TO JESZCZE JEDNO RANCZO – część I

TO JESZCZE JEDNO RANCZO – część I

Recenzja książki Edmonds John, MacDonald Bruce, Stardust Ranch. The Incredible True Story, BCI 2020

Część I: Desolation of John (Spustoszony kraj Johna)

PRZYJAZNY SĄSIAD JOHN

John Edmonds miał swoje 5 minut w Internecie, trzeba mu to oddać. Jego opowieść kusiła nowymi elementami dotąd nieobecnymi w Scenariuszach Uprowadzenia. Dodać warto – elementami od zawsze oczekiwanymi – z jakiegoś względu to właśnie bliski charakterem krewkim Polakom John z Rancza Stardust wszedł bowiem z dozorcami (patrz: SŁOWNIK) w interakcje, o których wielu może by marzyło albo chciało je wykorzystać w tandetnych filmach o groźnych kosmitach. Tandetność zresztą wydaje się słowem-kluczem przekręcającym wrota do zainteresowania Ranczem Stardust. Było w niej coś o wiele bardziej przaśnego niż w historiach, którym swą uwagę poświęcali John Mack lub Karla Turner, i coś nam bliższego niż górnolotne pomysły Stevena Greera i innych obecnych uczestników kontaktu 5 stopnia, czyli łączników. 

Nie bez znaczenia były też – jakże rzadkie – fizyczne dowody międzywymiarowych odwiedzin dozorców. Na stronie Rancza nie tylko cieszyły oko zdjęcia Szarych, ale również artefaktu powstałego w sposób wykraczający poza możliwości naszej techniki – niewielkiego kamienia z wyciętym otworem w kształcie wieloramiennej gwiazdki bądź to meduzy. Na koniec – próbki tkanki z ciał kosmitów! I to poddane (rzekomo) niezależnym badaniom laboratoryjnym, czyli Święty Graal ufologii. 

Książka – przez wzgląd na szacunek do tego medium – wydaje się bardziej wyczerpującą formą przedstawienia tematu, zbierającą rozsypane cząstki historii Rancza (pogubione na nieistniejących już stronach i filmikach na youtubie) w składniejszą całość. Czy jest tak w istocie i z fantazmatycznego lunaparku paranormalnych zjawisk wyłania się jakiś sens? Zapraszam na recenzję jednego z najbardziej ekstremalnych przypadków w ufoversum.

NAWIEDZONE DOMISZCZE NA ODLUDZIU

Nawiedzone rancza stały się w pewnym sensie elementem amerykańskiego folkloru (z braku zamków i dworów) oraz w ostatnich latach punktami skupionej uwagi tak badaczy zjawisk nadprzyrodzonych, jak i osób zainteresowanych wszystkim, co tajemnicze. Stało się tak przede wszystkim za sprawą tzw. Rancza Skinwalkera z regionu Uintah w stanie Utah, które pod koniec XX wieku wdarło się do panteonu powszechnie znanych zagadek dzięki książce je opisującej, obrosło popkulturą (np. horror o tym samym tytule) i powróciło w trzeciej dekadzie XXI wieku jako miejsce prowadzenia paranormalno-badawczego reality-show. Trudno o inne, równie zagadkowe miejsce, które zostałoby bardziej bezpośrednio wprowadzone do ogólnej świadomości za pomocą cotygodniowych odcinków telewizyjnej doku-dramy.

W cieniu sławy rancza Skinwalkera przemknęło jeszcze jedno ranczo o nazwie idealnej dla portu kosmitów – Stardust – tym razem w Arizonie. Nabył je pod koniec lat 90-tych niejaki John Edmonds – on również potem je spopularyzował w Internecie. Nie kupował go jednak w celach paranormalno-komercyjnych (co spotkało Ranczo Skinwalkera), lecz w celach bardziej przyziemnych – chciał oddalić się od cywilizacji i żyć bliżej natury.

Tymczasem już od pierwszego dnia na Ranczu miały miejsce dziwne i niewytłumaczalne sytuacje i stany. Pierwszą opowieścią, jaką poznajemy – tak w Internecie, jak i w książce – jest dziwny przypadek ruchomości niesprzątniętych z domu przez poprzedniego właściciela. Po zruganiu agenta nieruchomościowego i pozostawieniu kilku godzin na zabranie rzeczy, John i jego małżonka Joyce przekonali się, że wszystko zniknęło z pomieszczeń, ale zamiast odjechać z ekipą transportową, zostało upakowane w basenie – co wydawało się przedsięwzięciem mało wykonalnym, nikt się zresztą do niego nie przyznał. 

Następnie otrzymujemy skróconą historię samego Stardust, które wśród lokalnej społeczności już cieszyło się krwawą sławą ze względu na samobójstwo meksykańskiego chłopaka, który mieszkał na nim wraz z rodziną i na nim się zastrzelił, oraz rzekomą krwawą strzelaninę między policją federalną a zajmującą ranczo grupą radykalnych neonazistów nazywających się ponoć Synami Gestapo.

Ranczo wydaje się dręczyć małżeństwo Edmondsów w odmienny sposób – u niego wzbudzając stany niepokojów i agresji, jej zsyłając nieprzyjemne przeczucia zbliżającego się nieszczęścia, które w istocie następuje. Jego świadkiem jest jednak John, podczas gdy Joyce wyjeżdża na dzień z rancza do pracy. Nie ma końca paranormalnym zjawiskom w jego nowej posiadłości – znikanie i przemieszczanie się małych (i większych) obiektów, tajemnicze (ale dobrze znane lokalnym mieszkańcom) światła nad pustynią, okaleczenia zwierząt (zwłaszcza ukochanych przez Johna psów). Bardzo przejmujący jest opis znalezienia przez Johna na głębokiej pustyni kręgu ułożonego z setek butów – czubkami do jego wnętrza – należących do dorosłych mężczyzn, kobiet i dzieci. Podobnie jak w wielu innych przypadkach tajemnicza siła zapobiega dalszemu badaniu makabrycznego odkrycia.

Wśród tych niepokojących doświadczeń John i współautor jego książki wyróżniają jedno – sytuację doppelgangera. Książka zawiera szczegółowy opis około godzinnej interakcji Johna z istotą/bytem, który przyjął postać jego żony i doskonale skopiował nie tylko jej wygląd, ale i sposób zachowania. Tego typu sytuacje były ich udziałem kilkukrotnie – tak Johna, jak i Joyce. Ich natura czy cel wydają się zupełnie niezrozumiałe. Jest zastanawiające, że te doświadczenia zostały pominięte w ogólnie dostępnych opisach historii Stardust Ranch. Czy to John postanowił je zachować dla siebie jako być może zbyt niewiarygodne, choć później opisywał sceny rodem z filmu „Kill Bill”? Czy też jest to jedno z tych doświadczeń, które badacze/popularyzatorzy tego typu fenomenów pomijają jako „zbyt” niewiarygodne, zbyt dziwne lub zbyt metafizyczne? Przypomina to przypadek Karli Turner mającej odwagę punktować swoich kolegów i koleżanki, którzy w Epoce Uprowadzeń pomijali w swych relacjach elementy scenariuszy o charakterze duchowym, metafizycznym, religijnym lub po prostu niepasującym do ich koncepcji, wśród których było i kopiowanie ciał ludzi, i przejmowanie kontroli nad ich oryginalnym ciałami. 

Wreszcie docieramy do nadejścia głównych prześladowców – archetypicznych dozorców, czyli Szarych kosmitów-Zetów (nieodzownego trademarku UFO w latach 90-tych). Ich powolne ujawnienie się jest zresztą poprzedzone iście fabularną zapowiedzią – u wrót Rancza zjawia się groteskowa postać rodem z nieambitnego horroru z maczetą w garści, która deklaruje się jako dawny pogromca potworów z Rancza. Ta arizońska wersja wiedźmina zostaje odprawiona przez Johna, ale zdąży jeszcze na odchodnym rzucić wyświechtaną kwestię: „pożałujesz tego”. Sam Edmonds nie przeczuwa jeszcze, że to jemu przypadnie prawdopodobnie bezprecedensowa w ufoversum rola Kosmitobójcy. 

ARIZOŃSKA MASAKRA MIECZEM SAMURAJSKIM

Trudno nie pomyśleć o „starciach” naszego ranczera w kontekście książki Druffel Jak się bronić przed obcym uprowadzeniem, która powstawała zresztą w dokładnie tych samych latach, kiedy przeżywał on swoje inicjujące doświadczenia. Jego pierwsze spotkanie twarzą w twarz z prześladowcami idealnie wpisałoby się w Druffelowe analizy metody Physical Struggle i Righteus rage (patrz: Ziemianie kontratakują!). John bowiem, obudzony dotykiem szarego przybysza, zrywa się z łóżka i uderza owego kijem bejsbolowym. To iście arizońskie powitanie pozornie tylko sugeruje fizyczność przeżycia. Albowiem uderzony wydaje z siebie tylko syk, zamiast doznać obrażeń, które byłyby nieuniknione w przypadku realnej obecności mikrej postury humanoida. Wraz z dwiema identycznym postaciami towarzyszącymi mu postanawia się natychmiast i dosłownie – ulotnić – bez śladu. 

Johnowi udaje się jednak dozorców odpędzać, czasem w sposób karykaturalnie kampowy – np. zapobiega wlewitowaniu Joyce do latającego spodka, ostrzeliwując go z AK-47. John przyznaje się zresztą do zastrzelenia wielu Szarych, którzy trafieni syczeli i znikali. Jak w dobrej opowieści o smokobójstwie momentem przełomowym dla herosa jest uzyskanie wyjątkowej broni, godnej zadania, najczęściej w sakralnych okolicznościach. W przypadku Johna było to spadnięcie z przejeżdżającej ciężarówki miecza samurajskiego, w czym nietrudno dopatrzyć się znaku od losu. Podniesiony do statusu samuraja, był gotowy do dokonania czynów, które wyróżniły go spośród wszystkich doświadczanych – sprawienia Szarym krwawej łaźni.

Sposób „zabijania” intruzów przez głównego bohatera współgra z opisem Physical Struggle i poniekąd Mental Struggle z książki Druffel (patrz: Ziemianie kontratakują!). Po pierwsze – jak twierdzi sam Autor i doświadczany – w toku wieloletnich ćwiczeń nauczył się tak kierować swoją sferą emocjonalną i myślami, by nie koncentrować się na zmianach wyczuwalnych w otoczeniu, gdy intruzi mają się zjawić. Opisywany przez niego sposób wyglądania „zza zasłony” pierwszego z Szarych, który wygląda jak głowa wyłaniająca się z nicości, jest tylko pozornie zabawny. W istocie koresponduje z niezliczonymi opisami doświadczanych wychodzenia istot z najdziwniejszych miejsc (w tym często z szaf). Parokrotnie gdy trójka istot wkraczała do naszej rzeczywistości, Johnowi udawało się jednego z nich dopaść i zabić albo gołymi rękoma – jak opisywana przez Druffel doświadczana Patsy – albo częściej – ścinając mu głowę samurajskim mieczem. Towarzysze zabitego zawsze wtedy rozpływali się w powietrzu, zaś ciało po pewnym czasie znikało. 

Pytanie brzmi: gdzie zdjęcia, filmy? Książka nie udziela odpowiedzi. Przytacza za to szczegółowo dość znaną i wątpliwą opowieść o analizie próbek tkanki i krwi (płynu?), które pozostały w wyniku eksterminacji Szarych, a która to analiza została dokona przez niezależnego eksperta. Wnioski płynące z tejże oraz sama tajemnicza śmierć zdaniem entuzjastów stanowią przesłankę co do prawdziwości całej sprawy. Jednak, jak w przypadku wielu innych tego typu historii, de facto udowadniają tylko ponownie, jak zawiły i nieprzejrzysty bywa światek ludzi zaangażowanych w badania i kontakty z UFO.

2 thoughts on “TO JESZCZE JEDNO RANCZO – część I”

  1. Pingback: nổ hũ

  2. Pingback: รถบรรทุกอีซูซุ

Leave a Comment

Scroll to Top