TRINITY – część II
Recenzja książki Valee Jacques F., Harris Leopizzi Paola, Trinity. The Best-Kept Secret, Starworks USA, LLC and Documantica Research, LLC 2021.
Część II: Symboliczna opowieść
UFO, radio i Sowi Bar
Elementem nieodzownym kompletnej legendy o UFO-kraksie jest negatywna rola wojska jako czynnika agresywnego, zastraszającego i – ostatecznie – utajniającego doświadczenie grupki, które w przeciwnym razie mogłoby stać się przełomem na planetarną skalę. Czy w rozbiciu przed „Erą Rozbić” wojskowi wywiązują się z „zadań”, które postawiło przed nimi 2 lata później Roswell i które później zawsze sumiennie wypełniali? Po trosze tak, po trosze nie. Warto zwrócić uwagę na czynnik czasu i miejsca – poligon Trinity, lato 1945 roku – ponieważ aspekt ten zarazem wzmacnia i osłabia typowy czynnik militarny.
Wzmacnia ze względu na bombę. Wszystko, co działo się ówcześnie w Trójcy i jej otulinie, było najpilniej strzeżoną tajemnicą Ameryki, a to skutkowało tragediami. Badania dotyczące skażenia gruntu, flory i fauny oraz obszarów farmerskich, nad którymi przeszła chmura radiacyjna z eksplozji „testowej” (w istocie takiej samej jak bomb japońskich) ujawniono dopiero po 40 latach. Zatem jakiekolwiek tajemnicze zdarzenie, w którym uczestniczył jakiegoś rodzaju pojazd latający powinno – na zdrowy rozum – wzbudzić alarm o wiele donioślejszy niż „jakieś tam” rozbicie się takiego pod miasteczkiem, gdzie stacjonowała atomowa grupa lotnicza dwa lata później. Kto to mógł być? Szpieg, element eksperymentu Manhattan? Valee uważa, że m.in. z tego względu sprawa Trinity nigdy dotąd nie wypłynęła. Nawet przy okazji Programu Blue Book, który miał dostęp do tajnych akt rządowych. Położyły na nim łapę agencje energetyki atomowej, ergo żadne inne agencje nie miały o niej pojęcia.
Czynnik osłabiający zaangażowanie opresyjnych sił wojskowych polegał zaś na… nieobecności UFO w ich świadomości. W 1945 roku dla wojaków gruntowych i ich udekorowanych zwierzchników problem obcych i spodków po prostu jeszcze nie istniał. Stąd ukrywanie ewentualnej obecności fenomenu również nie było jeszcze wówczas zagadnieniem. Nic dziwnego zatem, że ekipa „odzyskiwaczy wraku”, która zjawiła się na ranczu Padilla’ów, zachowywała się – delikatnie mówiąc – niefrasobliwie.
Za wyjątkiem Dnia 2 (17 sierpnia) sympatyczne smyki wracały na miejsce codziennie, aby doglądać „ich” obiektu. W Dniu 3 ruszyli tam z dwójką dorosłych – ojcem Josego – Faustino Padillą oraz policjantem Eddiem Apodacą. Mężczyźni weszli do wnętrza przez „drzwi” i wrócili odmienieni. „Dzieci z pojazdu” zniknęły, pojawili się za to wojskowi pod dowództwem niejakiego Turnera. Już 2 lata przed Roswell wczuwali się w rolę, przepraszając za zamieszanie wywołane przez „eksperymentalny balon meteorologiczny”. Tak wielki i ciężki najwyraźniej, że musieli zbudować nową drogę, aby potężny pojazd mógł go wywieźć przez nową – dostatecznie szeroką – przecinkę w ogrodzeniu.
Dorośli cywile może jej doświadczyli – nie wiadomo – ale chłopców ominęła presja tajności. Podkradali się doglądać „prac porządkowych” prowadzonych przez wojskowych. Tych ostatnich owa presja też najwyraźniej nie dopadła – sprzątali szczątki leniwie, słuchając radia, a wieczorami zmykali na wyżerkę i napitek do kultowego Owl Baru w San Antonio. Tego samego, w którym w cichości wcinali unikalne dania ojcowie bomby – Robert Oppenheimer, Enrico Fermi i reszta. Knajpka stoi tam po dziś dzień – niejako symbol Krainy Zaczarowania, czyli stanu Nowy Meksyk.
Co zostało
W końcu „kosmiczny tydzień” dobiegł finału. Żołnierze podnieśli wrak i osadzili go na holowniku mającym odwieźć go do skarbca „wtajemniczonych”. Ale póki co ten solidny kawałek intruzji w naszej rzeczywistości spokojnie sobie na nim leżakował. To była szansa, której mali kowboje zmarnować po prostu nie mogli. Zakradli się pod holownik i wpełzli przez „drzwi” do „swojego” pojazdu. Zapamiętali go jako jednolicie metalowy, ze złączonych ściśle „paneli” z małym przezroczystym wybrzuszeniem – może rodzajem okna. W zagłębieniu wewnętrznej ściany mały Jose wymacał metalowy element nie spojony z resztą. Nie mógł go na pamiątkę nie porwać. Obiekt na holowniku odjechał poza horyzont marzeń i wyobraźni, ale zabrany z niego dziwaczny „dinks” pozostał. Jak się okazało nie tylko on.
Pozostałości po kraksie w Trinity można uszeregować w 4 kategorie:
1. Dziwny, wyglądający na ludzkiej roboty element z siluminu, określany w książce jako wspornik – co do którego istnieje podejrzenie, że został pozostawiony we wraku przez żołnierzy, choć materiał, z którego go wykonano, był dość niezwykły jak na ówczesne czasy. Nazwany przez chłopców tesoro (skarb) i ukrywany w różnych miejscach, trafił w końcu do laboratorium maestro Valee, najlepszego dziś specjalisty w dokładnym badaniu struktury fizycznych odprysków poszerzonego kosmosu, których w książce wymienia 10 źródeł. Skarb miał taką siłę oddziaływania na chłopców, że nawet przywołał we śnie/nie-śnie kosmitów prosto do pokoju, w którym był ukryty. Obcy wskazywali na skrytkę w podłodze i wypowiadali jego nazwę: tesoro.
2. Kawałeczki materiału przypominającego folię lub aluminium, a osobom zainteresowanym rozbiciami UFO – słynny mnemometal z Roswell. Ten jednak, gdy zgnieciony, nie powracał do pierwotnego kształtu, lecz rozpadał się na mniejsze odpryski.
3. Wreszcie: anielskie włosy lub kłęby światłowodów – w zależności od tego, kto wspomina: chłopcy czy Sabrina Padilli, kolejna z rodu ranczerów. Wnuczka Faustino, która w latach 60-tych mieszkała w interesującym nas gospodarstwie i miała kontakt z „pamiątkami z wydarzenia” (o którym podówczas nie rozmawiano). Podczas gdy mali kowboje delikatne nici pochodzące z obiektu, najpewniej wyrzucone z niego podczas eksplozji przy zderzeniu z wieżąwspominają jako niegroźne i używane jako świąteczne ozdoby, Sabrina pamięta, że kłuły w dłonie. Być może było to „ukłucie prądem elektrycznym” – jak wrażenie to opisywała, co oczywiście przywodzi na myśl rzekome światłowody roswelliańskie pułkownika Corso – według niego praźródło dzisiejszej zaawansowanej ludzkiej technologii.
4. Przez stronice książki przemyka też obiekt wspominany jako „piramidka”. Jednak niczym UFO zjawia się z rozmytych wspomnień i znika, nie pozostawiwszy konkretów.
Sabrina Padilla (wprowadzona na karty książki przez parę autorską nieco bez kontekstu po ¾ pozycji) ponadto pamięta szramę w posesji – pozostałość po rozbiciu. Zresztą przez pewien okres wyrastał tam krąg kwiatów przywodzący na myśl elfie kręgi wróżek z Europy czy też „gniazda UFO” – jak określano kręgi zbożowe w pierwszych latach ich sławy. Dziś teren ten porasta nawieziona skądś trująca roślina, sprowadzona przez nie wiadomo kogo, lecz kojarzona z działaniem jakiejś agencji rządowej.
Kontakt?
Raźne wkroczenie Jacquesa Valee do świata mitologii UFO rozbić/odzyskań pozornie stoi w kontradykcji do jego dotychczasowych zainteresowań. A były nimi powiązania doświadczeń o charakterze ufologicznym z tymi znanymi z baśni, legend i folkloru oraz refleksja nad ich celowością. Upraszczając: wnioskiem z jego badań była koncepcja interakcji tajemniczej, zmiennokształtnej siły z ludzkością w celu rozbudzania ludzkiej świadomości i ciekawości – dawniej generowanych przy okazji spotkań z krasnalami lub Tuatha de Danan (duchami powietrza/elfami z Wysp Brytyjskich), dziś np. z małymi „kosmitami” – załogantami UFO lub Szarymi – niematerialnym dozorcami-prześladowcami. Rozbicia pojazdów zdają się należeć do innego spektrum hipotez – uznających pełną materialność istot i ich produktów, którą owe kraksy mają potwierdzać. Czy jednak obie te optyki się wykluczają?
Zdaniem Valee: nie. Bowiem niezależnie od przyjęcia jednej lub drugiej następujące pytanie drażni i pali: jak istotom albo zaawansowanym technologicznie, albo tak różnym od naszej rzeczywistości 3D, że zdającym się być duchami lub hologramami zdarzają się takie ośmieszające wpadki jak roztrzaskiwanie się na ludzkich pustkowiach? Korci zadać kolejne pytanie, bo może „robili to specjalnie”? Może realizacja scenariusza rozbicia była symbolem, przekazem, ostrzeżeniem lub darem? Sygnałem – jesteśmy tu, widzieliśmy wasze ostatnie dokonania. Albo argumentem, by z nich bezrefleksyjnie nie korzystać, bo „ktoś tu jest”. Lądowanie w bazie wojskowej mogłoby wzbudzić więcej zamieszania niż pożytku, crash wydaje się skrojony na nasze potrzeby, jednocześnie objawiając obcą obecność, ale nie determinując najpewniej histerycznej reakcji na nią. Aż korci, by zastanowić się: może to scenariusz sprawdzony na niezliczonych światach?
Wątpliwości
Książka Jacquesa Valee i Paoli Leopizzi Harris jest niezwykle staranna pod względem przedstawienia źródłowych wspomnień trójki głównych świadków: Jose Padilli, Rene Bacy i Sabriny Padilli. Zastanawia jednak, że nie przedstawia prób dotarcia do innych źródeł: możliwych potomków albo policjanta, który był we wraku w Dniu 3, albo pomocnika z rancza, niejakiego Anayi, który też napotkał dziwne istoty, „które włożyły mu obrazy do głowy”. Jak pokazuje przypadek roswelliański, tego typu doświadczenia pozostawiają ślad w „rodzinnej pamięci pokoleniowej”. Słabo wyjaśniona jest też nieobecność wątku rozbicia w Trinity w szumie informacji o crashach, który rozpoczęły badania Leonarda Stringfielda na przełomie lat 70-tych i 80-tych, a który swoje kakofoniczne natężenie osiągnął w latach 90-tych. Pojawia się tylko wzmianka, że Stanton Friedmann, jeden z najlepszych badaczy Roswell, natknął się na poszlakę dotyczącą rozbicia w San Antonio, jednak nie podążył jej tropem.
Nieco strzelając ufologii w stopę, kolega Jacquesa F. Valee, Allen J. Hynek, zauważył, że unus testis testis nullus, co w przypadku „rzeczywistości” rozbić UFO można sparafrazować jako: „świadkowie tylko, żadna sprawa”. Dekady zmagań z rzekomymi rozbiciami pojazdów, badanymi przez kogoś gdzieś tam, zaowocowały metodologią przedkładającą dokumenty i oficjalne tropy (czynnik oficjalny wszak jest nieodzowny) nad wspomnienia uczestników badanych wydarzeń lub ich potomków. I to niezależnie od tego, jak bardzo spójne są te wspomnienia (choć bywa, że owa spójność jest również nieodzownie wątpliwa).
Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku doświadczeń bez pozostałości fizycznych: spotkań, pobrań lub łącznictwa – w których doświadczany jest – w pewnym sensie – z założenia sam. Jego relacja jest źródłowa i podlega również tylko wątpliwej weryfikacji, np. hipnotycznej.
Śledztwo w sprawie Trinity wydaje się próbą przymierzenia bazującego na UFO-folklorze światopoglądu Valee do universum wraków, szczątków i stosów biurokratycznej dokumentacji. Zadanie nie lada, ale podobnego podjął się np. niezmordowany badacz upadku obiektu w Shag Harbour – Chris Styles (patrz: MROCZNY OBIEKT). W badanym przez niego przypadku crash/retrieval element udowadniany istniejącą dokumentacją skonfrontowaną ze wspomnieniami wyraźnie odcina się od legendy bazującej wyłącznie na opowieści. Historie z rancza Padillów z lata 1945 roku są niczym więcej – ciekawą, przejmującą i odświeżającą, ale jednak tylko i aż opowieścią. Z dodatkiem egzotycznych pozostałości fizycznych.
Jasny blask rzuca głęboki cień
Nestor i pionier ufologii ma tego pełną świadomość – nie bez powodu podchodzi do doświadczenia rozbicia w sposób wypracowany przez badania pobrań i innych bardziej egzotycznych intruzji. Zdaje się bowiem odkrywać wspólny mianownik. Między doświadczeniami rozbić a doświadczeniami kontaktów z istotami występuje wyraźna schizma o metafizycznym charakterze. Te pierwsze wydają się pozbawione elementu zmienionej świadomości – kluczowej dla wszystkich innych. W przypadku rozbicia w Trinity „udało się” zaobserwować klasyczne składniki poszerzonego kosmosu: paraliż, wizje, zatrzymanie ziemskiej codzienności.
Idąc tym tropem, Valee odkurza słynny francuski przypadek lądowania w Trans en Provence z 1 lipca 1965 roku, w którym, jak opowiada testis unus Maurice Masse, przez dekady zachowywał dla siebie egzotyczne przeżycia związane z lądowaniem, by badanie jego spotkania mogło się skoncentrować na czysto fizycznych śladach, odciskach w gruncie itp.
Valee wraca także do słynnego lądowania obiektu w Soccoro z 24 kwietnia 1964 roku – o rzut spodkiem od miejsca rozbicia w Trinity. Tam również pozornie czysto fizyczny „pojazd z kosmosu” pozostawił po sobie ślady nie tylko w gruncie (także jego załogantów, którzy dodali do puli odciski swoich bucików), ale głębsze jeszcze w świadomości dotkniętych lądowaniem. Poważna masa i waga w pełni „zalogowanych” do naszej rzeczywistości 3D obcych obiektów nie wyklucza ich egzystencjalnego wpływu, który wydaje się kluczem Valee do całej UFO-rzeczywistości.
Blask eksplozji atomowych – symboli opanowania kosmicznych mocy – rzucił na ludzkość cień równie mroczny jak one były jasne. Pchnęły naszą rasę ku rezerwuarowi energii dotąd niewyobrażalnej, jednocześnie zawieszając nad naszym głowami widmo ostatecznej zagłady – wydarzenia zapowiadanego przez religie i przeczuwanego w kontekście naszej wojowniczej natury i kondycji moralnej. Od samego początku nie wydaje się przypadkowe, że to pociemniałe od zapowiedzi atomowej apokalipsy niebo zaczęły rozświetlać tajemnicze obiekty pod postacią spodków i w innych, rezonujących z naszą wyobraźnią kształtach. Czasem splatały się z obawą końca świata, ale częściej budziły i budzą nadzieję. Bo skoro im się udało przetrwać okres atomowej groźby, niedoboru kopalnych źródeł energii, planetarnego kryzysu klimatycznego i „przetechnologizowania”, to my też mamy szansę. Może ta emocja jest jednym z najważniejszych sensów pokazów na naszym niebie i w naszych sercach. W dzieciach z rancza Padillów załoganci rozbitego statku wzbudzili współczucie i chęć pomocy. Skoro te uczucia stały się udziałem naszego kontaktu z „innymi z kosmosu”, może jest nadzieja na ich pogłębienie względem „innych wśród nas”. Niezależenie bowiem od tego, czy jesteśmy obserwowani przez (rozbijających się niekiedy) obcych z kosmosu, czy nie – to prawie 80 lat po Trinity wciąż wydaje się, że zbyt często bywamy obcymi dla siebie nawzajem.