Gdzieś na niebie – część III
Wprowadzić naukę w poszerzony kosmos
Czy ufologia jest nauką? Czy spełnia kryteria, które mogą to potwierdzić, lub zawodzi na tym polu? Czy może nie potrzeba nowej nauki, by badać zjawisko, którego nazwa została wmontowana w termin ją opisujący? A może wystarczy… fizyka?
Relacjonując już ponad siedemdziesięcioletnią, zażartą świętą wojnę poważnej nauki (typu science) i amatorów goniących spodki, Autor zauważa ciekawą rzecz. Otóż nauki humanistyczne cichcem boczkiem wcale nie stroniły i nie stronią od „tych rzeczy, których nie ma” (według przedstawicieli dziedzin opierających swoje wnioski na weryfikowalnych danych). Jednak – podobnie jak Pasulka – zauważa też, że „zakazany owoc” anomalii atmosferycznych (UAP) przyciągał i przyciąga badaczy chętnych, by przyjrzeć mu się przy pomocy technologii i modeli komputerowych, którymi np. badają radiację w kosmosie, kwazary lub huragany. Już w 2016 roku startowało kilka przedsięwzięć mających zabrać „poważną naukę” w „niepoważne krainy”. Po roku 2017 wyboista droga, którą miały przed sobą, niespodziewanie nieco się wyrównała, choć nie całkiem.
Niech Dane przytłoczą Tajemnicę
Ślady na ziemi, ślady w ziem
Dr Etol Faruk jest angielskim specjalistą od chemii organicznej – jego dziedzina pozornie nie wydaje się mieć wspólnego pola z badaniami UFO. A jednak. Nić łączącą oba zagadnienia znalazł, zaciekawiwszy się jednym ze słynnych przypadków CE II – czyli Bliskiego Spotkania Drugiego Stopnia w hynkowskiej klasyfikacji. Skrótowo rzecz ujmując: CE II zakładają oddziaływanie niezidentyfikowanego obiektu/ów na nasze normalne otoczenie. Może ono być krótkotrwałe – np. uruchomienie samochodu, zaburzenia w odbiorze fal radiowych. Ale może pozostawić długotrwałe efekty. Tak było w przypadku, który na laboratoryjny warsztat wziął Faruk.
Incydent, który przykuł jego uwagę, był rzadkim CE II, w którym zaobserwowana na niebie anomalia pozostawiła ślad na ziemi w postaci spalonego kręgu. Faruk postanowił przebadać próbki z niego i – o dziwo – wykrył chemiczne anomalie. Efektem jego rzetelnej, niespiesznej pracy był artykuł zachowujący wszystkie standardy jego dziedziny nauki. Udowodnił tym samym przynajmniej dwie rzeczy.
1. Zjawiska towarzyszące UFO mogą być badane nie przy pomocy różdżki, ale za pomocą techniki i procedur wypracowanych przez stulecia naukowego rozwoju.
2. Jakakolwiek jest natura tych zjawisk oddziałuje na otoczenie jak jego fizyczny element, nie jest zatem fenomenem czysto metafizycznym czy psychologicznym.
Kto pyta m(nie)j błądzi
Dla naukowców jednym z najbardziej zniechęcających czynników Fenomenu UFO zawsze było sprowadzenie tego – zdaje się bogatego i zróżnicowanego zjawiska – niemal wyłącznie do opowieści doświadczanych. W ten sposób rodzi się dychotomia; dziesiątki, setki tysięcy świadków donoszą o czymś, czego innych śladów nie ma. Mimo rzeszy głosów twierdzących „stało się” lub „dzieje się” ich charakter narracyjny wydaje się nie do przyjęcia. Ludzie przecież fantazjują, kłamią, mylą się i są podatni na sugestię. Nawet przykuwająca uwagę niemała zbieżność w doniesieniach o wszelkiego rodzaju doświadczeniach – od obserwacji po pobrania i zjawisko łączników – miała i dalej ma tak dużo zmiennych elementów fabularnych, że zniechęca przedstawicieli dziedzin, dla których powtarzalność jest wyznacznikiem prawdziwości.
Ale może problem tkwi wyłącznie w wypracowaniu narzędzi? Dr Robert Davies jest zdania, że na każdą biedę można poradzić i dla każdego zjawiska, z którym się człowiek zetknął, znajdzie się sposób, by się o tymże zjawisku czegoś konkretnego dowiedzieć.
Ścieżką przez labirynt doświadczeń mających UFO w szyldzie, a przeżytych w różnych stanach, okazał się kwestionariusz. Został pieczołowicie opracowany i poddany ewaluacjom przez stowarzyszenie FREE – Dr. Edgar Mitchell Foundation for Research into Extraterrestrial Encounters, do którego dołączył Davies. Ok. 70 otwartych pytań zaowocowało tysiącami odpowiedzi, z których analizy zaczęły wyłaniać się wyniki. Owocem wytężonych badań nad uzyskanymi danymi stała się pierwsza oparta na nich publikacja: Beyond UFOs: The Science of Consciousness and Contact with Non Human Intelligence, której bazę stanowi ponad 4200 doświadczeń z ponad 100 krajów.
W początku 2020 roku FREE przeobraziło się w CCRI – Contact and Consciousness Research Institute, którego celem jest podjęcie szczegółowych badań nad warunkami, przebiegiem i znaczeniem kontaktu ludzi z nie-ludzką inteligencją. Nie tylko w trakcie tzw. zdarzeń z UFO, ale w trakcie doświadczeń bliskich śmierci lub opuszczenia ciała. Ścisła i rygorystyczna metodologia śmiało zmierza na pogranicza poznania (into the Fringe), które dwie dekady temu po omacku przemierzała Karla Turner, wytyczając pierwsze szlaki bezstronnej analizy mętliku doniesień z poszerzonego kosmosu.
Przyłapać gości nad ziemią
Ulotność – to chyba cecha najlepiej oddająca charakter UFO. Niczym zapach, pozostawia subiektywne wrażenie nieprzetłumaczalne na język wykresów i ciągów liczb, niemożliwe do powtórzenia dla osoby o nim się dowiadującej.
A jeśli?
Co jeżeli obecność jakiegoś typu intruza w naszej atmosferze pozostawia ślad w spektrum znanych nam danych, nigdy nie odnotowanych, gdyż przemijających jak sen złoty wraz z ich wytwórcą – obserwowalnym gołym okiem? Co jeżeli UFO pozostawia ślad dostrzegalny choć przez moment dla naszych instrumentów pomiarowych – w sferze podczerwieni lub pod postacią nietypowego promieniowania? Co jeśli nikt nigdy tego nie stwierdził, gdyż w trakcie mignięcia zjawiska nie rozstawił tyle co przenośnego laboratorium, które miał akurat w kieszeni?
Na te pytania astronom Marc D’Antonio odnalazł odpowiedzi wraz z potężnym pojazdem o dźwięcznej nazwie UFOTOG. Należący do jego przyjaciela i twórcy efektów specjalnych do hollywoodzkich hitów (tak, między innym do „Bliskich Spotkań” Spielberga) potężny wóz kołowy Humvee – znany z irackich misji –– zamiast talibów ściga latające spodki. Został wyposażony w potężny teleskop i aparaturę do rejestrowania przelotu umykającego zjawiska. D’Antonio otrzymał zgodę na pomajstrowanie przy nim i tak narodził się UFOTOG II. Ten oprócz aparatury do uwieczniania obrazu uzbrojony jest we wszelkiego rodzaju czujniki rozpalające obwody. Wszystko po to, by przyłapać anomalnego gościa podczas jego kombinowania w naszej czterowymiarowej rzeczywistości lub do zbadania tropu albo okruszków danych, który zostawi. UFOTOG II jest gotów, by wniknąć w fizykę stojącą za obserwacjami, które wydają się jej zaprzeczać, zatem są przez ową odrzucane. Zamiast opisywać „co”, spróbuje dowiedzieć się „jak”. Jego zamiarem jest przetłumaczyć UFO na język nauki.
Przyłapać gości nim się władują z butkami
Wedle powszechnej opinii tajemnicze statki przylatują do nas z kosmosu. Nie jest to znowu takie pewne – wydaje się, że mogą wnikać do naszej swojskiej codzienności skądkolwiek. Ale kosmos i przestrzeń międzygwiezdna jest sama w sobie tak tajemnicza, że sugeruje bycie oceanem, po którym żeglują gwiezdne statki. Jeśli jednak by tak było, czemu żaden z obiektów obładowanych sprzętem rejestrującym wszystkie znane człowiekowi strumienie danych, którymi zaśmieciliśmy ziemską orbitę, nie wyczaił żadnego sygnału sugerującego przelot, pojawienie się, zniknięcie, oblot lub pokaz zjawiska mącącego harmonię kosmicznych procesów?
Może dlatego, że żaden nie szukał?
Ekspert nauk komputerowych i zarazem psycholog – Dave Cote postanowił zaradzić temu niedopatrzeniu w sposób rodem z naszego wieku: crowdfundingiem. Zorganizował społeczną zbiórkę funduszy na satelitę krążącego na niskiej orbicie w konkretnym celu – szukania niecodziennych gości. Program nazwany CubeSat for Disclosure spotkał się z entuzjastycznym odzewem, spełniając wymogi finansowe, jednak wciąż boryka się z kolejnymi etapami na drodze zatwierdzania go przez czynniki urzędowe – nie usłanej kwiatami, lecz kłodami. Niemniej zmierza ad astra (per aspera), przy okazji obnażając trudy czekające prywatnego przedsiębiorcę chcącego umiejscowić w przestrzeni swojego satelitę. Zeszłoroczne zalecenia UAP-Raportu NASA wskazują wprawdzie, że do prób „pochwycenia” fenomenu mogą, przynajmniej w części, posłużyć satelity Agencji. Póki co czekamy jednak na ogłoszenie wcielenia tych sensownych rekomendacji w potrzebny czyn.
Złapać UFO za rękę
Podczas gdy Amerykanie mają tradycję ścigania tajemniczych zjawisk atmosferycznych (takich jak huragany) potężnymi pojazdami kołowymi pełnymi różniastego sprzętu i czujników, Europejczycy hołdują bardziej stacjonarnej metodzie. Będący członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej Philippe Ailleris zamiast gnającego na miejsce wydarzeń ryczącego UFOTOGa II proponuje całą sieć zautomatyzowanych stacji, wiecznie czujnych, gotowych wycelować swoją aparaturę w rozrabiakę zakłócającego niebiańską ciszę i spokój. Nie jest to czysto teoretyczne założenie – jego podstawą jest wieloletnia europejska praktyka. Zastosowana w dolinie Hessdalen.
Jest to mała dolinka w centralnej Norwegii, pozornie taka jak wszystkie w otaczającym ją łańcuchu górskim, a jednak różna od nich. Od 1981 roku bez przerwy obserwuje się snujące się w niej nisko lub wysoko światła niewiadomego pochodzenia. W trakcie szczytowej aktywności rejestrowano 20 obserwacji tygodniowo. Powtarzalność zjawiska skłoniła naukę do delikatnego zaglądnięcia za kotarę niewyjaśnionych tajemnic, czego efektem stała się stacja badawcza w Hessdalen, rejestrująca aktywność wciąż mającą sporadycznie miejsce. Od 2002 roku organizowane były w dolinie obozy naukowe dla młodych studentów, którzy spędzali tydzień na poszukiwaniu niezidentyfikowanych powietrznych fenomenów.
UFODATA jest pomysłem na to, w jaki sposób wydobyć się z subiektywnego królestwa opisów zaskoczonych świadków i uzyskać konkretne odczyty. Może być kierunkowskazem do fizycznych zjawisk generujących podziwiane przez nas manifestacje, które nazywamy UFO.
Dolina Dziwów
Stany Zjednoczone też mogą się poszczycić kilkoma epicentrami paranormalnej aktywności – zgodnie z topografią ich bezkresnych równin są to głównie rancza. Ale jest też dolina pełna dziwności: San Luis Valley, Colorado, zahaczająca o stan Nowy Meksyk. Podobnie jak tajemnicze gospodarstwa i ona legitymuje się historią enigmatycznych zajść sięgających w rozmytą przeszłość czasów rdzennych Amerykanów.
Pod koniec XX wieku rzucił się na nią doświadczony badacz: Christopher O’Brien i w niej „zatonął”. W latach 1992-2002 przebadał tysiące doniesień. Jako niewytłumaczalne do jego bazy danych zawędrowało ok. 650 przypadków. Cóż tam się nie wyrabiało! Od kryptozoologicznej fauny po „pojazdy na niebie”. San Luis Valley jest też – zdaniem O’Briena – miejscem narodzin fenomenu okaleczeń bydła, obowiązkowego dla rancz.
Próbując zerwać z tak frustrującą rutyną ścigania przez ufologów śladów w pamięci świadków, O’Brian od lat rozwija metodologię, której raczkujące początki wypróbowywano na Ranczu Skinwalkera za czasów ekip Bigelowa i teraz Fugala. UFODAP (San Luis Valley Camera Project), który dzięki zastosowaniu zaawansowanych systemów komputerowych wyewoluował w UFO Data Acquisition Project, to system miniaturowych kamer i czujników, które można umiejscowić w interesującej przestrzeni, gotowy do uchwycenia powiewu powietrza wywołanego przez jakąkolwiek anomalię.
Ważnym elementem projektu jest jego potrójność. Ujęcia i rejestrowanie danych mają odbywać się z trzech różnych kierunków symultanicznie, co ma gwarantować perfekcyjne wyniki do analizy. A wszystko publikowane online, zgodnie z najwyższymi standardami transparentności w dziedzinie, nad którą od początku wisi opar tajności i wyparcia. Obojętność wobec opracowanych modelowo rejestracji nauce nie przystoi, w przeciwieństwie do cichej akceptacji ignorowania tysięcy tylko-doniesień. Mimo że pierwotnym podwórkiem UFODAPu jest Dolina Dziwów, może być on zastosowany wszędzie. Być może za jego pomocą uda się uchwycić wreszcie dzianie się fenomenu, przy pomocy różnorodnego spektrum instrumentów naraz, m.in. optycznego, magnetycznego i grawitacyjnego.
Szanse sukcesu zwiększa współpraca między poszczególnymi wyżej wymienionymi przedsięwzięciami. Nigdy dotąd nie spróbowano przy pomocy tak zaawansowanej technologii i zróżnicowanego instrumentarium złapać UFO. Jak sugerują przypadki dotychczasowych zasadzek na niezidentyfikowane obiekty latające i towarzyszącą im czeredę zjawisk, potrafią one omijać nasze sidła, wręcz odgadując zamiary ich łowców, o wyłączaniu naszych urządzeń nie wspominając. Jednak w ilości siła i trudno nie skusić się chociaż na cień nadziei, że w tak szeroko tkaną sieć wreszcie coś wpadnie.
Więcej science, mniej fiction
Sensacja zawsze lepiej się sprzedaje niż hard-data i generuje większe zainteresowanie, za którym najczęściej idą takie lub inne profity – policzalne lub przekładające się na popularność. Tego typu tory myślenia są podwaliną wszelkiego biznesu, zwłaszcza show biznesu. A UFO od 1947 roku zawsze gwarantowało niezły show. Sytuacja jednak wymyka się spod kontroli, gdy taka postawa zaczyna przyćmiewać dbałość o naukową przejrzystość nie płodnych twórców obrazkowych opowieści o kosmitach, lecz osoby odpowiedzialne za badania nad fenomenem, jak poważane organizacje ufologiczne. Nie po raz pierwszy największa z nich – MUFON – jest przykładem jarmarcznych praktyk, które zraziły nastawionego na rzetelność i miarodajność Roberta Powella, do niedawna prominentnego członka organizacji.
Przelało mu się, gdy zgłaszał zastrzeżenia co do wygłoszonego na Międzynarodowym Sympozjum MUFON w 2017 roku referatu osoby utrzymującej, że wojowała na statku kosmitów z innymi kosmitami. Że potrafi podróżować w czasie i że zostanie przyszłym prezydentem USA. Wątpliwa dla niego była także wiarygodność drugiej osoby, snującej opowieści o niegdyś zamieszkałym przez cywilizację Marsie, która to cywilizacja została zniszczoną przez atak nuklearny. Na nic jego obawy, że tak śmiałe tezy nadszarpną reputację MUFONu, zarząd radośnie przegłosował dopuszczenie wystąpień dwójki wtajemniczonych podczas sympozjum.
Po dziesięciu latach bycia dyrektorem badań organizacji Powell złożył rezygnację, jeszcze tego samego roku z kolegami-naukowcami założył Scientific Coalition for UAP Studies (SCU).