AMERYKAŃSKI KOSMIZM – część II
Pierwotna zupa narodzin mitu – ocean medialny
Narodziny ogólnie dostępnego oprogramowania tworzącego przekonujące CGI (Computer Generated Images) pogłębiły zamęt wywoływany przez nagrania i zdjęcia niecodziennych zjawisk i wydarzeń, oddziałujący też na sferę wiary w ich realność. Spowodowały też niemniej kinetyczne zjawisko oporu. Kolejnym z apostołów kosmizmu technologicznego przedstawionym przez Pasulkę jest założyciel i ekspert grupy facebookowej In The Field. Zajmuje się ona oddzieleniem autentycznych zdjęć i nagrań anomalii (w tym UFO) od mnożących się coraz lepszych fejków oraz (a może przede wszystkim) wykrywaniem i ośmieszaniem oszustów graficznych i ich „dziełek”, a także medialnym spopielaniem ich na social-mediowych stosach. Bazą pracy In The Field jest najwyższy standard etyczny, wymagający od nich stuprocentowej prawdy odnośnie do każdego rodzaju wizualnego dowodu, jaki niesie z sobą oceaniczny prąd Internetu. Często płacą za swój kodeks cenę ataków i histerii, bo obnażanie szalbierstw bywa interpretowane jako sprzeniewierzenie się wierze w UFO.
Internet zresztą bywa „miejscem”, gdzie wszystko wywraca się do góry nogami nie gorzej niż w poszerzonym kosmosie. Pasulka przytacza znakomicie udokumentowany przypadek dokonania licznych nagrań gwiazdopobnych obiektów i ich niebiańskich tańców. Efekty ich analizy (przeszły zaporowe wymagania In The Field) zamieszczone w Sieci, zostały zaatakowane przez rzesze, podobnie jak ich twórcy. Tym samym ocean informacji zdaje się być idealnym środowiskiem do rozwoju postaw i wierzeń, w którym sama drobiazgowa weryfikacja zapisów zostaje jednoznacznie zaklasyfikowana jako atak nań i apriorycznie odrzucona. W ten sposób UFO w cyberprzestrzeni żyje własnym życiem, oddziałując na jednostki i masy niemniej potężnie jak to na niebie. Folklor zaciera się z fejklorem. Tym bardziej jeśli zwróci się uwagę na wpływ na ogólną świadomość gatunkową, jaką mają medialne produkcje, co do których nikt (przynajmniej na racjonalistycznym poziomie) nie ma wątpliwości, że są rozrywkową fikcją…
Fabryka Snów (i jawy)
Filmy i seriale odpowiadają za powszechne wyobrażenie tego, co się zdarzyło, mogło zdarzyć, jak wyglądało i jak przebiegało w o wiele większym stopniu niż jakikolwiek inny nośnik informacji. Dotyczy to tak wypadków historycznych, ich bohaterów, jak i tematów oraz toposów właściwych każdej epoce. Nie inaczej (a może bardziej) jest w przypadku UFO i kosmitów.
Amerykanie są znani z „ukosmiczniania” swojego mitu założycielskiego. Swoją tożsamość, atrakcyjność, system wartości i sposób postępowania wielokrotnie osadzali w wyimaginowanych uniwersach kinowych i serialowych, które rozpędzały współczesne mitologie tak skuteczne, że dotarły w każdy zakątek globu. Tak jest z amerykańskimi superherosami, którzy bądź to są kosmitami, bądź ludźmi przez kosmiczne siły ulepszonymi, bądź – w ostateczności – nieraz się po kosmosie pałętający. W zasadzie trudno o lepszą ilustrację postmodernistycznego stopienia dawnego z kosmicznym niż pozaziemscy bogowie asgardcy pomykający z planety na planetę świetlnym systemem transportu – tęczowym mostem Bifrostem.
Horda superherosów i heroin to jednak nic w stosunku do zakorzenienia w powszechnej amerykańskości przebogatej mitologii Gwiezdnych Wojen, teraz już – jak dawne systemy mitologiczne – w kilku wersjach/kanonach zależnych od etapu ich rozwijania przez różne koncerny.
Amerykanie z Gwiezdnymi Wojnami rodzą się, dorastają, wychowują kolejne pokolenia i umierają. Badania pokazują, że niekiedy ich fani są omnibusami wiedzy o odległej Galaktyce, jednocześnie posiadając nikłą wiedzę o Ziemi, a o Drodze Mlecznej nie wspominając. Marzenia o przeżywaniu ukochanej Sagi spełniają programy graficzne uzupełniające historyczne zdjęcia z dziejów Ameryki o postaci z uniwersum Jedi i Sithów. Swoje bieżące zdjęcia można upozorować na mające miejsce w gwiezdnowojennym kontekście. Twórca ugwiezdnionych źródeł fotograficznych amerykańskiej historii dopytywany mailowo przez Autorkę o świadomość, że to tylko zabawa, nie udzielił odpowiedzi.
Od oparcia struktury swoich poglądów i wierzeń na epopei science fiction już niedaleka droga do wzrastającej popularności „oficjalnej” religii jediizmu. Krąg toposów w ten sposób domyka się, bowiem filozofia Jedi osadzona przez Lucasa w tak atrakcyjnym baśniowo-futurystycznym decorum wywodzi się z wierzeń i koncepcji dalekowschodnich. Które dawniej i dziś łączone są z zagadnieniami rozwoju świadomości i kontaktu z nieludzkimi inteligencjami (m.in. podstawą do koncepcji Mocy były wszak energie nazywane chi, prana etc. spajające siły organizmu z czasoprzestrzenią).
Amerykańska i światowa (wszak kalifornijska popkultura oplata cały świat) wyobraźnia jest przygotowana na kosmitów. Jakakolwiek nie byłaby natura zjawiska opisywanego przez nas jako UFO-fenomen, nasze dzieciństwo i po prostu funkcjonowanie w przestrzeni medialnej utrwaliło w nas archetyp kosmity. Nawet słynny doświadczany Whitley Strieber przyznawał z pewnym zakłopotaniem, że wspomnienia jego przeżyć są jakby żywcem wyjęte ze złych filmów SF, które pochłaniał w latach 50. w Texasie. Jego książka o UFO-przeżyciu Communion jest jedną z najbardziej ikonicznych dla postrzegania Fenomenu na całym świecie.
TELEWIZJA KŁAMIE (a prawda gdzieś tam jest)
Przy tak bezprecedensowym stopniu zlewania się fikcji i faktów nie dziwi wzrastająca w Amerykanach podświadoma „wiedza” o dzisiejszym współistnieniu z kosmitami. Podświadomość, ale i sfera refleksyjna odbiorców popkultury nasączana kosmicznymi mitami została przygotowana na ufologiczną interpretację ich doświadczeń. Często wywołuje też bezrefleksyjną akceptację filmików z YouTube oraz programów para-dokumentalnych stacji telewizyjnych uchodzących za naukowe, których dość już szeroka rzeka z czasów wydania American Cosmic przemieniła się obecnie w potop biblijnych rozmiarów.
Pasulka opisuje szokujący przypadek rodzinnego zetknięcia z całym przekrojem zjawisk charakterystycznych dla UFO-fenomenu: świateł, poczucia obecności, zmienionych stanów świadomości, uzdrowień etc. Podczas gdy jedna z doświadczanych osób odbierała TE SAME osobliwości jako przejaw interwencji anielskiej, druga odebrała je jako zdarzenie ufologiczne. Przyjmując tę strukturę myślową, sprowokowała je do manifestacji, stając się świadkiem obserwacji gigantycznego pojazdu technologicznego.
Ten arcyciekawy przykład dualistycznego doświadczenia, w którym decydujące było nastawienie doświadczanych, może być tematem rozmaitych teorii na temat reaktywności fenomenu, wpływającego na i jednocześnie wynikłego ze sposobu myślenia. Niestety ma też przykry ciąg dalszy. Przypadek został zgłoszony do ogólnokrajowej bazy przypadków UFO – najstarszej i najbardziej szacownej amerykańskiej organizacji badawczo-archiwistycznej zajmującej się tym tematem: MUFON (patrz: Już są). Tym samym prawnie stał się jej własnością intelektualną. Jakież było zdziwienie doświadczanych, gdy ujrzeli ich przypadek w jednym z odcinków wyżej wymienionych popularnych programów quasi-dokumentalnych, poprzeinaczany, uproszczony, a przede wszystkim użyty bez konsultacji z nimi. W ten sposób ich niejednoznaczna historia dotarła do milionów UFO-entuzjastów przetworzona przez filtr konkretnych wymagań i założeń niezbędnych dla niezbyt wymagającej produkcji telewizyjnej.
Kontakt tajemniczych bytów zinterpretowany dwojako przez bezpośrednich jego odbiorców został zreinterpretowany przez wpływowe byty prawideł ekonomicznych, badań popularności medialnej i wymogi produkcyjne odcinka sezonu docu-dramy i wpuszczony w ocean powszechnej świadomości kolejnego etapu pośrednich odbiorców. W wyniku powszechności tego typu „rzetelności” i prawdziwego bombardowania Amerykanów programami wyżej opisanej konstrukcji UFO-mity utrwalają się wielokrotnie mocniej niż UFO-fakty.
Finalna część amerykańskiej, kosmicznej wędrówki za tydzień