Obce zamiary – część III
Wysoce spekulatywna spekulacja
TRUE AMERICAN ALIEN
Przykro stwierdzić, ale finalne konkluzje prawdziwej kopalni wiedzy o różnych odcieniach i kształtach UFO-fenomenu odklejają się od przedstawianej wiedzy i wiodą Autora w kierunku ponurych przemyśleń na dwa tematy. Bliskie Amerykanom roku 2020, ale niekoniecznie UFO-nautom i innym kosmo-ludkom.
Pierwszym jest następująca właśnie gatunkowa katastrofa zmieniająca społeczność wolnych i świadomych jednostek w rój zarządzany przez – jak je nazywa stroskany Dolan – algorytmy nieświętej trójcy: Facebooka, Twittera i Google’a (YouTube), okolicznościowo dołączając czwartą złoczynną siłę: Amazona. Przeniesienie ukierunkowywania naszego życia na oparte-na-chmurach byty, układanie i zagospodarowywanie potrzeb, zainteresowań, poglądów przez niezrozumiałe już nawet dla samych twórców cyfrowe zjawiska to w ujęciu Autora tylko wstęp do zatraty przez ongiś twórcze i zróżnicowane istoty resztek humanizmu i zmiany w zupełnie inne, podporządkowane i bierne biologiczne członki napędzające abstrakcyjne potęgi. Dolan zwraca uwagę na drastyczne zmiany zachodzące w ostatnich latach w społeczeństwie, które deprecjonują i redefiniują role społeczne. A to skutkuje np. niewydolnością biologiczną mężczyzn oraz – faktycznie niepokojącym – zjawiskiem utraty „wolnej zabawy” rozwijającej u dzieci umiejętności i wyobraźnię. Co redukuje ich potencjał do systemu zamkniętego i w pełni kontrolowanego przez rozmyte siły Facebooka, Twittera i Google’a. Wszystkie te refleksje są ciekawe, ważne i dające do myślenia, niemniej widać, że Autor bardziej na uwadze miał książkę o transhumanizmie niż o tematyce, która ostatecznie trafiła do wydawcy. A to burzy klarowność odbioru i zbija z tropu.
Ponure konstatacje wiąże Autor z odwiedzinami UFO w kontekście dwojakim. Albo w ramach swoistego safari, czyli oglądania sobie i badania nas w ostatnim momencie przed naszym skokiem na główkę w cyberpułapkę i zmianę w coś im podobnego. Albo jako chęć pomocy nam w dokonaniu przełomu – w ramach tego skoku lub powstrzymania nas przed nim. Pomija zupełnie wątki najważniejsze we współczesnej doktrynie Epoki Łącznictwa z dr. Stevenem Greerem na czele, głoszącej odwrót od materializmu i meta-świata-aplikacji oraz rozwój świadomości – ścieżkę uduchowionych istot kosmicznych. Jest to dziwne, bowiem zauważa i rozwodzi się nad opozycyjnym spojrzeniem na UFO-przyszłość, jakim jest teraźniejsze nie-do-końca odtajnienie wiedzy o UFO z Luisem Elizondo na czele, co wiedzie nas do drugiego tematu: relacji UFO-Amerykański rząd.
Tu Autor staje na czele chóru głosów domagających się od amerykańskich władz o wiele więcej, niż machanie trzema niewyraźnymi nagraniami i sympatycznego facecika w czapce latającego po mainstreamowych mediach. Dolan przytacza szereg przecieków z kręgów prezydenckich, wojskowych, agencyjnych mających wskazywać bądź to na:
1. tajną wiedzę i technologię wynikającą z crash/retrievals i operacji im podobnych;
2. okazjonalne, ale jednak ustalone kontakty z jedną lub kilkoma obcymi rasami;
3. stałą współpracę z powyższymi prowadzoną ze szkodą dla obywateli USA i Ziemian w ogóle.
Mało w tym obcej agendy, więcej charakterystycznych dla naszej teraźniejszości: wysoce podejrzanych odtajnień, zamieszania i emocjonalnych oskarżeń podsyconych jeszcze wyżej wymienionymi obawami o googlowsko-Muskową transformację planety w totalitarny społeczny nowotwór, przyspieszoną przez rządowe odpowiedzi na COVID-19 (którego – dodajmy – nie kwestionuje). Wracamy do podsumowania obcych zamiarów nieco skołowani tym, jakie były zamiary Autora włączającego ten antyalgorytmiczny manifest do przejrzystej dotąd publikacji.
WCIĄŻ BARDZIEJ OBCY WAM
Porządkując wnioski z wcześniej opisywanych przypadków, Autor pomija znane mu egzotyczne koncepcje ze stajni m.in. Jacquesa Valee o psychofizycznym podłożu UFO-fenomenu i jego wysokiej fantasmagoryczności. Wydaje się wracać do prostej XX-wiecznej koncepcji przybyszów z (naszego) kosmosu. Stąd stara się odpowiedzieć na pytania: „kiedy przylecieli?” i „po co tu są?” niekoniecznie skutecznie. Za jedynie „starożytną” rasę uznaje ludzi-kosmitów, głównie ze względu na nieobecność w dziejach relacji o podobnych do dzisiejszych „UFO-spotkaniach” z innymi „rasami”. Zwłaszcza Szarym wypomina, że nie zostali uwiecznieni na freskach kościelnych lub w świątyniach starożytnych. Z punktu widzenia pogłębionej analizy omawianej tematyki jest to zupełny nonsens – ludzkie mitologie i baśnie bowiem roją się od istot i podobnych do szarakowatych „kosmitów”, i zachowujących cały ich bagaż dziwności i idiosynkrazji. A że nie przylatywały spodkami? Trudno, takie były czasy. Bo jeśli narzucić na nie kocyk astronautycznego decorum z lat 50., to faktycznie można uznać, że ich nie było, zatem są nowi – świeżaki.
Zatem tylko ludzie z kosmosu są u Dolana „starożytnymi obcymi”. Ich cele są nieinwazyjnie dobroduszne. Może wpadają do nas na wczasy, a może mają stałe podziemne krainy pod naszymi stopami, niczym klasyczni podziemcy z kart ezoterycznej fantastyki przełomu XIX i XX wieku? Nie wiadomo, można założyć jednak, że ta rasa jest wobec nas generalnie nieszkodliwa. W przeciwieństwie do innych.
I tych Dolan dolicza się pięciu: Szarzy (mali i duzi), ebeni (mali), Modliszki (które jednak w jego ujęciu w ostatecznym rozrachunku gnębią i kontrolują naszą rasę), jaszczuroludzie i tajemnicze zwodzące inteligencje, jak np. emanacja znanego mu rancza Skinwalkera (o pozostałych dwóch nie wspomina).
Szarzy są w jego ujęciu – jako się rzekło – względnie tutaj nowi. Ich celem i głównym polem aktywności jest za Buddem Hopkinsem program hybrydyzacji. Ten scenariusz – demaskowany przez niestrudzoną Karlę Turner – wydaje się w stosunku do osiągnięć badaczy uprowadzeń sprzed 20 lat niedopuszczalnym uproszczeniem. W całym rozgardiaszu wirtualnych wizji, licznych kamuflażowych przemian stworów często przybierających szare barwy takie podsumowanie ich działalności zakrawa wręcz na przyjęcie za materiał źródłowy scenariusza serialu o uprowadzeniach z lat 90. Choć tyle, że w samych hybrydach Autor nie umieszcza wyłącznie typowego straszaka koncepcji obcych infiltratorów, lecz dopuszcza poszukiwanie pewnej nowej, szaro-ludzkiej jakości lub nawet kontenerów dla przemieszczanych dusz.
Autor tworzy też grupę mieszaną – nie rozdziela Modliszek od Szarych i w podsumowaniu nie poświęca tajemniczym insektoidom ani linijki. Rozczarowanie to słaby opis wrażenia, jakie wywołuje ta decyzja. Modliszki bowiem w swoim zachowaniu wydają się mieć kompletnie inne obce zamiary niż zrobotyzowane szare łysole – w których dominuje nauka i leczenie. Czasem zdają się być paradoksalnie dużo bliższe nam – bardziej ludzkie niż ludzie-kosmici.
Reptilianie zostają potraktowani jeszcze bardziej po macoszemu. W zasadzie pasuje do nich łatka: na dwoje babka wróżyła. „They may or not may be hostile” – jak stwierdza Autor. Streszczając dosłownie kilka (wcześniej już przytoczonych) przypadków, nie dokonuje żadnej syntezy. A choćby przez wzgląd na naszą dino-manię czy nawet przez wzgląd na węża z ogrodu Eden nasza relacja z gadami z kosmosu zasługuje na głębszą analizę. Tym bardziej że owi łuskowaci mają najgorszy PR ze wszystkich ras „kosmitów”; drwin również im się nie szczędzi. Tymczasem począwszy od dobroczynnych duchów jaszczurów, przez ohydnych gwałcicieli z opowieści zbieranych przez Karlę Turner, po relacjonowanych przez Dolana materializujących się badaczy umysłów lub współpracujących z wojskiem militarystów gadzi humanoidzi zdają się najmocniej rezonować z naszą pierwotną symboliką potęgi o sprzecznych i niezrozumiałych intencjach i zachowaniach o charakterze zupełnie innym od ssaczego.
Ebeni – czyli worek różnych, przeróżnych małych gostków: od futrzaków, po elegantów, wielkouchych i czerwonookich – zostają potraktowani jeszcze gorzej. Bardziej chyba jako podlane fantazjami świadków spotkania jednak-z-Szarakami albo zupełne wytwory ich fantazji. Autor pozostawia ich kompletnie bez konkluzji w swojej koncepcji „kosmicznych przybyszy”.
Zwodnicze inteligencje/inteligencja służy z kolei chyba jedynie jako kwiatek do kubraka mający świadczyć o znajomość przynajmniej pierwszego sezonu docu-dramy „Skinwalker Ranch”. Autor identyfikuje je jako niematerialne byty mogące powodować lub generować szereg zjawisk paranormalnych, może po to, by bawić się z mieszkańcami Ziemi w kotka i myszkę. Generalnie są one Dolanowi potrzebne, by zaanonsować obecność sił poza granicami jego koncepcji pozaziemskiego pochodzenia. I do skwitowania, że ich zagadka leży też poza granicami naszych możliwości naukowych lub intelektualnych.
I SOBIE SAM
Hipoteza dotycząca fantastycznej wszak możliwości – oto odwiedzają nas podróżnicy z (naszego) Wszechświata – wydawała się zawsze licho zachowawcza w stosunku do implikacji, jakie mogłyby nastąpić w wyniku rzekomej obserwacji obcej działalności na Ziemi. Zazwyczaj owa hipoteza zdawała się odzwierciedlać nasze wyobrażenie o postępach naszych programów kosmicznych i ich dotychczasowe etapy: z planetą bazą, lotem tam-i-z-powrotem, koloniami lub planetami objętymi badaniami/inną aktywnością. Ten sztywny schemat wzbudza zdziwienie, biorąc pod uwagę możliwą mnogość iteracji wynikających z bezbrzeżnej inwencji ludzkiej w dziedzinie fantastyki naukowej.
A co jeśli:
Ludzka populacja i jej kraina Ziemia jest w stosunku do imperiów obcych niczym jakaś dolinka dla stanu Kalifornia w obrębie Stanów Zjednoczonych z jej fauną i florą. Co jeśli nie jest wyjątkowa, ważna ani nikomu do niczego potrzebna, tylko ciekawa okazjonalnie?
Albo odwrotnie:
Co jeśli „rasy obcych” pałętające się tu i teraz u nas to nie ekspedycje astronautów z rodzimego świata lub światów, tylko pozostałości… całych ras – zredukowane do załóg kilku kosmicznych łodzi rozbitków lub świadomy etap ewolucyjny populacji zminimalizowanej z miliardów jednostek do kilkuset lub kilkudziesięciu, nie w wyniku straty, lecz z wyboru?
A może:
Ci niesłynni „ebeni” – obfity wór małych humanoidów o całym przekroju fryzur, strojów i kolorów skóry – to byli zwiadowcy, rozsiani po galaktykach/wymiarach szukający czegoś nijak z nami nie związanego? Ich zachowanie – najczęściej unikanie kontaktu ze świadkami – może sugerować, że szukali czegoś w glebie, faunie, florze, powietrzu, atmosferze, wibracji lub w jakiejkolwiek innej ziemskiej właściwości. Nie odnalazłszy, czego poszukiwali, po prostu się zmyli?
A może tak:
Ebeni byli fizycznymi kosmonautami-kosmitami. Zainteresowani naszym materialnym statusem, przemknęli przez Układ Słoneczny jak wicher i zniknęli za horyzontem. Jednak pociągnęli za sobą istoty innego rodzaju – niematerialne pasożyty (patrz: Karla Turner) lubujące się w zabawianiu się emocjami istot biologicznych, w które się wcieliły i odtąd żerują na ludzkości?
Lub znów:
Wyżej opisane pasożyty zawsze czaiły się tuż obok nas, za głazami, w cieniu korzeni… a era kosmiczna i atomowa zdetonowała ich dostępność dla nas. A może stało się to wraz z wykluczeniem duchowości z empirycznego światopoglądu Zachodu, który pozostawił nas bardziej podatnymi na ich harce?
A może:
To tylko teatr cieni kogoś/lub czegoś o wiele bardziej obcego?
Albo:
Wszystko powyższe po trochu…
W tym kalejdoskopie zazębiająco-wykluczających się możliwości istnieje jeden wspólny, mierzalny i dostępny mianownik: my. To my stwarzamy obcych. Niezależnie od tego, czym jest zjawisko stojące za UFO-fenomenem, jest ono nierozerwalnie splecione z naszą podświadomością, kulturą, naturą, psychologią, światoobrazem i systemem wierzeń. Nie da się żadnej z koncepcji dotyczącej „obcych z kosmosu” uwiarygodnić względem drugiej, niemniej stan owego zamieszania odzwierciedla stan naszych wyobrażeń, obaw i oczekiwań. W tym sensie niewiele mówiąc o tym, jak obcy są nam, zdaje się więcej mówić o tym, jak obcy możemy być sami sobie.