Indiana Jones i „kosmiczne” „ciała” – część I

Indiana Jones i „kosmiczne” „ciała” – część I

Pędząc za Graalem

 

Co byłoby ostatecznym, niepodważalnym dowodem na obecność nieludzkiej inteligencji jakiegoś rodzaju tu i teraz, w naszej ziemskiej codzienności? Sygnał o jednoznacznie sztucznej strukturze z kosmosu? Fragment pojazdu sprawdzony przez 10 niezależnych laboratoriów, potwierdzających jego nieznany materiał i genezę? A może pojawienie się istoty nieludzkiej przed gmachem jakiejś ludzkiej instytucji i pokazanie się jej ciekawemu tłumowi?

 

To ostatnie można raczej wykluczyć, również ze względu na bezpieczeństwo takiej istoty. Jest jednak jeszcze jeden wymarzony dowód niepodważalny: ciało nieznanego stworzenia lub jego fragment, materialny i solidny, gotów do zbadania przez całe spektrum urządzeń wymyślonych od początku nauki i w każdy wypracowany przez ludzkość sposób wykrywający, czym próbka biologiczna jest, a czym nie jest. Jak jednak można by taką próbkę uzyskać? Tłumacząc nieznane przez nieznane: w przypadku rozbicia się UFO skutkującego śmiercią UFOnautów. Jeśli przyjąć, że takie zdarzenia zachodzą, ich konsekwencją są ciała gotowe do poddania wszystkim możliwym zabiegom.

 

Mniej niż 2 miesiące temu temat ten przypomniał w amerykańskim Kongresie David Grusch, zeznając pod przysięgą, że rząd amerykański w sekrecie przejął materiał biologiczny nieziemskiego pochodzenia. Przypomniał, gdyż historia „obcych ciał” w ufologii jest tak stara, jak dzieje obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających. Ile w niej wiarogodnych doniesień, ile półprawd, a ile zupełnej bzdury, i dlaczego sensacja sprzed kilku dni z meksykańskiego parlamentu jest co najmniej odgrzewanym kotletem (twardym już jednak jak zaschnięta figura z pustyni)?

 

I co robiły „kosmiczne trupy” w jakiejś jaskini?

 

Zapraszam na krótką analizę.

Zawiła historia „kosmicznych zwłok”

Uzasadnianie przekonania o występowaniu na Ziemi (lub pojawianiu się na niej) istot humanoidalnych – nieludzkich zagadkowymi odkryciami starodawnych ciał jest chyba tak samo stare jak ludzka kultura. Zwłaszcza że podobnie stara jest nasza fascynacja wszelkimi dziwami, dziwolągami i monstrami. Starożytne mitologie są kopalnią quasi-ludzkich postaci, wśród których lwią część stanowią hybrydy – mieszanki człowieka i zwierząt. Ale nie brak i postaci, które różnią się od nas tylko jedną cechą wyglądu, fizjonomii lub – zwłaszcza – rozmiarem.

 

Od dawna przypuszcza się, że odkrywane skamieniałości prehistorycznych zwierząt mogły wpłynąć na uniwersum wyobrażeń o – w pewnym sensie – „starożytnych kosmitach”, czyli rasach żyjących poza znaną ówcześnie krainą człowieka: „za górami i lasami” lub w dawnych, oddzielonych od naszej kataklizmem, epokach. Niemniej uważano, że coś po nich przetrwało, uważnie tych śladów szukano i pieczołowicie przechowywano – jako namacalny dowód światoobrazu, w którym „inni” – tak jak dla wielu ze współczesnych „obcy” – byli nieodzowni.

W czasach, gdy ludzkie krainy ograniczały się do nieudżego obszaru niezbadane ziemie hen daleko wyobraźnia "zaludniała" humanoidami różnymi od nas ale na tyle podobnych, by można było im podać dłoń. Lub wbić miecz. Dziś, gdy cała Ziemia jest ludzką krainą inne humanoidy "przesiedliliśmy" na planety hen daleko.

Ciekawym przykładem takiego dowodzenia ex corpore jest średniowieczne dziełko encyklopedyczne najpewniej z VII lub VIII wieku: Księga monstrów (Liber monstruorum de diversis generibus, wyd. polskie: Wrocław 2019; przeł. J. Sokolski). Opisuje ono mnogość nieludzkich humanoidów, wśród których nie brak takich szlagierów jak psiogłowcy, wielkousi czy jednostopcy – trwale wrośli w średniowieczny folklor. Zaczyna się jednak od wskazania dowodu na istnienie dziwów – ludzi ogromnych rozmiarów, do których zalicza postać realnie istniejącą – Hygelaka, króla Gotów z VI wieku. Pozostawiając na boku debatę na temat literackiego kontekstu tej postaci („występuje” on również w poemacie Boewulf, jednak nie jako monstrum), anonimowy autor Księgi reklamuje:

 

„Jego kości są przechowywane na wyspie pośród Renu, tam gdzie wpada on do Oceanu, i są pokazywane jako cud przybyszom z dalekich stron”.

 

ż, historia spodkiem się toczy – pewne znaleziska archeologiczne były ostatnio w auli meksykańskiego parlamentu „pokazywane jako cud przybyszom z dalekich stron”…

Ciekawość rodzi popyt

Dowody” na różnorakie dziwa, dziwadła i cudaki przewijają się przez epoki naszej historii, fascynując na jarmarkach lud prosty i intelektualistów, rewolucjonistów nauki i ich mecenasów. Warto wspomnieć modę na pokoje niezwykłości (kunstkamery), kolekcje dziwnych okazów gromadzone przez wybitnych przedstawicieli ostatnich wieków, które nieraz wiodły do odkryć naukowych, często przez demaskowanie oszustw.

Ileż tu dziwów i różnych cudów! Zabytki, stworki, potworki, ludki, oczy sobie można wypatrzyć? Na którejś z pułek miejsce znaleźć mógłby trójpalczasty gnomik. Ole Worm, Museum Wormianum, 1655

Najsłynniejszym, przywoływanym przy każdej okazji, przykładem tego typu podejrzanego odkrycia jest syrena z Fidżi. Ten tajemniczy, zasuszony okaz przedstawiający rzekomo obrzydliwego przedstawiciela wodnych humanoidów o potwornej, ale w kształcie człekopodobnej głowie i rączkach oraz rybim ogonie długości około metra budził podziw, zgorszenie i zaciekawienie przez prawie dwie dekady. Zakupiony za małą fortunę przez amerykańskiego kapitana statku w 1822 roku, wystawiany na pokaz w Londynie, wzbudzał sensację i generował zyski. Po stwierdzeniu fałszerstwa (było to połączenie korpusu małpy z rybim ogonem wykonane w wysoce przekonujący sposób) wcale nie przestał pobudzać wyobraźni, napędzać kontrowersji i przekładającego się na wymiar finansowy zainteresowania.

Syrena jak ta lala.

Dziś również w muzeum katastrofy spodka pod Roswell sztuczne ciała kosmitów, którzy mieli stracić życie w tym wypadku, prezentowane w gablotach przyciągają jak magnes zwiedzających. Ich zdjęcia do niedawna były bezrefleksyjnie przedrukowywane w literaturze UFO-sensacyjnej jako autentyczne, mimo że niektóre z lalek były przyodziane w kombinezony zapinane zamkami błyskawicznymi.

Dorwać małego (choćby martwego)

Ciało lub nawet część istoty pozaziemskiej jest marzeniem każdego entuzjasty teorii o kosmicznych odwiedzinach na naszej planecie. Stanowiłoby koronny dowód, który musiałby przebić się przez intelektualny mur wzniesiony przez naukowców wokół ich dziedzin, broniący ich przed plotkami, sensacjami i bzdurami. Bardzo szybko też potencjalna możliwość pozyskania takiego pojawiła się w spektrum zainteresowania tematyką „latających spodków” w ogóle. Już tydzień po pierwszej relacji o światowym zasięgu o dziwnych pojazdach na niebie Kennetha Arnolda z 1947 roku, jeden z nich roztrzaskał się w Nowym Meksyku pod nikomu nieznanym miasteczkiem – jakimś tam Roswell. Jeśli był to pojazd, który mógł się rozbić, znaczy, że ktoś go pilotował. Jeśli miał załogę, to co się z nią stało?

To tylko inscenizacja. Ale jakże sugestywna. Wystarczy, by jej powidok utrwalił się na stałe w gatunkowej wyobraźni. Widzieliśmy gdzieś te "ciała" zatem ich szukamy.

Odpowiedzi rozważano dwie: zginęła i zabrano jej zwłoki lub przeżyła i zatrzymano ją bez poinformowania o tym opinii publicznej. Czy jednak najstarsze doniesienia o gwiezdnych rozbitkach pochodzą z zakurzonych równin Nowego Meksyku?

To tylko inscenizacja. Ale jakże sugestywna. Dzięki powtarzaniu jej obrazu w mediasferze utrwalił się archetyp zdarzenia, które "wytwarza" obce ciała. Crash spodka.

17 kwietnia 1897 roku pod miasteczkiem o znaczącej nazwie Aurora w Teksasie miał rozbić się tajemniczy pojazd latający nieludzkiego pochodzenia. Pilot „niepochodzący z tego świata” zginął i został pochowany na lokalnym cmentarzu oraz upamiętniony nagrobkiem. O tajemniczym wydarzeniu informowała prasa z epoki. W Erze UFO historia ta rozgrzała nadzieje poszukiwaczy dowodów do białości. Ale mimo dekad śledztw i badań dokładnej natury zdarzenia i jej skutków nie udało się chyba w pełni ustalić. Ciała nie znaleziono.

Cmentarz w Aurorze wciąż kusi poszukiwaczy prawdy i kosmicznych zwłok.

Były one jednak obecne w relacjach o drugim rozbiciu się tajemniczego pojazdu zaledwie kilka miesięcy później, również w stanie Nowy Meksyk – pod Aztec (patrz: ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE). W jego wyniku wojsko miało zyskać aż kilkanaście ciał nieznanych istot. Niestety opis tego zdarzenia w ówczesnym bestsellerze Co się kryje za Latającymi spodkami? został tak ośmieszony, że temat rozbić, których efektem mogłoby być zdobycie obcego materiału biologicznego, został porzucony przez ufologów na 30 lat.

 

Dopiero podjęcie go sine ira et saucero 😉 przez Leonarda Stringfielda zaowocowało wysypem relacji personelu wojskowego o uczestnictwie w tajnych operacjach zabezpieczania różnych rozbitych i tajemniczych wraków. Pojawiały się w nich rzecz jasna wątki ciał załogi, czasem mających wykazywać cechy, o których wymyślenie raczej trzeba by pytać pisarzy science fiction niż żołnierzy lub pracowników baz wojskowych i laboratoriów. Szczególnie zapadający w pamięć był opis kilku „zwłok” kosmitów, które spoczywały sobie spokojnie w amerykańskim ośrodku badawczym, nie rozkładając się wbrew naszemu pojmowaniu biologii. Zupełnie jak awatary w grze czekające, aż gracz ją na nowo odpali/dusze ich pilotów na nowo je zasiedlą. Osoba donosząca o nich wspominała, jak wzbudziła wybuch gniewu u oficera, z którym podzieliła się spostrzeżeniem, że taka umiejętność znalazła by wspaniałe zastosowanie militarne…

Niejako na marginesie tych doniesień od czasu do czasu przebłyskiwał wątek żywych kosmitów uwięzionych przez wewnętrzny krąg wojskowy. Jego wynikiem, popularnym swego czasu w Internecie, był krótki film przedstawiający wywiad z obcą istotą przeprowadzany w jakimś ciemnym pokoiku. Pobudzał wyobraźnię bez jakiegokolwiek kontekstu dowodowego, niemniej historie o kosmicznych więźniach bywały dość rozbudowane. Na przykład zawierały opisy telepatycznych zdolności przymusowych gości, ich sposób odżywiania się, poglądy na niektóre tematy i okoliczności zgonów, czasem parę lat po rozbiciu się na Ziemi.

Tak było! Albo musiało być. Kitle, szpitalne pomieszczenia, tajniacy i obce ciało. Liczne ekspozycje muzealne utrwalają archetyp kulturowy.

Temat ciał kosmitów, nim kilka miesięcy temu znów nieco uwiarygodnił go David Grusch, został zupełnie skompromitowany w latach 90. po szerokim rozpowszechnieniem najsłynniejszego chyba oszustwa w UFO-historii. Idzie oczywiście o nagranie z rzekomej „sekcji obcego”, ofiary wypadku z Roswell. „Dowód” rozbudził sensację, a następnie wepchnął UFO-społeczność w trwającą dekady frustrację. Po dziś dzień toczy się debata, kim/czym była „kosmitka” zaprezentowana na nieszczęsnym filmie. Czy była lalką, czy ciałem ludzki osoby chorej na zniekształcające jej wygląd choroby lub cierpiącą z powodu licznych deformacji genetycznych? Być może faktycznie w latach 40. lub. 50. była badana na okoliczność bycia niezrozumiałym podówczas „kuriozum”, podczas gdy wiedza o tym, co DNA robi z żywymi organizmami i jak tragiczne mogą być wyniki jego aberracji, była znikoma lub żadna.

Żadne inne źródło nie utrwaliło tak schematu myślowego o "obcym ciele" jak fałszywe nagranie "sekcji kosmitki". Kimkolwiek była nieszczęśliwa istota na nim ukazana, jednym z dowodów, że to obca, była jej sześciopalczastość. Liczba palców jest ważna podczas tropienia kosmitów.

W XXI wieku wiemy na ten temat już znacznie więcej, zatem wydawałoby się, że szybciej będziemy w stanie ustalać, z czym mamy do czynienia, gdy dziwne ciało się pojawi w przestrzeni medialnej. Badać i wnioskować to jednak nie to samo, co wierzyć i upierać się.

 

A jako że wyczerpał się zasobnik z obcymi ciałami pod postacią rzekomych wraków, ich poszukiwacze zwrócili się ku odległej przeszłości, w której grasować mieli od czasu do czasu „starożytni kosmici”. Tak zaczęła się, trwająca do dziś, Epoka „kosmicznych mumii”…

Syrenka z Fidźi pociągłęła za sobą produkcję licznych jej siostrzyczek. Popularność rodzi popyt, prawda niekoniecznie. Patrz. przypadek platformy medialnej GAIA w następnych częściach analizy...

Ciąg dalszy przygód kosmicznych rozbitków porzuconych na pastwę "archeologów" bardzo niedługo 😉

Scroll to Top