Złote czasy baloniarstwa

Złote czasy baloniarstwa

Nabrzmiały kruszców zgorzałym duchem,
     Krąg lekkiej przodkuje łodzi,
Los dla niej rudlem, nici łańcuchem,
     Z wiatrami za pasy chodzi.

Wydawało się, że powietrzne starcia samolot-balon zostały już na dobre zaklęte w stronice książek o pierwszej wojnie światowej. Okazało się, że po ponad wieku wróciły w pełnej krasie.

Z początkiem lutego 2023 r. dziwaczny obraz zawładnął ekranami telewizorów, komputerów i telefonów na całym świecie. Oczom milionów widzów ukazał się obły i biały gość. Nieproszony tajemniczo i cicho unosił się na amerykańskim, błękitnym niebie. Biała sfera ozdobiona u dołu geometrycznym szeregiem figur, jakby specjalnie wykoncypowana na deskach kreślarskich, by wzbudzać skojarzenie: ecce UFO! I poniekąd nim była jako obiekt latający inny od tych, do których przywykliśmy. Towarzyszące jednak niecodziennemu obrazowi wyjaśnienie – iż oto podziwiamy chiński balon szpiegowski buńczucznie pyszniący się na niebie amerykańskiego supermocarstwa – wzbudzało zdziwienie i zaskoczenie, a także całą sprawę umiejscawiało w geopolitycznym kontekście.

Z pewnym rozbawieniem obserwowaliśmy przez kilka dni, jak amerykańskie tęgie głowy hamletyzują: zestrzelić czy nie, a IFO (lub ZOL – zidentyfikowany obiekt latający) bimbało sobie na wietrze z gróźb Ziemian. Aż w końcu 4 lutego celny strzał ziemskiego pojazdu bojowego położył kres napompowanej jak (nomen omen) balon sensacji: wkroczeniu Chin w amerykańską przestrzeń powietrzną. Oczekiwano, że pokłosiem baloniady będą skutki dyplomatyczne i wywiadowcze, wynikłe z analizy wraku. Wszelkie UFO (nawet szybko zidentyfikowane, lecz jednak obce) trzeba wszak w laboratoriach pieczołowicie zbadać. Okazało się jednak, że chińska kula eksplodując, rozsypała następne przypadki o podobnym do swojego przebiegu, jednak o charakterystyce o wiele bardziej zastanawiającej. Okazało się bowiem, iż…

Chiński intruz robił wrażenie swym gigantyzmem, jego następcy z kolei imponowali malutkimi rozmiarami, biorąc pod uwagę niemałe wysokości na których grasowali

...nad Ameryką coś lata

Zimnowojenna groza wzajemnej atomowej destrukcji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i Związku Sowieckiego zmusiła mieszkańców kontynentu amerykańskiego do nieufnego przeczesywania atmosfery przy pomocy najbardziej zaawansowanych radarów. Oczekiwanie na błyskawiczny deszcz nuklearnych pocisków spowodowało jednak niezauważoną lub ignorowaną lukę w radarowej sieci. Która to sieć, nieustannie czatująca na szybko przemieszczające się nośniki apokalipsy (jak rakiety właśnie), nie zwracała uwagi na podniebnych gości przemieszczających się statecznie po nieboskłonie. Jak szpiegowskie balony na przykład. A to już umożliwiło ową chińską inwazję jedno-balonowa.

W efekcie pewnego chyba zakłopotania odkryciem tak zaskakującego, pękatego gościa nad państwem deklarującym władanie swoim nieboskłonem, system obronny Ameryki Północnej NORAD postanowił naprawić to niedopatrzenie. Radary dostosowano do wychwytywania obiektów donikąd się nie spieszących. Na marginesie – ta wybiórczość wojskowych systemów była wskazywana przez wielu ufologów jako przyczyna niewielkiej (w stosunku do obserwacji) ilości tropów UFO na zapisach z radarów. Intruzyjne jednostki powietrzne często niespiesznie baraszkują po niebie, by zaraz potem przyspieszyć do prędkości niemożliwej do odnotowania dla jakichkolwiek radarów.

Można zatem z pewną przesadą stwierdzić, że nie było w tym nic dziwnego, że po przestrojeniu aparatury wykryto nad kontynentem UFO. Nie wiadomo, jaka była dokładnie kolejność zdarzeń. Ale tym razem nikt na szczeblu decyzyjnym nie zwlekał, jak to było w przypadku chińskiego najeźdźcy. Myśliwce podrywały się jeden po drugim i niezidentyfikowane obiekty latające zestrzelono. W światowych mediach przez dwa dni to wielkie strzelanie do obiektów nad Stanami z pewnym zdziwieniem opisywano jako swoiste po-balonowe „doczyszczanie północnoamerykańskiego nieba” z koleżków chińskiego szpiega. Szybko jednak okazało się, że strzelający…

… nie wiedzą, co to były za obiekty

Szlak zestrzeleń podejrzanych obiektów z lutego 2023 r. był analizowany we wszystkich mediach. Wynik: zidentyfikowane-niezidentyfikowane, 1-3. Ten szereg incydentów zyskał sobie miano "wielkiego strzelania do UFO"

Tym razem do wcześniej już zawstydzonych Stanów dołączyła Kanada, gdzie nad terytorium Jukon zdjęto kolejny obiekt 11 lutego. Jak się okazało nieduży – wielkości samochodu osobowego – i cylindryczny, srebrzyście połyskujący. Już sam ten opis postawiłby uszy na sztorc niejednemu UFO-entuzjaście. A ponieważ pierwszy tajemniczy być-może-naprawdę-balon (różny jednak od chińskiego olbrzyma, bo malutki) zestrzelono nad sąsiadującą z Jukonem Alaską 10 lutego, oba przypadki wylądowały wstępnie na obrzeżach zainteresowania amerykańskiej opinii publicznej – bo w głuszy. Jednak ostatni z trójki że-niby-balonów zawitał już nad stan Michigan, by spotkać swój rakietowy koniec nad jednym z trzech Wielkich Jezior – Huron (12 lutego), do którego najwyraźniej spadł.

Pierwsze ofiary "welkiego strzelania" przyłapano w niedużej odległości od atakującej Ukrainę Rosji. Stąd zrozumiałe pierwsze skojarzenie z akcją wywiadowczą Kremla względem swojego głownego globalnego oponenta. Pierwsza z nich - alaksańska - mogła być faktycznie balonem, kanadyjska - nie wiadomo.

Oczekiwano szybkiej i być może jak zwykle zdawkowej informacji o tych dodatkach do chińskiej baloniady transmitowanej na żywo. Stało się jednak inaczej. Szybko ujawniono, że gość znad jeziora Huron miał niespotkany dotąd w annałach powietrznych starć kształt ośmiokątny, z podwieszonymi jakimiś sznurkami lub linkami. Że pierwsza z wycelowanych weń rakiet nie dała rady go trafić. I że zdumiał on wysłanych mu z gorącym powitaniem pilotów swym wyglądem, pozostawiając ich z typowym dla spotkań z UFO wrażeniem „co to?”. Gorzej. Udzielający „wyjaśnień” na temat strzelaniny generał stwierdził, że nie wie, czym były zestrzelone obiekty. A także, że nieznany jest ich system napędu, właściciel, miejsce pochodzenia i cel. Zapytany, czy wyklucza pochodzenie pozaziemskie, stwierdził, że nie wyklucza. W mediach zatlił się znajomy UFO-pożar, który…

Pentagon-oktagon 1-0. Tylko co to za gra? i z kim?

...znowu trzeba było gasić

Przedstawicielka Białego Domu szybciutko i z czarującym uśmiechem zażartowała z tych pomysłów rodem z filmu ET, który zresztą kocha, być może na potrzeby konferencji. Sugestia, że Stany otwarcie przyznają, iż napotkały w atmosferze nie kosmitów, lecz jednak obiekty nieznane, wymykające się szybkiej afiliacji, została w tym momencie trochę odcięta od galopady teorii o kosmitach i nadchodzącej wojnie światów, która już rozkręcała się już w Internecie („Anunnaki wracają”) i social mediach.

Choć nie całkiem jednak. Bowiem nawet z polskich nagłówków prasowych, trywializujących temat i bardzo wybiórczo relacjonujących te tajemnicze zajścia, wyzierają dość przełomowe zachowania i postawy. Wydaje się, że stanowią one pokłosie podejścia do sprawy UFO USA, które jako jedno z nielicznych państw na świecie,, czyli USA właśnie uparcie i zakrywając oczy, przekonywało, że jego piloci nigdy nic w trakcie lotu zagadkowego nie zaobserwowali, ich radary nigdy nic nie wychwyciły. UFO nie ma, bo nie ma. A może jednak…

...jest?

Co tu powiedzieć? Jak to powiedzieć? Ile powiedzieć? Może jednak jakiś żarcik...

Jedną z podstawowych zmian, tak niezbędnych dla wojskowych i polityków amerykańskich sine qua non, by poważnie mówić o kwestii UFO, jest pozbycie się nazwy UFO. Za bardzo zlepiła się z folklorem i ufoversum o kosmitach pilotujących gwiezdne spodki. Termin ukuty przez gen. Ruppelta w 1952 r. miał w założeniu znaczyć tyle, ile mówią słowa się na niego składające: obiekt lata i jest niezidentyfikowany. W celu uniknięcia ośmieszenia przedsięwzięć, w ramach których pieniądze amerykańskiego podatnika miałyby być trwonione dla pogoni za małymi, zielonymi ludzikami, dla opracowań, raportów i instytucji powołano nowy termin: UAP. I on znaczył dokładnie to samo: coś jest niezidentyfikowane, jest w atmosferze i jest fenomenem. Ufologowie stanęli na wysokości zadania, adoptując nowy termin. I sprzęgając niejako temat wysiłków tych, którzy dotąd informacje o tych zjawiskach starali się ujawniać, z tymi, którzy ją ignorowali lub utajniali.

 

Twórca terminu UFO miał na myśli dokładnie to samo, co twórcy terminu UAP. Po 70 latach dalej o zjawisku, określanym oboma określeniami wiemy tyle, ile on.

 

W trakcie licznych konferencji prasowych spowodowanych przez ostatnie „wielkie strzelanie do UFO” termin UAP rozhulał się na dobre, stając się lingwistycznym orężem polityków, generałów, głów państw (prezydenta Stanów Zjednoczonych i premiera Kanady). Jest to bez wątpienia przełom wiodący do innego, jeszcze bardziej znaczącego – z przekazów władz amerykańskich jasno wynika, że przyznają się do sytuacji sokratejskiej. Po raz być może pierwszy z tak odsłoniętą przyłbicą przyznają, że…

 

… wiedzą, że nie wiedzą

Ale chcą się dowiedzieć. Stąd prezydent USA, gość dość poważny, niekoniecznie komentujący wszystkie akcje swoich myśliwców, powołał między-agencyjną komisję do zbadania, czym były obiekty, których wraków (ponoć) wciąż nie wyciągnięto z chaszczów i wody, w które wpadły.

 

 

I tak – pierwszą teorią domagającą się zbadania jest ta zakładająca, że to jakiś nieznany typ balonu (lub jakiegoś innego diabelstwa). Oparty na technologii dotąd traktowanej przez Amerykanów po macoszemu, lub rozwiniętej gdzieś w jakiejś technologicznej czarnej dziurze, nieobecnej na radarach wywiadu, niczym wolne punkty w NORADzie.

 

 

Jeśliby się okazało, że to właśnie one, to w ich sprawie najpilniejsze działania muszą być podjęte. Niejeden bowiem swojski, ziemski imperator za sardonicznym uśmieszkiem skrywa marzenia podboju lub otwarcie je realizuje, wciąż głodny jakiejkolwiek przewagi nad stawiającym opór wolnym światem. Taka konkluzja byłaby o wiele groźniejsza, niż gdyby – dajmy na to – szczątki okazały się zrobione z materiału nieznanego homo sapiens. Wtedy o ich wyprodukowanie można by posądzać istoty lub siły nie mające w naturze rzezi i zniewolenia.

 

 

Czy są na to szanse, orzec trudno, a wątpliwości są zasadne. Dotąd intruzyjne „pojazdy” bez problemu unikały ludzkich maszyn lub wręcz wyłączały im broń albo przewidywały zamiary ich pilotów. Gdyby spekulować – zestrzelono „prawdziwe” UFO, powstają pytania. Czy dały się one celowo zestrzelić? Czy były to pozbawione świadomości inne rodzaje „nieziemskich pojazdów” – niereagujące na ludzkie zaczepki, jak np. tzw. tic-tac, który przewidywał ruchy myśliwców w trakcie słynnego incydentu nad Pacyfikiem? Czy kosmici zaspali, a może im się znudziło?

 

Jednym z prominentów, którzy chwalebnie przyznali się do niewiedzy jest premier Kanady. Mały krok dla człowieka, znaczny dla ludzkości.

Zmiana paradygmatu

To, czego się dowiemy o ofiarach „wielkiego strzelania”, czy dużo, czy mało, nie ma w tym momencie aż takiego znaczenia w porównaniu do ewolucji oficjalnej komunikacji o tym, co się wyrabia na ziemskim niebie ze strony przywódców wojskowych i politycznych supermocarstwa, którego wyrzeczenie się UFO w toku Zimnej Wojny tak naprawdę wpędziło je w ślepy zaułek śmieszności i tabuizacji na całym świecie. Podczas gdy władze wielu krajów europejskich i południowoamerykańskich otwarcie badają doniesienia o anomalnych spotkaniach pilotów lub obserwacjach niezidentyfikowanych atmosferycznych fenomenów, UFO stało się tak immanentną częścią amerykańskiej popkultury, że dla większości osób nim niezainteresowanych istnieje tylko w perspektywie tych pozbawionych średniowiecznych i dawniejszych mitów kowbojów.

 

Niestety – ich zaprzeczanie przez dekady przełożyło się na medialne zaczarowanie zjawiska i niepostrzeganie go ani jako „realnego”, ani społecznego czy kulturoznawczego, alienując go w ten sposób, nomen omen, od „poważnej” nauki.

 

Na szczęście coś się zmienia. Można było mieć obawy, czy wyciągnięcie cegłówki ze starego, omszałego muru zaprzeczania rękoma Leslie Keen i Luisa Elizondo w 2017 r. pozostanie tylko nic nieznaczącym uszczerbkiem w konstrukcji obronnej. Teraz, z drugiej strony zapory usunięto drugą cegłówkę. „Zburz pan ten mur” – mówił klasyk. Umysłowe mury padają jednak wolniej niż te fizyczne, a w sprawach fundamentalnych światopoglądowo nie sposób nie przyznać pewnych racji orędownikom powolnej transformacji. Efekty gwałtownych zmian często bowiem przybierają karykaturalne formy.

 

J. Allen Hynek jest najlepszym przykładem praworządnej postaci, która kłamała w sprawie UFO w imię przekonania o wyższym dobru publicznym i ochronie obywateli przed wiedzą. Późnej żałował i odpokutował po wielokroć.

Na koniec trudno nie powitać z pewną życzliwością i może wręcz wzruszeniem balonów z powrotem w na scenie debaty o UFO/UAP. Niczym w kolejnej adaptacji klasycznej opery roswelliańskiej, gdzie najpierw ogłoszono, „że talerz” i szybko zreflektowano się, że „jednak balon”, w lutym 2023 r. balony znów błyszczą w ziemskiej wyobraźni jako winowajcy tej całej UFO-histerii i kosmicznej mitologii. Nie mam wątpliwości, że na długo z nami zostaną i dobrze. Najprawdopodobniej nie byłoby kolejnego aktu w Wielkiej Tragifarsie UFO, gdyby nie rozdęty intruz rodem z Państwa Środka. Swą kulistą sylwetką i opadnięciem w kawałkach do Atlantyku niejako dał sygnał do podniesienia kurtyny. Jednocześnie zapewnił znowu alibi powietrznym intruzom, być może ze stron dalszych lub dziwniejszych niż jego, opłakująca go mam nadzieję, ojczyzna.

Skoro wróciły UFO przebrane za balony może doczekamy powrotu Hynkowskiego gazu bagiennego jako wyjaśnienia nietypowych obserwacji. Na tej dziwacznej planecie wszystko możliwe 😉
Scroll to Top