Zgubne przejawy UFOmanii, czyli niespodziewany powrót Roberta Bernatowicza – część IV
Anatomia oszustwa
Kim jest ufolog i czym się zajmuje, na jakim materiale pracuje, co odrzuca, co bada i jakie mogą być wyniki tej pracy? Te pytania zaprzątały głowę jednego z najwybitniejszych badaczy UFO, twórcy ikonicznej klasyfikacji bliskich spotkań, astrofizyka w szalonym świecie spotkań – J. Allena Hyneka. Próbom odpowiedzi poświęcił praktycznie całą swoją książkę, która stała się swoistym podręcznikiem ufologii swoich czasów. Obserwując działania Pana Roberta, można odnieść wrażenie, że cała hynkowa robota jak krew w piach. Zamiast stosować metodologię odsączającą ufologiczny materiał badawczy od śmieci, nasz Kapitan uparcie podąża w odwrotnym kierunku, samemu ten śmietnik informacyjny powiększając.
Ale czym, u licha, jest ów „ufologiczny materiał źródłowy”? Ustalmy to zatem.
Z racji tego, że praca ufologa opiera się niemal w 100 procentach na przekazach ustnych, przyrównać ją można do zajmowania się oral history. Klarowniejsza wydaje się być kwestia analizy „twardego” materiału dowodowego: zdjęć, filmów. Analizuje się je bowiem w sposób identyczny jak materiał dotyczący każdego innego tematu – pod względem możliwej ingerencji graficznej w sam materiał i zainscenizowania tego, co przedstawia. Skrupulatnej analizie poddaje się opis okoliczności powstania zdjęć czy filmów, tym dokładniejszej, im bardziej niezwykłe jest to, co rzekomo mają przedstawiać. Jednak materiał twardy to może mniej niż procent chaosu, z którym ufologia musi się mierzyć. Wróćmy zatem do próby zdefiniowania przedmiotu pracy badawczej.
Pozwolę sobie zaproponować niniejszy opis: Ufologicznym materiałem źródłowym można nazwać całość doniesień osób doświadczanych na temat poszerzonego kosmosu i okoliczności kontaktu z nim, których nie udało się wiarygodnie obalić lub wyjaśnić w sposób konwencjonalny.
Co to znaczy jednak „wiarygodnie obalić”? Czy doniesienie o pobraniu może być bardziej wiarygodne od kontaktu z szaloną ilością religijnych treści w przekazie telepatycznym lub historii o podróży na inną planetę? Sprawa wydaje się beznadziejna, być może jednak istnieją pewne sposoby, które mogą nam pomóc uwiarygodnić relację (choćby nie wiem jak dziwną) lub ją podważyć. Spróbujmy się nad nimi zastanowić, biorąc pod uwagę jakościową substancję arcyprzypadku Pana Roberta: Zdanów – w jego ujęciu bliskiego spotkania drugiego stopnia w gradacji Hyneka.
1. Spójność relacji – historie „stamtąd” mogą być cudowne, koszmarne lub i takie, i takie. Zawierać różne warstwy poznawcze (płytsze wspomnienia, głębsze etc.), a niektóre ich elementy mogą pojawiać się po latach pracy. Niemniej przyglądając się zapisom tych opowieści, można dostrzec w nich pewien rdzeń dotyczący ich ziemskiego kontekstu – początek i koniec doświadczenia są łatwiejsze do zmysłowego uchwycenia, co powinno przemawiać za rzetelnością przekazu. I mogą to być rzeczy bardzo podstawowe.
Jeżeli zapyta się świadka, ile trwała obserwacja, może on stwierdzić, że nie jest w stanie tego określić lub wydaje mu się, że tyle a tyle. Jeżeli ktoś stwierdza z pewnością, że 10 minut, a później z nie mniejszą pewnością przekonuje, że 30 (bez wrażenie „czynnika Oz”, czyli zaburzenia czasoprzestrzennego), pojawia się wątpliwość.
Jeżeli świadek opowiada o innych uczestnikach zdarzenia, o których udaje się ustalić fakty przeczące relacji, musi ona wzbudzać uzasadnione podejrzenia.
Relacje wymyślone podlegają modyfikacjom wraz z kolejnymi ich powtórzeniami. Pojawiają się w nich niespójności, są skracane. Osoba, która poczuje, że np. w jakimś momencie zagalopowała się w swojej narracji, może się z niej wycofywać lub nadbudowywać ją, wyjaśniając pomyłkę. Przypomina to badanie alibi w sprawie śledczej i nierzadko przynosi wymierne rezultaty.
2. Kontekst życiowy osoby doświadczanej. Kim jest osoba, która opowiada niesamowitą historię o UFO lub innej intruzji, skąd się wzięła, czym się zajmuje, jakie życie prowadzi, kim są osoby z jej otoczenia, jak postrzega swoje doświadczenia – liczba pytań dotyczących doświadczanego lub doświadczanej wydaje się duża, a jednak znów są to pytania bardzo podstawowe.
Na pierwszy rzut oka (Bernatowicz zresztą przy nim pozostaje, oceniając badany materiał) pilot myśliwca jest bardziej wiarygodnym źródłem informacji o kontakcie z poszerzonym kosmosem niż ktoś, kto dniami i nocami przekopuje podejrzane portale o spiskach, chemtrails czy reptilianach w Białym Domu.
Ludzie są jednak skomplikowani, a fakty ukrywają się pod świadomymi lub nieświadomymi iluzjami. Pilot myśliwca mógł przejść (nawet niezdiagnozowane) załamanie nerwowe, co zresztą nie musi podważać jego trzeźwej oceny własnych przejść. Spiskowiec zaś może okazać się personą niezmieniającą żadnych detali zajścia, czasem będącego w sprzeczności z jego przekonaniami lub wierzeniami. Znane są przypadki księży mówiących zamiast o objawieniach (boskich lub demonicznych) o agnostycznych kosmitach, którzy ich nachodzili oraz przypadek szamana, który podczas podróży duchowej/astralnej spotkał istoty twierdzące, że pochodzą znikąd i nie mają nic wspólnego z jego paranormalnym światoobrazem.
Badania kontekstu życiowego i samej struktury psychologicznej/emocjonalnej osoby, która opowiada niezwykłą historię, nie jest sprawą łatwą ani klarowną. Wymaga specjalistycznej wiedzy i długiego czasu: miesięcy lub nawet lat. A nawet wtedy można się nielicho pomylić, zwłaszcza że skłonności do fantazjowania często są pieczołowicie opancerzane pozorami schludnej mentalnej struktury. Wbrew temu, co twierdzi pan Bernatowicz – ludzie oszukują. Nie wystarcza „5 sekund, by wyczuć, czy ktoś mówi prawdę” – no chyba, że jednak widzi się tę sławetną aurę…
Pod kątem punktu 2 przypadek Zdanów jest zupełnie nieopracowany, co wyklucza potraktowanie go jako materiału źródłowego. Według jego głównego badacza powinno istnieć przynajmniej 3 świadków:
1. kierowca busa „na ruskich blachach” – nieznany (a być może także osoby przewożone w busie, „pracownicy sezonowi” – również nieznani);
2. policjant (ówcześnie) na wysokim stanowisku w siedleckiej policji – nieznany mimo upływu 20 lat;
3. Maciej Talacha – niewiarygodny z kilku powodów:
a. uczestnik jednego z „wydarzeń” z UFO opisywanych w „Fakcie” o przebiegu bardzo podobnym do późniejszego opisu „incydentu zdańskiego”;
b. jego charakterystyka ogranicza się do określeń: „były eSBek”, „zmagający się z alkoholem”;
c. dwuminutowe nagranie z jego udziałem zamieszczone w serwisie youtube 8 lutego 2011 roku (czyli 5 lat po zajściu): „Incydent w Zdanach – Maciej Talacha o obserwacji UFO” (https://www.youtube.com/watch?v=vtvEzJ-uA3M) portretuje osobę mocno posuniętą w latach, której stan zdrowotny i psychologiczny nie został zbadany, lub wyniki tych badań pozostają nieznane;
d. wątpliwości dotyczące wykonywanego zawodu.
Zawód wykonywany w momencie „zdarzenia” jest opisywany jako: policjant. Ufobeztereotypów uzyskało informację, iż „nie był funkcjonariuszem siedleckiej Policji” (mail z 2.08.2023 od pani Agnieszki Anusiewicz). Czy zatem jest szansa, iż był funkcjonariuszem innej komendy?
Co prawda na kadłubowej teraz stronie Nautilusa zawisł artykuł zdanowski (https://nautilus.org.pl/sobota-4-lutego-2023/?fbclid=IwAR1aomxgJTS0zuwcTrIRReJnpQTUE8gD2QSFW9wf-koMgizVpQUxPSnEQ_I) o tytule, po prostu: Sobota, 4 lutego 2023, który nieco inaczej przedstawia stan zawodowy dwóch arcy-świadków. Nie ma on jednak wpływu na słowa Pana Roberta mknące w podcastowy eter. W nich są to zawsze: policjanci. Przytoczmy je jednak, m.in. celem podkreślenia mnogości wersji, których kultywowanie było i jest nautulisową specjalnością:
Był 8 stycznia 2006 roku, kiedy dwójka starszych panów z Siedlec wracała w niedzielny poranek z wesela jednego ze swoich znajomych. Jechali Polonezem, którym kierował Maciej Talacha – były pracownik siedleckich struktur służby bezpieczeństwa, który został negatywnie zweryfikowany w 1990 roku, odszedł z urzędu i od tej pory pracował jako mechanik samochodowy w warsztacie. Drugi z mężczyzn jadący na tylnym siedzeniu jako pasażer był o wiele bardziej ciekawy. To absolutny „top of the top” w strukturach siedleckiej policji, postać znana i popularna w tym mieście.
Sposób narracji Bernatowicza o kontekście sytuacyjnym zajścia – powrót z wesela z VIP-em z siedleckiej komendy czy wspólna eskapada do agencji towarzyskiej – jasno wykazuje bliską zażyłość i wspólną pracę. Oczywiście pojawia się pytanie o poprawne ustalenie statusu zawodowego JEDYNEGO świadka, co jest tylko kolejną przyczyną podważenia przypadku.
3. Zachowanie doświadczanej/doświadczanego
Nie jest sytuacją wyjątkową, że doświadczani nie szukają rozgłosu, nawet jeśli ich historia staje się narodową lub międzynarodową sensacją, jak sprawa Travisa Waltona. Najlepszym przykładem może być opowieść wielebnego Gilla z Papui-Nowej Gwinei, który prezentował ją rzadko, spokojnie, nigdy nie zmieniając ani detalu, przeżywając swe życie w spójności duchowej i psychicznej, z dala od UFO-histerii.
Bywa jednak inaczej. Zapaleńcy natchnieni przez gwiezdnych braci pędzą zmieniać świat, jak Adamski ze swoimi lampami przebranymi za UFO, Meier z zabawkowymi spodkami i Desmarquet narzekający na znikomy oddźwięk jego Misji reklamowanej jako kolejna najważniejsza książka w dziejach. Podobnie Witold Wawrzonek zabiegał o skupianie na sobie uwagi. Nie tylko przy pomocy lipnego zdjęcia, ale i całej serii pranków, niektórych związanych z Emilcinem, choć zahipnotyzowanie Wolskiego nie było jednym z nich (patrz. POWRÓT DO EMILCINA).
W tym kontekście fatalnie przedstawia się grupa ze Zdanów z Maciejem Talachą na czele, którego Pan Robert parokrotnie charakteryzuje określeniem „były eSBek”, a przynajmniej raz wspomina jego „problem z alkoholem”. Bardziej kompromitujący jest jednak jego i kolegów udział w zdanowskiej kampanii „Faktu”. To w sumie jedyne, co można o tej postaci powiedzieć. Poza tym, że miał być policjantem jadącym do domu publicznego. Zdecydowanie nie jest to zbiór informacji wzbudzających zaufanie, ale ciekawość – wręcz przeciwnie. Cała zdańska afera woła o prześwietlenie jej w stylu śledztwa, które przeprowadził Rdułtowski w sprawie emilcińskiej w swojej książce z 2013 roku: Tajne operacje. UFO a PRL.
Za przykładem, który dał Blania w Emilcinie, zwykłe osoby opowiadające o niezwykłych rzeczach mogłyby uzyskać wielki kredyt zaufania, gdyby zostały poddane fachowym badaniom na różnych polach zdrowotnych, w tym psychicznego, i to bezwzględnie, a nie przez UFO-badaczy! Oceny psychologicznej może podejmować się jedynie specjalista psycholog/psychoterapeuta. To bardzo wrażliwe terytorium, które wymaga wiedzy i doświadczenia eksperckiego, także ze względu na dobro osoby analizowanej.
Pytaniami bez odpowiedzi pozostają też:
1. Co świadkowie zrobili po zdarzeniu?
2. W jaki sposób historia dotarła do Nautilusa?
3. Jak toczyło się życie świadków w latach po incydencie?
4. Jak odnosili się do niego ich krewni i okoliczne środowisko (bo chodzi chyba o małą/całą społeczność wiejską)?
4. Wykorzystanie relacji przez badacza
Oczywiście sam doświadczany lub doświadczana to nie dość, by przypadek stał się częścią debaty publicznej. Potrzebna jest platforma, którą jest najczęściej badacz, ufolog lub UFO-publicysta. Także ich zachowanie względem zgłaszanej sprawy powinno być poddane ścisłej krytyce warsztatu, nie mniej skrupulatnej niż sama opowieść.
Inną sprawą jest, co badacz lub badaczka ze „swoją sprawą” robi. I znowu anty-prym wiedzie tu nieszczęsne arcyfałszerstwo sekcji zwłok kosmity, którego „odkrywca” zarabiał krocie na jej prezentacji w telewizji i sprzedaży nagrania na kasetach video. Nieoczywistym przykładem tego typu kontrowersji jest znaczący zarobek autora Wspólnoty – hitu wydawniczego, prezentującego jego UFO-doświadczenie. Sęk w tym, że był on wcześniej niezbyt wziętym pisarzem horrorów i science-fiction. Dlatego jego nagłe przyznanie się do uczestnictwa w prawdziwym wydarzeniu rodem z kart jego powieści wzbudziło kontrowersje.
Należy zachować ostrożność odnośnie do przypadków prezentowanych przez badaczy, publicystów i twórców programów, którzy nie odcedzają UFO-fejków od UFO-przypadków, lub sprawiają w swoich reportażach wrażenie, że istnieje między nimi płynna granica, nie dość podkreślając ich wątpliwe aspekty. Umiejscowienie spraw Adamskiego i Meiera niemal na tej samej płaszczyźnie, co filmów Big Three czy incydentu z Shag Harbour pomija gradację wiarygodności analizowanego materiału.
Oczywiście osoby, którym udowodniono oszustwo, wciąż zasługują na zainteresowanie m.in. a może zwłaszcza ze względu na potężny wpływ, jaki mają na powszechne postrzeganie fenomenu, tak wśród tych, którzy wbrew faktom im wierzą, jak i tych, którzy ich wyśmiewają. Nie da się w końcu odrzucić przypuszczenia, że ich jednostkowe, ale bardzo mocno przeżyte UFO-doświadczenia wpłynęły na feerię ich fantazji i wyobrażeń swoistego „co by było potem”, napędzając kompleks „wybrańców obcych”.
Te sprawy jednak należy analizować, a nie ślepo w nie wierzyć.
UFO-popularyzator, UFO-nawiedzony, UFO-kłamca?
Jest coś zawstydzająco fascynującego w epopei Pana Bernatowicza, który jako niby-sensei, niby-prezes organizacji, ściga z samochodzikami i kabelkami w Nautilomobilu ezoteryczne duchy kosmicznobraci, w nieskończoność powtarzając wymyśloną historię o burdelu z miskami. Patrzenie na jego wyczyny w podcastach napędza UFO-sentyment. Niejednej i niejednemu łezka się w oku kręci na wspomnienie dreszczyku emocji, gdy jedyny w swoim rodzaju głos Pana Kapitana rozpoczynał kolejną wieczorną audycję w Radiu Zet o sprawach niesamowitych. Były czasy, gdy kręgi w zbożu ścigało się na rowerach, a eksperymenty mające sprawdzić, czy sztukę agrarną zostawił za sobą pojazd z kosmosu, przeprowadzało przy pomocy plastikowych modeli i żyłek. Czy jednak w 2023 roku te wspominki pomagają nam poszerzyć wiedzę o UFO?
Absolutnie nie.
Zaś powtarzanie i rozgłaszanie kłamstw w tematyce ufologicznej było i jest niedopuszczalne, gdyż znowu odsuwa cały fenomen w ogólnej opinii w pole zainteresowania fantastów, dla których nieważne jest to, czy coś się zdarzyło, czy nie. Liczą się tylko ciekawe opowieści, legendy i sensacje.
Aż strach pomyśleć, jakie będą dalsze losy Nautilusa Wynurzonego. Czy sprawa tajemniczych znaków na ciele wykrywanych przez Fundację Nautilus rzekomo od chyba 2 dekad (lecz do tej pory niewspartych żadnym opracowaniem) stanie się napędem, jakim było Wylatowo, a potem Zdany? Nie wiadomo. Jak na razie zamiast osłabiać stygmat ośmieszenia fenomenu, który doskwiera ekspertom z Pentagonu i NASA, Pan Robert pogłębia w naszym kraju wrażenie, że UFO to ten sam zbiór tematów, co antyszczepionkarstwo lub płaskoziemstwo. Jedyną pociechą może być na ten moment fakt, że koła zmiany w postrzeganiu tego zagadnienia z głośnym hukiem obracają się za Oceanem Atlantyckim i są to zmiany na lepsze. Liczmy, że wtykane między ich szprychy połyskujące miski nie zatrą tego rozpędzonego mechanizmu, a Panu Robertowi zostanie przyznane zasłużone miejsce ważnego popularyzatora zjawisk paranormalnych, epigona przebrzmiałych koncepcji i niestety także osoby bezkrytycznie przedkładającej swoje osobiste wrażenia nad metodyczną analizę w dziedzinie, która (jak każda inna) pozbawiona aparatu krytycznego nie ma najmniejszego sensu.