Od upadku do kontaktu – mroczny obiekt z Wybrzeża Kormoranów

Od upadku do kontaktu – mroczny obiekt z Wybrzeża Kormoranów

(Shag, ang.: gatunek phalacrocorax aristotelis lub p. punctatus)

 

Recenzja książki Styles Chris, Simms Graham, Impact to Contact. The Shag Harbour Incident, Arcadia House Publishing 2018

Na styku wody i nieba

Zniechęcająca tak dla entuzjastów, jak i dla sceptyków szerokiego spektrum tzw. UFO-folkloru jest powtarzalność opowieści go budujących. Tak samo jak historie o spotkaniach z nieśmiałymi załogantami, jak horrory o uprowadzeniach, górnolotne do przesady przesłania łącznościowe, tak historie o UFO crash/ritrievals (jak je określił pionier tematu Leonard Striengfield, czyli historie o rozbiciach/odzyskaniach UFO) wydają się być podobnymi do siebie współczesnymi baśniami. Powielają te same elementy, czasem tylko układając je w innej kolejności lub coś uwypuklając albo chowając.

 

Najczęściej rzecz się ma w odludnym miejscu, ale niedaleko miasteczka, z którego pochodzą świadkowie zastraszani przez wojskowych odzyskujących rozbite UFO. Potem jednak owi świadkowie „wyznają prawdę”, jednocześnie przy tym mieszając wątki. Nieodzownym elementem tradycyjnej baśni o rozbiciu/odzyskaniu jest cover-up story, czyli fałszywa wersja lansowana przez władze, najczęściej niedorzeczna i ośmieszająca świadków jako kmiotków nieumiejących odróżnić balonu od statku obcych.

 

Gdyby te historie tylko powtarzały się w nieskończoność, można by bezdyskusyjnie uznać je za typowy folklor dostarczający opowiastek na modłę tych, których lubimy słuchać. Jest jednak jedna inna historia. Chłodnej nocy 4 października 1967 roku mroczny obiekt sfrunął z bezmiaru nieba, by przemknąć nad zadartymi ludzkimi głowami i wślizgnąć się w bezmiar Atlantyku. Stało się to nie w pewnej odległości od miasteczka, ale w samym porcie na południowym cyplu kanadyjskiej Nowej Szkocji. A samo miasteczko Shag Harbour, co znaczy – w autorskim tłumaczeniu – Wybrzeże Kormoranów, od tamtej nocy jest synonimem Tajemnicy.


Obiekt się zanurza

Nie ma chyba innej nocy, która bardziej zasłużyłaby na nazwanie jej Nocą UFO, niż nowoszkocka noc 4 października 1967 roku. W bezksiężycowej ciemni czystego nieba setki mieszkańców tej surowej krainy dokonało obserwacji świateł podważających ich wiedzę o tym, co na niebie dziać się powinno. I nie odbyło się to w mgnieniu oka, niektóre obserwacje trwały godzinami. Tak jakby to coś nie chciało ukryć swojej obecności, jakby chciało być widziane.
Będący podówczas dzieckiem Chris Styles, który kilka dekad później swoją książką Dark Object rozsławi Noc UFO, również obserwował podówczas nieziemskie światło – doświadczenie, które nie opuściło go już nigdy. Tej nocy też dowiedział się o obiekcie nie świetlistym a mrocznym, który stał się motorem napędowym jego trwającego całe życie poszukiwania Odpowiedzi.

 

Tuż po godzinie 23.00 nocy innej niż wszystkie tajemniczy sferyczny obiekt – ewidentnie sztuczny – opadł znikąd w toń zatoki ok. 300 metrów od nadbrzeża miasteczka Shag Harbour. Według nastolatków, którzy byli świadkami jego tonięcia, miał ok 3 metrów długości. Przypominał wynurzającą się z fal kopułę ze światłem, szybko jednak niknącą w wodzie. Mimo że nie przypominał żadnej znanej konstrukcji, jego zjawienie się zostało zrozumiane przez gromadzących się świadków jako katastrofa zagrażająca życiu załogi, błyskawicznie zatem zawiadomiono władze.

 

Nie była to tylko sprawa policji – w tym wypadku Royal Canadian Mounted Police (RCMP) czy lotnictwa cywilnego – Nowa Szkocja była podówczas najdalej w kierunku wroga wysuniętym przyczółkiem demokratycznej Ameryki. Była fortecą w starciu z komunistycznym Związkiem Sowieckim w ziemnowojennej partii na sonar, radar i atomowe okręty podwodne przemykające w głębi Atlantyku. NORAD (North American Aerospace Defense Command) został zawiadomiony. Cokolwiek spadło w Shag Harbour – nasze czy ich – musiało być przejęte.

 

Łodzie i kutry zaprawionych w morskich przedsięwzięciach rybaków poszły w ruch, ale nie znalazły nic poza unoszącą się na powierzchni dziwną pianą. Rozpoczęto akcję poszukiwawczą na dużą skalę pod nadzorem samego DND (Department of National Defence), czyli Departamentu Obrony Narodowej. Kolejne działania były raportowane w lokalnej prasie, ludzie zjeżdżali się, by zobaczyć na własne oczy wysiłki wojskowych kanadyjskich i amerykańskich. Nurkowie przeszukiwali dno. Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek znaleźli. Nie było jak w innych tego typu opowieściach tajemniczej ciężarówki z okutanym brezentem „czymś” wywożonym ukradkiem. 9 października zakończono operację konkluzją: „nil result”. Mroczny obiekt zniknął z zatoki tak jak przybył – w ciemności poza ludzkim poznaniem. Co po sobie pozostawił poza pytaniami? Oficjalną dokumentację. Obfitą.

Historia się wynurza

Chris Styles wykonał tytaniczną pracę, przekopując dziesiątki archiwów różnych instytucji – od najwyższego szczebla rządowego po Straż Przybrzeżną. Niektóre dokumenty uzyskiwał z łatwością nieznaną badaczom ze Stanów Zjednoczonych, inne wymuszał latami. Wszystkie jednak zgadzały się w opisie akcji poszukiwawczej w zatoce Shag Harbour, która miała podstawy, ale nie przyniosła rezultatów. I to pomimo tego, że jedną z głównych osób odpowiedzialnych za te poszukiwania była postać również niecodzienna.

 

Doktor Maurice Coffey, zwany „Mace”, był ekspertem od poszukiwań straconych obiektów i akcji ratunkowych lotnictwa kanadyjskiego znanym ze swej nieustępliwości, doświadczenia i fenomenalnych wyników. Zyskał nieprzemijający szacunek, znajdując w głębokiej Arktyce rozbity samolot, którego szanse odnalezienia dawno – niczym temperatura w regionie – spadły poniżej zera. Ocalił w ten sposób ostatniego pozostałego przy życiu rozbitka. Niestrudzenie w poszukiwaniach zaginionych w mrozach Arktyki zawiodło go ostatecznie na wyspę Beechey – symbol niekończących się poszukiwań zaginionej wyprawy arktycznej Johna Franklina z połowy XIX wieku – gdzie został pochowany. Na zawsze wpisał się w poczet nieustraszonych arktycznych poszukiwaczy. Jego metody były czasem tyle skuteczne, co niezwykłe. Nie stronił od intuicyjnych i parapsychologicznych sposobów lokalizowania pojazdów, m.in. sowieckich okrętów podwodnych – podobno ze zdumiewającymi rezultatami. Jednak nawet temu noradowskiemu mistrzowi poszukiwań mroczny obiekt z zatoki Shag Harbour wymknął się niepostrzeżenie.

 

Co spadło w Noc UFO do wody nie ustalono. W raportach za to pojawia się wyliczanka, czym mroczny obiekt nie był, nie pozostawiając żadnej koncepcji „racjonalizującej”, żadnego szybkiego wyjaśnienia, żadnego balonu ani gazu błotnego. Co zostało po wykluczeniu konwencjonalnych wyjaśnień? Słowo „UFO” pojawia się w oficjalnym raporcie z postępu trwających poszukiwań z 5 października. Było to zatem właśnie to: niezidentyfikowany obiekt latający. W tym wypadku również pływający – wpisujący się w zimnowojenne spotkania na Atlantyku z tajemniczymi morskimi duchami, maszynami o możliwościach ośmieszających najpotężniejsze osiągnięcia techniki tak komunistów, jak i kapitalistów. Ale dokąd odpłynął?

 

Na nieszczęście tej jak dotąd pozbawionej dziwacznych dodatków opowieści o crash/retrieval podczas rozmów z kolejnymi świadkami i uczestnikami akcji poszukiwawczej Styles natknął się na ludzi twierdzących, że wiedzą dokąd popłynął i co było z nim później.


Legenda o Shelburne

Dziury w oficjalnej wersji wydarzeń – nawet jeżeli jest rekonstruowana nie przez nieprzychylne czynniki rządowe a przez rzetelnych badaczy fenomenu UFO – rodzą apokryfy. Nie ma lepszego przykładu niż historia rozbicia się tajemniczego obiektu w pobliżu Roswell. To przy tej okazji chronologia wypadków, które można na podstawie źródeł odtworzyć, wręcz się załamała pod naporem fikcji w postaci kaset z sekcjami kosmitki, bzdurami o innych katastrofach, znikających pielęgniarek, ryżych oficerów i last but not least opiewanym wpływem tej jednej konkretnej katastrofy na rozwój technologiczny całej naszej cywilizacji (o której można powiedzieć, że chyba jest wręcz roswelliańska).

 

W przypadku Shag Harbour wszystkie elementy wydawały się wskakiwać Chrisowi Stylesowi na swoje miejsce, aż znalazł kanadyjską legendę. Odbywszy rozmowę z anonimowym nurkiem z okrętu Granby, biorącym udział w poszukiwaniach, usłyszał zdumiewającą opowieść o drugiej akcji poszukiwawczej (w której Granby też brał udział) – tajnej zupełnie – dziejącej się w nieodległej od Shag Harbour zatoczce Shelbourne. Miało to być miejsce, do którego pod wodą przemknął mroczny obiekt, gdy uszkodzony wpadł do Atlantyku w Noc UFO. Nie dość, że przyczaił się w Shelbourne, liżąc rany, to znaczy „dokonując samonaprawy”, to jeszcze przyłączył się do niego drugi obiekt pomagający mu w tym – zaobserwowany na dnie przez nurków z Granby, tak jak przemieszczające się w wodzie tajemnicze istoty. Podobnie jak w przypadku Roswell ta nie mająca żadnego pokrycia w oficjalnej dokumentacji ekscytująca opowieść żyje własnym życiem, uzyskawszy trwałość godną prawdziwej legendy. Jednak bez dowodów nie jest niczym więcej niż właśnie legendą.

The Case

Historiografia badań tzw. katastrof UFO lub przypadków rozbicia/odzyskania przypomina tradycyjną kolejkę górską – po nagłym pojawieniu się historii o katastrofie w Aztec, którą można uznać za pierwszy szczyt zainteresowania, ten dział ufologii został tak ośmieszony, że nie tyle spadł na poziom gruntu, co zapadł się pod ziemię. W latach 80-tych kolejny szczyt zafundowała mu katastrofa w Roswell (patrz: link Roswell) i tak jak Aztec ośmieszona (patrz: link Aztec), mogła doprowadzić do drugiej zapaści. I wtedy na scenę wkroczyło Shag Harbour. Książka Dark Object była jaskółką, za którą podążyło stado filmów dokumentalnych. Jedna z produkcji nawet umożliwiła sfinansowanie nowej akcji poszukiwania śladów na dnie zatoki, wcześniej niemożliwe ze względu na problemy finansowe – stałego towarzysza środowiska badań ufologicznych. W swej eleganckiej prostocie kanadyjski przypadek był i jest uznawany za The Case, czyli Tę Sprawę, gdzie nie ma wyjaśnienia – spiskowego, zastępczego, pseudonaukowego. Nie wiadomo, co spadło z nieba. Wiadomo jednak, że spadło.

 

Głos z Obiektu

Autorzy książki Impact to contact zatytułowali ją tak nie bez powodu, bowiem w XXI wieku – w Epoce Łączności – upadek stał się wstępem do opowieści o kontakcie. W 2004 roku współautor książki Graham Simms otrzymał zdumiewającą wiadomość od angielskiego ufologa Phila Hoyla pracującego z jednym z anonimowych doświadczanych, który utrzymywał, że jest w kontakcie z istotami z mrocznego obiektu z Shag Harbour. Powtórzył on z grubsza legendę Shelburne, ubarwiając ją o szczegóły właściwe rozwijającej się legendzie. „Jego” kosmici mieli pracować pod wodą w strojach do nurkowania i spotkać się twarzą w twarz z nurkami biorącymi udział w rzekomej tajnej misji poszukiwawczej Shelburne (pewnie z Granby). Zbieżność niektórych przekazanych przezeń informacji, np. podobieństwo imienia jednego z nurków, które udało się ustalić w trakcie śledztwa w sprawie Shag Harbour, może dawać do myślenia. Jak w każdej jednak opowieści łącznikowej brak jej dowodów, za to dowodzi ona, że i po pół wieku historia z zimnych wód potrafi zaskoczyć nowym wątkiem.

The Master Plan

Chris Styles poświęcił całe życie przypadkowi Shag Harbour i w przeciwieństwie do niezliczonej rzeszy jego amerykańskich koleżanek i kolegów nie tylko podążał za Graalem, ale i zdobył go. Jest nim dokument ustalający procedury postępowania w przypadku sytuacji rozbicia/odzyskania UFO. Mówiąc w skrócie – instrukcja: co robić, gdy UFO się rozbije. O istnieniu takiego zbioru procedur krążyły pogłoski, szanse jego uzyskania wydawały się jednak nikłe. Ale udało się. Nosi on tytuł „Space Object Contingency Plan”, ale przyjęło się nazywać go po prostu „The Master Plan”. Historia tego wyjątkowego przewodnika, okoliczności, które uwarunkowały jego niezbędność nie zostały niestety naświetlone. Choć nie wspomina on oczywiście o spodkach i ciałach, wyjaśnia dokładnie, kto ma nadzorować akcję związaną z upadkiem obiektu z kosmosu (np. sowieckiego satelity), kto odpowiada przed kim, jakie środki mają zostać zastosowane (m.in. związane z zagrożeniem promieniowaniem). Wszystko wskazuje na to, że drabinka dowodzenia zastosowana w przypadku Shag Harbour oraz procedury podczas akcji poszukiwania mrocznego obiektu były wynikiem wdrożenia w życie Master Planu. Włącznie z upoważnieniem personelu ze Stanów Zjednoczonych do pełnego wglądu w akcję.

 

Jest to kolejny element pasujący do obrazu najbardziej wiarygodnego i oficjalnie potwierdzonego przypadku katastrofy UFO w historii.

Szept fal

Co tak naprawdę stało się w Nocy UFO? Nie chodzi o wątpliwości co do tego, co zamanifestowało się tysiącom świadków pod postacią świateł na niebie i wielu jako tajemniczy obiekt wpadający w fale oceanu. Pytanie brzmi raczej, dlaczego ta noc miała taki przebieg? Czymkolwiek jest zjawisko, które obecnie nazywamy UFO, co mogło chcieć osiągnąć tą niezapomnianą manifestacją? Czy brało pod uwagę nas jako świadków, czy też było zajęte czymś zupełnie nas nie dotyczącym? Trudno się nad tym nie zastanowić. Autorzy książki, snując podobne rozważania, przytaczają arktyczną opowieść. Plemiona Inuitów wędrujące przez śnieżny bezkres osiedlały się w dogodnych miejscach tylko na jakiś czas, ale gdy ruszały dalej, pozostawiały na miejscu zlikwidowanej osady znaczniki swojej obecności. Miał to być sygnał dla tych, którzy w samotności będą wędrować w przyszłości przez białą pustynię – byliśmy tu i gdzieś tam jesteśmy, choć nas nie widzicie, a wy nie jesteście sami. Badacze przypadku z Nowej Szkocji zastanawiają się, czy światła UFO, ich rozbicia czy zanurzenia nie są znacznikami dla innych, pozornie samotnych wędrowców przez kosmiczną nicość. W blasku gwiazd, w szumie fal szepczą, że gdzieś tam są. A my nie jesteśmy sami.

Leave a Comment

Scroll to Top