Rakieta, balony oraz dwa drony, czyli…

Wielkie gubienie UFO nad Polską

Rakieta, balony oraz dwa drony, czyli…

W cieniu wojennego nieba

Czym jest UFO? Czymś na niebie zaobserwowanym naocznie lub za pomocą przyrządów, czego nie da się momentalnie zidentyfikować. Takich zjawisk i obiektów nad ludzkimi głowami jest mnóstwo: rzadkie chmury, nieznane powszechnie konstrukcje latające, brewerie światła i magnetyzmu, kuliste pioruny i cała wesoła ferajna ich elektrycznych krewniaków. Zatem każde coś tajemniczego, dostrzeżone w przepastnym przestworze, jest jakiś czas ufem, zanim, najczęściej szybko lub po pewnym czasie, zostanie zidentyfikowanym. Na przykład echo na radarze, sprawdzone, przechwycone staje się rakietą. Dostrzeżony w oddali manewrujący kształt z bliska okazuje się dronem. Powolny punkt nadpływający z nieoczywistego kierunku: balonem.

 

Czasem tak się jednak nie dzieje.

 

Czasem nie udaje się ustalić tak do końca lub wcale, co to było. Tak było w przypadkach trzech nagrań tajemniczych obiektów zaprezentowanych przez Pentagon w trakcie Wielkiego Ujawnienia 2021 roku. Utrwaliliśmy je naszym najnowocześniejszym sprzętem termowizyjnym, możemy wypowiedzieć się na temat ich prędkości, kształtu, zachowania. Czym były? Nie wiemy. Były UFO.

Większa otwartość wojskowych włodarzy amerykańskiego nieba, będąca, można podejrzewać, efektem i kontynuacją Ujawnienia, zaowocowała sensowną polityką informacyjną na początku roku 2023, kiedy to nad USA i Kanadą przefrunęła enigmatyczna flotylla. Jej forpocztę stanowił obiekt całkiem zidentyfikowany – gargantuicznych wręcz rozmiarów chiński balon szpiegowski. W ślad za nim zestrzelono także trzy mniejsze pojazdy, których pochodzenie i natura były jednak trudne do oceny. Po czterech miesiącach od ich strącenia opinia publiczna nie zna odpowiedzi, czym były, skąd nadleciały i dlaczego hasały na północnoamerykańskim niebie. Starając się jednak o jakąś „roboczą” czy też tymczasową klasyfikację, posługiwano się przypuszczaniami. Dominował trop baloniarski – w ślad za chińskim, zidentyfikowanym prekursorem tajemniczego nalotu. Ale w obecnych czasach szalejących bezzałogowców licznych kształtów i rozmiarów częstymi podejrzanymi o bycie tymczasowymi UFO są również drony.

 

W naszej znękanej wojną z ekspansywną Rosją przestrzeni wypatrujemy z niepokojem jeszcze jednego UFO, które niechciane i niespodziewane może wywrócić nasz bezpieczny świat do góry nogami. Wyczekujemy rakiet ze wschodu. I nic w tym dziwnego – w ostatnim czasie w Polsce temat pojawiających się na naszym ojczystym niebie bez przedstawienia się i przepadających gdzieś obiektów rozgrzał debatę publiczną. Niedawny tydzień zaś (13-20 maja 2023 roku) wręcz spuchł (jak balon) od doniesień o nietypowych powietrznych intruzach. Nie brakło niczego: znikających jak kamfora rakiet ze znikającymi jak kamfora głowicami, balonów obserwacyjnych (też znikających jak kamfora) i, last but not least, „dronów”, żółtych jakichś. Aha, one też zniknęły.

Ludzi tak nie fascynuje to, jak się pojawiają, lecz, jak znikają

Rakieta Ch-55. Przyleciała chyłkiem.

Tydzień kumulacji aktywności obiektów niezidentyfikowanych (lub roboczo zidentyfikowanych) jest w pewnym sensie echem tygodnia amerykańskiego. Wielkie Strzelanie do UFO również rozpoczęło się od sensacji ziemskiej: oponent obcokrajowy wleciał na nasze niebo. W tamtym przypadku chodziło o balon chiński, który na kilka dni zawładnął ekranami mediów. W polskiej edycji, którą chyba należy nazwać Wielkim Gubieniem UFO 2023 roku, aferę rozpaliła tragikomedia wokół rakiety rosyjskiej, upadłej i zgubionej pod Bydgoszczą. W ślad jej kulminacji – tam zestrzelenie intruza, u nas zbliżona do farsy medialna burza, kto o rakiecie wiedział, a kto nie – jakby w pośpiesznym drugim akcie nadleciały pojazdy bardziej niejasnego pochodzenia. W Ameryce trzy „najpewniej balony”, w Polsce „najpewniej balon obserwacyjny z Białorusi” oraz „najpewniej” dwa drony bezceremonialnie naruszające domenę podchodzących do lądowań samolotów pasażerskich dwóch polskich lotnisk – Okęcia i Pyrzowic.

 

Celem ustalenia wzajemnej korelacji pewnych doniesień na temat tych trzech wątków:

 

1. rakietowego,

2. balonowego,

3. dronowego

 

wydaje się zasadnym zamieszczenie linii czasowej podsumowującej podstawowe wydarzenia ostatnich miesięcy. A zwłaszcza tygodnia Wielkiego Gubienia UFO.

16.12.2022

1. Wykrycie, upadek i zgubienie rakiety bydgoskiej.

 

04.2023

1. Koniec kwietnia, cywilna amazonka odkrywa szczątki rakiety.

 

11.05.2023

1. Wyciek do mediów informacji, że była to rosyjska rakieta Ch-55.

 

13.05.2023

2. Wlot (?), obserwacja i zniknięcie obiektu uznanego za balon obserwacyjny z terytorium Białorusi. Początek poszukiwań balonowych.

3. Pojawia się i znika „dron” na Okęciu.

 

14.05.2023

2. Rozbicie się drona biorącego udział w poszukiwaniach balonowych w okolicach miejscowości Jezioro k. Elbląga. Chodzi o Bezzałogowy Statek Powietrzny (BSP) typu FlyEye należący do Sił Zbrojnych RP.

 

15.05.2023

3. Pojawia się i znika „dron”, ponoć „quadrocopter”, w Pyrzowicach.

2. Odzyskanie wraku drona poszukiwawczego.

 

16.05.2023

1. NIK rusza ze śledztwem w sprawie rakiety bydgoskiej.

19.05.2023

1. Znalezienie głowicy rakiety bydgoskiej.

Cóż zatem udało się de facto ustalić w wyniku działań bezpośrednich dotyczących podniebnych gości oraz śledztw i operacji wyjaśniających? I jak to wszystko wygląda w sferze medialnej? Zamieszanie – to określenie wydaje się dobrym podsumowaniem. Oczywiście towarzyszy ono nieodzownie wszystkim nietypowym operacjom, które wymagają wykroczenia poza procedury, przyzwyczajenia lub nawet schematy myślowe. Nad naszymi UFO ciąży jednak wątpliwej rangi grzech założycielski, w którego cieniu zdają się pozostawać późniejsze akcje oraz polityka informacyjna dotycząca znikniętych obiektów. Mowa oczywiście o sprawie zgubionej rakiety.


Rakieta-widmo

Niejeden UFO-entuzjasta dostał gęsiej skórki na wieść o przypadkowym zupełnie odnalezieniu w lasku pod Bydgoszczą czegoś mechanicznego, co spadło z nieba, a o czym nikt ewidentnie niczego nie wiedział. I nie szukał. Wypieki na policzkach mogły wywołać doniesienia o pojawieniu się wojska, gorączkowych pracach na crash-sicie, szybko zmieniające się w sferze medialnej spekulacje: co to spadło. Czy wczesne doniesienia o przypadkowo zgubionej naszej, polskiej, ojczystej rakiecie, wydawały się przekonujące?

 

Prawda bywa jednak dziwniejsza od baśni. W toku kolejnych kroków w przód, wstecz, na boki – ku ustaleniu, co się w sumie do diaska stało, wreszcie ukazała się wersja o jakiejś wielce podejrzanej akcji mieszanej Ministerstwa Obrony i naszego lotnictwa zakładająca:

1. wykrycie echa radarowego nadlatującego znad Białorusi w głąb Polski,

2. uzyskanie od mającej niestety na co dzień z takimi echami do czynienia Ukrainy ostrzeżenia, że to pewnie rakieta,

3. akcję myśliwców, rzekomo niewykrywającą intruza przez kiepską pogodę,

4. rozbicie i porzucenie tajemniczego echa,

5. znalezienie go przypadkiem przez cywilną amazonkę.

A punkty 1-4 przydarzyły się w ciągu kilku godzin lub mniej w połowie grudnia roku zeszłego, niedługo po eksplozji rakiety w Przewodowie, odprysku niekończącego się ostrzału Ukrainy przez Rosję

Minister Mariusz Błaszczak. Twierdził, że nie zgubił rakiety, bo o niej nie wiedział.

Kto o punkcie czwartym, kluczowym zadecydował, nie wiadomo. Minister bowiem rozpoczął wymianę wzajemnych oskarżeń z odpowiedzialnym za powyższą sferę generałem Tomaszem Piotrowskim, a prezydent RP starał się uspokoić obu panów, których medialne brewerie nie poprawiały sytuacji. Niemniej chyba jako zadośćuczynienie z nią przy kolejnym echu pochodzącym znad feralnej, zwasalizowanej przez Federację Rosyjską, Białorusi postanowiono podjąć natychmiastowe działania.

Generał Tomasz Piotrowski. Nagrał filmik na youtube.

My, Polacy, nie gęsi i swój balon mamy

Gdzieś w połowie rozpalonej politycznie soboty, kiedy nawet jeszcze nie rozpędziło się sprzątanie po sensacjach o rakiecie bydgoskiej, ni z tego, ni z owego gruchnęła wieść nowa. Oto z tejże Białorusi, z której podstępnie rakieta nas „zaatakowała”, by zniknąć, wleciał nowy obiekt. Przekazano, że to najpewniej balon obserwacyjny, ale znów zniknął. Nie z nami jednak, balonie, po raz drugi ta sama sztuczka. Tym razem kwiat rycerstwa ruszył w chaszcze-paszcze uzbrojony w technikę niegorszą od balonowej, by intruza tym razem chybcikiem dopaść. Cholernik jednak schował się i po dziś dzień go nie widać.

 

Siły poszukiwawcze zaś poniosły straty. Ich własny, wierny dron rozglądający się za balonem-niewidkiem sam niestety stał się tajemniczymi szczątkami w wyniku nieplanowanego kontaktu z ziemią. Poszukujący zmienił się w poszukiwanego, którego szukanie skomplikowało już i tak dość skomplikowaną sytuację medialną szukanych obiektów, gdyż wzbudził nadzieje, że on sam jest tym oryginalnie tropionym intruzem albo jeszcze jakimś innym wrakiem. Z początku udzielano briefingów prasowych z postępów akcji, zaś RCB nie omieszkało ostrzec Polaków z aż trzech województw wiadomością tekstową, że „najprawdopodobniej balon” spadł u nich. „Nie podnoś go” ostrzegał SMS, sugerując chyba, że znajda może być tak mała i lekka, że można ją sobie wziąć i np. sprzedać w skupie złomu.

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Wydało alert, by nie podnosić nie wiadomo czego.

Skąd to jednak wiadomo, że to w ogóle „najprawdopodobniej balon”?

 

Czy po trajektorii lotu i jego prędkości? Czy śledzono go uważnie od przekroczenia białoruskiej granicy? Ile czasu zajęła mu droga stamtąd do zachodnio-północnej Polski? Czy tylko sobotę, czy obserwowano go dłużej, pociągając nerwowo łyki kawy? Na te pytania aktualnie oczekujemy odpowiedzi. Choćby niepełnych nawet ze względu na klauzule tajności spraw obronnych kraju. Póki jednak „najprawdopodobniej balon” się nie znajdzie (jak szczątki rakiety-widma), pozostaje w sferze terminologicznej: UFO. I nawet nasz rozbity dronik był nim przez chwilę. Swoją drogą żal go.

Żółte łodzie nadwodne

Do rozgrzanej zupy informacyjnej bulgoczącej od sensacji rakiety bydgoskiej dolano w sobotę wrzącej przyprawy balonowej. Tylko po to, by w niedziele dosypać pikantnego newsa o tajemniczym „ogromnym” dronie. Ten był nie tylko znikający. Pojawił się nie gdzieś na odludziu, lecz w najbardziej niebezpiecznym miejscu – na ruchliwym lotnisku Okęcie. Mało, w poniedziałek doprawiono dokładką o podobnym dronowym zakłóceniu na lotnisku w Pyrzowicach. Wydawało się, że podejrzane obiekty wręcz materializują się na polskim niebie.

 

Jeśli jednak w przypadku znikniętej rakiety, chyba trzeba przyznać, że mieliśmy sporo szczęścia, że jakiś szaleniec nie miał akurat chętki by wysadzić coś w NATOwskim państwie, a balon wydawał się sam w sobie niegroźny, to niezidentyfikowane drony nad lotniskami, wśród samolotów pełnych pasażerów, nie tylko BYŁY ogromnym zagrożeniem, wręcz musiały kojarzyć się z jakiegoś rodzaju atakiem, może terrorystycznym. Ten z Okęcia minął się z lądującym samolotem o 30 metrów, co w ruchu powietrznym stanowi tyle co nic.

Lotnisko Chopina w Warszawie zwane Okęciem. Latał nad nim „dron” o wielkości szybowca, mający całe 3 metry. Żółty.

No bo skąd „drony” miały się wziąć w takich, a nie innych, kluczowych punktach dla naszego bezpieczeństwa? Skąd i po co? Co tam robiły? Informacje skąpo wydzielane przez Okęcie i inne czynniki najbardziej zainteresowane, jak LOT, są co najmniej dziwaczne. Przedstawiciele kontrolerów ruchu powietrznego nie chcą sprawy komentować, gdyż „dron został dostrzeżony przez pilotów”. Czy to oznacza, że radar go nie widział? Na prośbę o wyjaśnienie osobliwych porównań dotyczących kształtu intruza, LOT przesłał UFObezstereotypów ogólnikowy statement nie mający nic wspólnego z pytaniem. Jak bowiem pogodzić opisy, iż był wielkości szybowca i miał ok. 3 metry. Trzymetrowy szybowiec byłby istotnie interesującym UFO. Jedno, co wybija się z tej garści ogólników, to kolor: żółty. Sam w sobie stanowi zagadkę. Żółte drony są rzadkie, produkowane przez firmę Autel i małych rozmiarów, nie wałęsają się raczej po lotniskach.

 

Większą niż w przypadku incydentu okęckiego otwartością wykazały się służby badające przypadek pyrzowicki, podobny niemal lustrzanie do sobotniego. Podchodzący do lądowania piloci zgłosili wieży, że w pobliżu ich trasy jest coś, czego nie powinno tam być. Potem to coś zniknęło.

 

Pytanie pozostaje w przypadku obu lotnisk: jak wyglądała sytuacja z obserwacją „gości” na radarach?

Wiemy na pewno, że to było „coś żółtego” i to „coś” było w powietrzu. Ale co to było? Mógł to być dron, jakiś zniekształcony balon albo jeszcze jakieś inne urządzenie latające – przyznał szczerze i za to dzięki st. sierżant Mateusz Baran z komendy w Myszkowie w rozmowie z serwisem GeekWeek.

 

Jeśli stał z nimi czynnik ludzki, niebezpieczeństwo jest znacznie większe, niż jeśli miałoby to być sensu stricte UAP, czyli Niezidentyfikowany Fenomen Atmosferyczny wyglądający jak pojazd lub nie. Ludzie ze złej woli, bezmyślnie lub przypadkiem zawsze stanowią największe zagrożenie dla innych ludzi i istot żywych.

Nihil novi sub Sole

Drony, balony, dwa żółte pojazdy nad dwoma lotniskami w dwa dni? Wszystkie te informacje układają się w znajomy schemat informacyjny, którego wspólnym mianownikiem jest termin i otaczająca go niefortunna sława – UFO. Na ten moment nie wiemy, czym były drony. Chyba wiemy, że balon szpiegowski nam znikł i na pewno wiemy, że zgubiliśmy rakietę (która być może do znalezienia szczątków też była niezidentyfikowanym echem). Zobaczymy, co i kiedy przedstawią nam czynniki wyjaśniające te osobne, a jednak obecne w tej samej ramie czasowej elementy obrazu dziwnego tygodnia Wielkiego Gubienia UFO nad Polską. Wyniku badań Wielkiego Strzelania do UFO nad Ameryką Północną nie możemy się doczekać.

 

A poszukiwawczego bezzałogowca wciąż żal.

Wrak spod Jeziora koło Elbląga. Zidentyfikowany jako szczątki pojazdu powietrznego, który szukał szczątków pojazdu powietrznego (niezidentyfikowanego). Za: radioolsztyn.pl
Scroll to Top