt, który zakończył się dominacją powietrzną. Od tej pory o przewadze nad przeciwnikiem miało decydować to, kto jest skuteczniejszy w ziemskiej atmosferze. O wyniku wojny zadecydowała tajna broń wyprodukowana w Nowym Meksyku przy użyciu technologii tak zaawansowanej, że jej mechaniki i rezultaty były i są dla przeciętnych Ziemian nieróżne od magii. Przez krótki okres dwóch lat bezpośrednio po alianckim triumfie glob wierzył, że berło i koronę nowej planetarnej supremacji (flotę powietrzną i oręż atomowy) dzierży państwo, którego sercem był Nowy Meksyk. Gdzie czuwała jego latająca armada, a kuźnia kuła szereg nowych broni (zakłady atomowe i poligon Białych Piasków: White Sands), które mogły zabrać ich władcę z Ziemi w kuszący Kosmos (przy pomocy rakiet).
Nowe powietrzne pole bitwy, na którym nikt nie miał prawa zagrozić Stanom Zjednoczonym, zostało zbezczeszczone przez siłę nieznaną. Na amerykańskim niebie pojawiły się nieznane spodki, których źródła zafascynowani i zlęknieni demokraci upatrywali w niedosięgłej przestrzeni kosmicznej. Tydzień po wdarciu się spodków w ludzką wyobraźnię nad Nowym Meksykiem rozpętała się burza. W jej efekcie PROSTY FARMER odnalazł dziwne szczątki na ODLUDZIU i zakłopotany ich tajemniczością, udał się do MIASTECZKA. Nosiło nazwę Roswell i było jednym z miejsc najbliżej związanych z Amerykańską Potęgą Atmosferyczno-Atomową. Zawiadomiona została BAZA i na miejsce enigmatycznego wypadku udali się WOJSKOWI. Jeden z nich za pośrednictwem radia PRZYZNAŁ, że doszło do przejęcia latającego spodka. Po wkroczeniu rządnych zachowania tajemnicy GENERAŁÓW z PRAWDY się wycofano i opinii publicznej wepchnięto KŁAMLIWĄ WERSJĄ, że rozbitym obiektem był trywialny ludzki wytwór. Twierdzący inaczej zostali ZASTRASZENI.
Po latach ZMOWĘ MILCZENIA złamali świadkowie, obnażając RZĄDOWY SPISEK. Uczestnicy wydarzeń koło Roswell snuli swoje WERSJE historii o rozbitym UFO i CIAŁACH kosmitów utajonych przez władze. Celem ukrycia prawdy przed Ziemianami miało być zachowanie iluzji władzy nad atmosferą i chęć zdobycia nowych broni. Pojawili się SZARLATANI łączący niepasujące do siebie wątki i kreujący wątpliwe scenariusze, np. sugerujące, że rozwój ludzkiej technologii jest wyłączną pochodną INŻYNIERII WSTECZNEJ kosmicznego znaleziska. Machano tajnymi DOKUMENTAMI i puszczano ziarniste TAŚMY.
Po 80 latach od zdarzenia wciąż skupia ono uwagę i staje się przedmiotem nowych podejść badawczych, podtrzymuje też ogień wiary, że kiedyś zostanie odkryte to, CO SIĘ NAPRAWDĘ STAŁO.
Co raczej udało się ustalić
Była katastrofa
Z perspektywy trzeciej dekady XXI wieku nie ulega wątpliwości, że doszło do sytuacji crash/retrieval o dużo większych proporcjach, niż miałoby to miejsce w przypadku rozbicia się nawet kilku skomplikowanych systemów badawczych opartych o balony. Świadczy o tym liczba świadków nie tylko samych obszarów ze szczątkami, ale całego zamieszania związanego z ich odzyskaniem. Znana jest relacja jego z uczestników tamtych operacji, który był przekonany, że brał udział w utajnionej akcji sprzątania defragmentowanego wraku superbombowca B-29. Świadczy to o ilości pracy przedsięwziętej w ramach zabezpieczenia i transportu szczątków oraz o znaczeniu im nadanym w związku z zimnowojennymi procedurami oraz właściwą im szpiegowską paranoją.
Miejsc rozbić było kilka (3?)
Niezależnie od uwagi, która grawitowała przesadnie w stronę tzw. pola odłamków na ranczu Fostera, gdzie wiekopomnego ich odkrycia dokonał ranczer Mac Brazell, i gdzie później widzieli je twórcy dwóch sprzecznych wersji o tym, czym miały by być – oficerowie Jesse Marcell (w micie roswelliańskim rycerz) i Sheridan Cavit (złoczyńca), relacje osób zaangażowanych w retrieval nie pozostawiają wątpliwości: główne wrakowisko było w drugim miejscu, a najprawdopodobniej relatywnie najmniej zniszczony fragment statku powietrznego został podjęty z trzeciego miejsca. Świadczy o tym spójność geograficzna wspomnień kilkudziesięciu osób przewijających się przez wszystkie trzy miejsca na różnych etapach trwania akcji przejęcia szczątków (m.in. zabezpieczający je przed niepożądanymi gapiami, przewoźnicy etc.).
Roswellianie znali się na balonach meteorologicznych
Temat kluczowy, a wymykający się nieco potrzebnej analizie, koncentrującej się na Jessym Marcelu, który najpierw zidentyfikował przedmioty na „polu odłamków” jako obcego pochodzenia, a potem paradował ze zwyczajną folią przed fotografem, udowadniając swoją prozaiczną omyłkę. Tymczasem fakty są następujące i nie da się ich podważyć: mieszkańcy okolic Roswell, jak i całego Nowego Meksyku – epicentrum działań powietrznych USA, byli obeznani z konwencjonalnym sprzętem, też z balonami meteorologicznymi, a to z kilku powodów:
a. gdy balon rozbił się na pastwisku, zwierzęta hodowlane mogły go zjeść i się zatruć,
b. na fragmentach balonu były napisy wskazujące na posiadacza – Rząd Stanów Zjednoczonych,
c. za zwrot własności Rządu Stanów Zjednoczonych można było zgarnąć nieco grosza,
c2. ale nie dość, by czasem tłuc się wiele mil do bazy, tracąc czas i paliwo, zatem ze szczątków coś chałupniczo produkowano. Na ranczu Brazela kawałkami z balonów połatany był zbiornik na wodę – tak skutecznie, że można go było „podziwiać” jeszcze w latach 90-tych. Trudno przypuszczać, że Marcell, widząc szczątki swojego uszczelniacza dziur, zbaraniał i wziął je za UFO.
Podjęto niecodzienne środki ostrożności
Cała horda różnego rodzaju służbistów – od żandarmerii po oficerów – wyroiła się z bazy i została dokooptowana z różnych części kraju po to, by maluczcy nie podglądneli, co tam też ich dzielni obrońcy zbierają. Pilnowano dróg, pól i zwykłego nigdzie. Byle tylko odgrodzić ciekawskich od przedmiotu ich ciekawości, czymkolwiek by nie był. Trudno uznać ten szum za skuteczne schowanie przed obcymi nomen omen wywiadami swojej wpadki lub przełomowego odkrycia. Cokolwiek zbierano, liczyła się siła, nie subtelność, co sugeruje spontaniczne i chaotyczne ruchy nieprzewidziane regulaminem.
Były liczne loty z kawałkami wraku
Jednym z mocniejszych dowodów na wiarygodność twierdzenia o dużym wraku i znaczącej liczbie szczątków są dające się potwierdzić relacje z kilku lotów dużych samolotów transportowych z bazy Roswell do bazy w Fort North w Teksasie, gdzie generał Ramey i pułkownik duBose ustawili do fotografii Marcella z kilkoma drobnymi gratami, które mogłaby nieść chyba jedna osoba. Zdecydowanie to, co przewożono, było potężnych rozmiarów – przywodzących na myśl wielu uczestnikom tamtych wydarzeń duży bombowiec.
Opowieść pochodzi z kilku źródeł
Przekonanie o niezwykłości odkrycia z lipca 1947 roku i zachowań osób w nie zamieszanych wynika między innymi ze splotu uzupełniających się opowieści pochodzących z różnych źródeł. Nie da się wyjaśnić rozmów o potencjalnym kosmicznym zagrożeniu na pokładzie awionetki lecącej do Roswell wrażeniem wywołanym jedynie obwieszczeniem znalezienia spodka przez rzecznika bazy Waltera Hauta. Nie da się przypisać poczcie pantoflowej niezależnych opisów miejsc rozbicia, ich wyglądu oraz charakterystyki szczątków. Kilka odnóg roswelliańskiej spójności miejsc i chronologii, które ją znacząco zaburzały, po krótszym lub dłuższym żywocie zostało wykluczonych.
Osoby zaangażowane były poddane niedozwolonej presji
Czasy katastrofy/odzyskania z Nowego Meksyku przypadają na początek ery antysowieckiej paranoi, która pchnęła Amerykanów często motywowanych patriotyzmem ku bezprawiu i agresji względem własnych obywateli. Nie można jednak wyłącznie tym wyjaśnić całej listy przekroczeń wolności obywatelskich, które spowodował incydent (od zatrzymania na kilka dni w bazie Maca Brazela i przekupienia go, po doprowadzenie do załamania psychicznego szeryfa Roswell). Tym bardziej że liczba osób, które ich doświadczyły, idzie w dziesiątki lub nawet przekracza setkę, co w rezultacie położyło się cieniem na kolejne pokolenia ich rodzin.
Niemal każda osoba związana z katastrofą miała moment „wyznania”
Ustalenie, które dopiero można było podsumować w XXI wieku, kiedy w zasadzie pokolenie uczestników incydentu odeszło z tego świata, ukazuje, że praktycznie każdy z nich, nawet bezpośredni autor wyjaśnienia „balonowego” – dowódca bazy w Roswell – William Blanchard, mieli moment z kimś bliskim lub zaufanym, kiedy zdobyli się na wyznanie, że wersja o „statku kosmicznym” jest prawdą. Nie musi to udowadniać, że wszyscy byli wtajemniczonymi spiskowcami, ale daje pewne pojęcie o ich przeświadczeniu o naturze zdarzeń, w które los ich pchnął latem 1947 roku.
Mogul odpada
W połowie lat 90-tych naciskane przez UFO-entuzjastów, polityków i opinię publiczną lotnictwo amerykańskie przyznało, że historia o balonie meteorologicznym była przykrywką, ale nie dla UFO, lecz dla innego, bardziej tajnego balonu, a raczej kilku – wynoszących w atmosferę zaawansowane podówczas czujniki, mające wykryć potencjalne sowieckie próby atomowe w ramach sekretnego projektu Mogul. To wyjaśnienie jest nieprawdziwe z dwóch powodów:
1. Balony używane w tajnym projekcie były takie same jak te do badania atmosfery – ergo były dobrze znane okolicznym.
2. Starty i przebieg trasy balonów z projektu były skrzętnie odnotowywane i nie było lotu, który mógłby się stać przyczyną ogromnej operacji odzyskania spod Roswell w tym czasie, kiedy do niej doszło.
Ciąg dalszy za tydzień
Pingback: ทดลองเล่นสล็อต pg
Pingback: mkx cart michigan